Recenzja

Scarlet Nexus - recenzja. Przyjemny slasher, odpychający światem rodem sprzed dwóch generacji

Kamil Świtalski
Scarlet Nexus - recenzja. Przyjemny slasher, odpychający światem rodem sprzed dwóch generacji
0

Nowa marka w portfolio Bandai Namco. Scarlet Nexus zachwycało swoimi trailerami od pierwszej zapowiedzi. Po kilkudziesięciu godzinach z grą jestem dość... zmieszany. Z jednej strony nie brakuje elementów za które warto grę pochwalić, z drugiej... no cóż, na tle gry która wyszła kilkanaście dni wcześniej, wypada po prostu biednie.

Scarlet Nexus: slasher, który fabułą stoi

Scarlet Nexus to klasyczny przedstawiciel gatunku typu slasher. My (w rozumieniu: nasza ekipa) kontra setki wrogów do pokonania. Nie zabrakło tam umiejętności charakterystycznych dla każdego z bohaterów, które składają się na różnorodność i otwierają nowe ścieżki, dzięki którym zabawa staje się dużo przyjemniejsza i bardziej różnorodna. O samym systemie więcej napiszę za chwilę, wcześniej skupię się na fabule — bo czy tego chcemy czy nie, to właśnie ona postawiona została na pierwszym miejscu. I mam wrażenie, że jej poświęcono znacznie więcej uwagi: doszlifowano i dopieszczono.

Scarlet Nexus zabiera nas do fikcyjnego świata, dokładniej do kraju New Himuka. Regularnie zostaje on najeżdżany przez istoty nazywane Innymi. Dzięki wyspecjalizowanej armii (której nasi bohaterowie są członkami), udaje się zachować względny spokój. Szybka reakcja jest tutaj kluczowa, a dzięki specjalnym mocom bohaterów - potyczki te wcale nie są tak trudne, jak można by się tego spodziewać. Opowieść ta przedstawia dwóch bohaterów: Yuito Sumeragi oraz Kasane Randall. I mimo że to wciąż ta sama historia, to obserwujemy ją z różnych perspektyw. Mam wrażenie, że nie ważne co napiszę o fabule - może zepsuć odbiór zabawy potencjalnym graczom. Bowiem cała oś fabularna jest dość zagmatwana, pełna relacji, powiązań i... regularnie dokładanych nowych postaci. Aby się w tym wszystkim nie pogubić, w menu gry znajdziemy solidne kompendium.

Jeżeli porwie was pierwsza część opowieści widzianej przez jedną ze stron - to prawdopodobnie z przyjemnością ją dopełnicie drugą połową. Dla mnie, szczerze mówiąc, nie była ona aż tak dobra, by nie było mi szkoda dwudziestu godzin robienia tego samego... ale właśnie - to wszystko związane jest bezpośrednio z samą rozgrywką.

Scarlet Nexus - rozgrywka jest... w porządku, ale nic poza tym. Nie liczcie na ósmy cud świata

Nie pamiętam slashera, dla którego grałbym dla fabuły. Tak, Bayonetta miała opowieść odjechaną w kosmos, a samej bohaterki trudno nie lubić — ale tak naprawdę cała ta oprawa była tylko dodatkiem do fenomenalnej rozgrywki zaprojektowanej przez jednych z najlepszych w tym temacie. Podobnie w Devil May Cry i... wielu innych. Tutaj sprawy mają się podobnie — bo choć bohaterowie mają inne bronie i innych towarzyszy (z których umiejętności korzystają za pośrednictwem Struggle Arms System. Wśród nich m.in. teleport, podpalenie, rażenie prądem czy zatrzymanie czasu) przez lwią część swojej historii, to tak naprawdę cała zabawa jest niezwykle powtarzalna. Zwłaszcza, że samych typów wrogów jest stosunkowo niewiele, potyczki z nimi potrafią trwać nawet po kilka-kilkanaście minut, no a ciągle musimy zmagać się z tym samym. I żonglowanie naszymi specjalnymi umiejętnościami - ani też umiejętnościami naszych towarzyszy, które zwiększają się wraz z pogłębianiem relacji, nijak nie poprawia sytuacji. Bo choć daje to sporo frajdy przez pierwszych kilka, no może nawet kilkanaście, potyczek — to w dłuższej perspektywie niestety, ale nuży.

Sytuacji nie poprawia także fakt, że sterowanie jest dość... specyficzne — i minęło kilka dobrych godzin, nim przywykłem do takiej, a nie innej klawiszologii (uprzedzając pytania: w opcjach istnieje możliwość jej edycji), a kamera lubi płatać figle. Jeżeli wierzycie że to produkt, którego mechanika została dopieszczona do granic, to niestety - nie tym razem.

Ten świat jest po prostu biedny, pusty i pozastawiany niewidzialnymi ścianami

Scarlet Nexus to gra, która wychodzi na dwie generacje konsol. Można będzie cieszyć się nią zarówno na konsolach Xbox One / PlayStation 4, jak i następcach. Sam miałem przyjemność zapoznać się z grą na Xbox Series X — i zgodnie z obietnicami twórców, wszystko działało sprawnie w 60 klatkach na sekundę. Obrany przez nich art-style pięknie się broni niezależnie od rozdzielczości i wielkości ekranu, zaś scenki fabularne podane w formie pokazu slajdów budzą mój umiarkowany entuzjazm. Umówmy się: można to było zrealizować nieco bardziej efektownie.

Niestety, największym problemem gry pozostaje dla mnie świat. Dosłownie tydzień wcześniej grałem w Ratchet i Clank: Drift Apart, prawdziwie next-genową grę. I pod tym kątem dzieli je PRZEPAŚĆ. Tamtejszy świat był pełen szczegółów, na ekranie działa się magia, setki (tysiące?) fruwających dookoła obiektów. Tymczasem po uruchomieniu Scarlet Nexus poczułem, jak biedna to gra. Jak biedny to świat. To kompletnie nie ten poziom, który obserwowałem w przygodzie od Insomniac Games.

To że miasta i lokacje są puste, to jedno. Ale to, że na każdym kroku odbijamy się od niewidzialnych ścian i tak naprawdę biegniemy korytarzem by dostać się do większego obszaru w którym pokonamy kolejne hordy przeciwników to zupełnie inna bajka. Sytuacji nie poprawia także fakt, że po odblokowaniu kolejnych umiejętności bohaterów (w tym, między innymi, podwójnego skoku), przy eksploracji na nic się one nie przydadzą. Dostęp do miejsc blokują bowiem... kolejne zestawy niewidzialnych ścian. Szczerze mówiąc, w tamtejszym świecie czułem się zagubiony, bo mimo iż gra działała płynnie w 60 klatkach na sekundę w wysokiej rozdzielczości, na 65-calowym telewizorze QLED Q800T, to nijak nie mogłem pozbyć się wrażenia że coś tu nie gra. Ograniczenia tamtejszego świata przywodziły mi raczej na myśl początki generacji PlayStation 3 / Xbox 360, niż nowoczesną grę tworzoną z myślą o najnowszych platformach.

Powtarzalność to największy grzech Scarlet Nexus. I nawet rozbudowana historia nie jest w stanie mi jej zrekompensować

Przejście Scarlet Nexus jedną postacią to zabawa na nieco ponad 20 godzin (na normalnym poziomie trudności). Mimo wszystko pod koniec czułem już spore znużenie i - nie ukrywam - nie mogłem doczekać się końcówki. Byłem zaintrygowany drugą ścieżką, która potencjalnie może być znacznie szybsza. Twórcy pozwalają bowiem przenieść punkty doświadczenia (i BP służące do rozbudowy umiejętności bohatera). Ale mimo tego - wciąż trzeba przeklikać się przez nudne etapy samouczka, a poziomy przeciwników nijak się nie skalują. Oznacza to nie mniej, nie więcej, a tyle — że aby poznać historię drugiej strony trzeba przez wiele godzin przeklikiwać się przez nudne, powtarzalne, walki, które przez pierwszych kilka(naście?) godzin nie stanowią żadnego wyzwania. Szczerze? Historia może i jest w porządku, ale nie na tyle, by nie było mi szkoda kilkudziesięciu godzin na jej poznanie. Tym bardziej, że twórcy dbają o swoje uniwersum i już za kilka dni w japońskiej telewizji wystartuje anime o tym samym tytule - zakładam, że taka forma zapoznawania się z tą opowieścią będzie dużo ciekawsza. Bo nawet przy marnym poziomie animacji, będzie chociaż animowana... a nie zestawem statycznych obrazków.

Plusy:

  • przyjemny, choć po czasie powtarzalny, system walki
  • pod koniec robi się dość wymagająca
  • gra przepięknie rusza się na konsolach nowej generacji.

Minusy:

  • powtarzalność;
  • aby poznać całą historię trzeba przejść w dużej mierze dwa razy to samo;
  • pusty świat, pełen niewidzialnych ścian.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu