Urządzenia z rodziny PlayStation dostaną kolejną usługę, która potencjalnie może okazać się hitem, jeszcze bardziej rozpędzającym już niezłą dynamikę ...
Sony startuje z testami PlayStation Now i zdecydowanie za wysokimi cenami za wypożyczanie gier
Urządzenia z rodziny PlayStation dostaną kolejną usługę, która potencjalnie może okazać się hitem, jeszcze bardziej rozpędzającym już niezłą dynamikę sprzedaży. Sony chce oferować dostęp do swoich ogromnych zbiorów poprzez wypożyczanie gier, bądź stały abonament. A to wszystko w technologii streamingu. Szkoda tylko, że pierwsze ceny nie zachęcają.
PlayStation Now jest oparte na technologii, którą Sony przejęło kupując firmę Gaikai, będącą jednym z pionierów w swojej kategorii. W założeniach usługa ma pozwalać na strumieniowanie gier na dowolne urządzenie PlayStation. W praktyce może oznaczać to, że otrzymamy w praktyce nieograniczoną kompatybilność wsteczną – a nawet... kompatybilność następczą (?), czyli uruchamianie gier z PS4 na przykład na PS3. Brzmi niesamowicie? Bo idea jest świetna. Problemem jest jednak jak zawsze wykonanie.
Sony uruchamia otwartą betę usługi i... zniechęca cenami. W tej chwili dostępna jest tylko opcja wypożyczania poszczególnych tytułów, bez subskrypcji, z którą wiązane były tak wielkie nadzieje, jako rozwiązaniu, będące potencjalnie Netfliksem gier wideo. Do rzeczy. Cennik? 2,99 dolara za cztery godziny, 5,99 dolara za tydzień, 7,99 dolara za miesiąc i 14,99 dolara za trzy miesiące. Oczywiście najprawdopodobniej ceny będą szybko ulegały zmianom, a z czasem niektóre tytuły będą tańsze, inne droższe.
Sęk w tym, że nawet kosmetyczne zmiany, albo cięcia o kilkadziesiąt procent, to wciąż dużo. Jeżeli porównamy to do innych usług zamykających dla nas kwestię np. muzyki (Spotify, Wimp, Deezer), filmów/seriali (Netflix) czy książek (Legimi, Amazon Unlimited), widzimy znaczącą przebitkę. W cenie miesięcznego abonamentu Spotify daje nam dostęp do ponad dwudziestu milionów utworów, a PlayStation Now mamy... jedną grę. Strach pomyśleć, jaka będzie cena abonamentu, który miałby nam dać dostęp do całych zasobów... pięćdziesiąt dolarów? Osiemdziesiąt? Najgorsze jest to, że wysokie ceny tyczą się również tytułów, które są już dosyć wiekowe – przedstawiciele wydawców powinni zadać sobie chyba trud przejrzenia ofert na eBay’u i zanalizowania cen używanych gier.
Rozumiem, że wdrażanie takiego systemu, to niełatwe zadanie. Trzeba przezwyciężyć opór wydawców, jak również własne hamulce, związane z wywracaniem do góry nogami obowiązującego status quo. Nie udała się ta sztuka Microsoftowi, który wycofał się rakiem z próby wprowadzenia na rynek konsoli mocno osadzonej w globalnej sieci. Nie rozumiem jednak, dlaczego producent PlayStation, mający przecież swobodny dostęp do własnych ogromnych zasobów, nie dał przykładu innym. Wystarczyłoby do usługi dodać, na własnych, nieskrępowanych zasadach, tytuły na wyłączność, do których Sony ma prawo. Zaproponować niską cenę i patrzeć, jak licznik bije, a następnie podliczyć dolary i czekać, aż inni przekonają się do nowego systemu.
Okej, zdaję sobie sprawę, że to tylko brzmi prosto, a w praktyce takie nie jest. Niemniej, jakąś drogę trzeba obrać, a na pewno słuszną nie jest żądanie 15 dolarów za wypożyczenie gry na trzy miesiące.
- Źródło: Polygon
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu