Felietony

Skąd ten biedny człowiek ma wiedzieć, który smartfon od Xiaomi jest lepszy? Poco, Redmi, Mi?

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

113

W ostatnim czasie Xiaomi obrało specyficzny kierunek, który z boku wygląda jak zalewanie rynku smartfonami. Większość z nich trzyma wysoki poziom i bryluje na swoich półkach cenowych, ale jest ich zwyczajnie za dużo.

Wakacje to czas oddechu, również na rynku urządzeń mobilnych. Chwila spokoju przed jesiennymi premierami, w tym oczywiście konferencją Apple, na której zostaną pokazane nowe iPhony 13. Swego czasu była to również IFA (przełom sierpnia i września), w samym sierpniu widzieliśmy też nowe Galaxy Note. Targi zmieniły swój charaktery, daty, nic nie jest już takie same, więc i premiery poszczególnych urządzeń inaczej rozkładają się w czasie. Do lata jednak Xiaomi przypuściło prawdziwą ofensywę premierową - dosłownie co kilka dni dostawaliśmy zaproszenie na jakąś sieciową konferencję i co chwila oglądaliśmy nowe smartfony. W pewnym momencie sam się już trochę pogubiłem w tym, który smartfon firmy już testowałem, a na który wciąż czekam.

Mi, Redmi, Poco. Sporo tego

Mam wrażenie, że do tej ofensywy smartfonowej Xiaomi przygotowywało nas już od pewnego czasu. Seria Redmi starała się zapełnić lukę, jaką zaczęły powoli zostawiać po sobie modele Mi wchodzące na wyższe półki cenowe. Pojawiło się Poco, które zachwycało podzespołami i ceną, ale w pierwszym modelu rozczarowywało wszystkim innym. Marka niejako odcięła się od Xiaomi (czy raczej Poco chce być traktowane jako samodzielny byt), a ich smartfony - wciąż atrakcyjne cenowo - straciły trochę swój charakter, wyglądem przypominając tańsze modele z serii Mi. Lite, Pro, 5G, X, F, Mi Note, Redmi Note - idzie się już w tym pogubić, tak jak nie da się już śledzić kalendarza premier firmy. I choć teraz mamy tę wspomnianą przerwę, to na jesieni wszystko zacznie się od nowa, a w kolejnych generacjach tych smartfonów może być jeszcze więcej.

Skąd ten biedny człowiek ma wiedzieć co kupić?

Ktoś ostatnio wspominał o tym, że zmiana polityki Apple wprowadza wśród klientów zamieszanie. Jest bazówka, model mini, Pro i Pro Max - do tego dochodzi SE. I faktycznie, patrząc na to ile Apple wypuszczało telefonów w ramach jednej generacji, jest tego zdecydowanie więcej. Ale bez problemu idzie się w tym połapać. Chcesz archaiczną, kultową wręcz konstrukcję za mniejsze pieniądze? Bierzesz SE i trzymasz kciuki żeby bateria wytrzymała do godziny 16. Nie chcesz wydawać majątku, ale interesuje Cię nowy procesor i super wydajność? Bierzesz bazówkę, która w zupełności wystarczy na kilka dobrych lat. Dodatki to model Pro mały lub duży, do tego doszła bardzo fajna wersja mini, nad której zakupem cały czas się zastanawiam, oczywiście kiedy przyjdzie czas na zmianę. Ale jeśli nic oprócz modeli Pro nie dostanie ekranu z odświeżaniem wyższym niż 60 Hz, to zostaję przy swoim iPhonie 11 kolejny rok.

Osoba, która chce kupić smartfona z Androidem już tak łatwo jednak nie ma i niezależnie od tego, którą półkę cenową atakuje, rozboli ją głowa - przy czym najmniej przy tej najwyższej, bo tam wartych uwagi smartfonów jest raptem kilka. Samsung, OnePlus, ostatni Mi 11 Ultra. Z Huawei'em mało kto już ryzykuje ze względu na ciągły brak usług Google. Niższe półki cenowe? Im taniej, tym urządzeń więcej i naprawdę idzie się po gubić. Ale nie tylko na rynku, również u wspomnianego Xiaomi.

Nie ma nic złego w tym, że firma chce zapełnić wszystkie przedziały cenowe i to wręcz normalne. Samsung robi to od lat, pomysł podpatrzył nawet OnePlus, który długo bazował tylko na jednym telefonie (i tym rozkochał w sobie fanów). To, co zrobiło jednak ostatnio Xiaomi to totalny chaos, który wprowadził spore zamieszanie.

Zobaczcie. Najlepiej byłoby traktować każdą z marek osobno, bo na praktycznie każdej niższej półce cenowej ma już swoich przedstawicieli, czasem nawet w kilku wersjach. Co więcej, poszczególne modele z różnymi logotypami potrafią wyglądać bardzo podobnie (pewnie wychodzi taniej niż projektowanie nowej obudowy), mieć prawie identyczne lub identyczne podzespoły, a jednak różnić się nieco ceną. Albo różnic się znacząco, jak choćby Xiaomi Mi 11 Lite i Poco X3 NFC. Praktycznie takie same podzespoły - inne baterie (na korzyść tańszego Poco), bardzo podobne aparaty robiące bardzo podobne zdjęcia. Który wybrać? W sumie ten tańszy i starszy. Ale patrząc na przykład na ekran, wybór nie jest taki oczywisty. Jeden będzie wolał 120 Hz, ale niestety z IPS, drugi 90 Hz, ale z AMOLEDem. Aż sobie z tego wszystkiego usiadłem przy tabeli porównującej dokładnie te dwa smartfony i mówiąc szczerze, to nie wiem który bym wybrał. Coś lepsze, coś gorsze, a różnica cenowa wynosi kilkaset złotych. Ale w obu przypadkach pojawi się podstawowa przypadłość tańszych Androidów - one nie będą dobrze działać za dwa lata. Między innymi dlatego część osób woli dołożyć i wybrać wyższą półkę cenową. Kupując flagowca mają pewność, że telefon będzie działał dobrze zdecydowanie dłużej.

Mam wrażenie, że Xiaomi taką polityką nie tylko wprowadziło srogi chaos do swojego portfolio, ale jednocześnie kanibalizuje własne urządzenia. Wejdźcie na mi-home.pl i kliknijcie w zakładkę smartfony - a potem scrollujcie poszczególne marki próbując coś wybrać. Następnie szukajcie porównań by znaleźć informacje, że Redmi nie jest zasadniczo gorszy od tańszego Mi, ale jest też jeszcze tańsze Poco, które robi praktycznie to samo. Ale przecież Redmi ma też modele z procesorami MediaTeka, to może jednak ta firma, a nie Qualcomm? Czy ja już chcę 5G, czy jeszcze nie? A przecież na ten gorszy jest teraz fajna promocja, więc zaoszczędzę, no ale Poco bez promocji kosztuje tyle samo, a coś tam ma lepsze. Celowo nie podaję przykładu za przykładem, bo od porównywania tabelek ze specyfikacją boli głowa.

Podsumowując - nie jest dziś łatwo być fanem Xiaomi, oj nie jest.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu