Volition zdecydowało się zrobić z czwartej części swojej gangsterskiej serii parodię Matriksa. Coś takiego byłoby świetnym pomysłem w okolicy przełomu...
Volition zdecydowało się zrobić z czwartej części swojej gangsterskiej serii parodię Matriksa. Coś takiego byłoby świetnym pomysłem w okolicy przełomu tysiącleci. Pytanie brzmi, czy jest to wciąż świeże w roku 2013. A jeśli nie, to czy chociaż zabawne?
Jedno jest pewne. Saints Row IV ma jedno z najlepszych otwarć, jakie w ostatnich latach miałem przyjemność przeżyć. Nie jest to oczywiście doświadczenie jak w The Last of Us, gdzie wydarzenia pokazane na ekranie wywoływały realne emocje i smutek. Tutaj mamy do czynienia z niesamowitą jazdą bez trzymanki i ciągłym atakowaniem naszych oczu i uszu nowymi pomysłami. W trakcie pierwszej godziny gry oczyszczamy ogromną bazę z terrorystów, rozbrajamy pocisk nuklearny trzymając się go kurczowo w locie przy dźwiękach znanego z firmu Armageddon przeboju grupy Aerosmith „I don’t want to miss a thing” i zostajemy w konsekwencji wybrani na prezydenta USA. Następnie w trakcie konferencji prasowej porywają nas kosmici i umieszczają w wirtualnej symulacji znanego z Saints Row The Third miasta Steelport.
Tak, to wszystko naprawdę dzieje się w trakcie kilku otwierających grę sekwencji! Niedługo później następuje jednak potencjalnie największe rozczarowanie dla wszystkich fanów serii. Otóż SRIV nie jest grą o gangsterach i samochodach, czyli oddala się mocno od korzeni serii. Co prawda w pierwszych zadaniach (oraz w kilku późniejszych, gdy jest to na nas wymuszane) korzystamy z pojazdów, ale gdy tylko nasz bohater otrzymuje moc superszybkiego biegu i skoku, używanie mechanicznych środków lokomocji przestaje mieć sens. Autorzy akcentują bardzo mocno fakt, że większość wydarzeń dzieje się w świecie wirtualnym, w związku z czym wraz ze zdobywaniem doświadczenia nasz bohater coraz bardziej przeistacza się w Neo z drugiego i trzeciego Matriksa – wybija się w górę z miejsca na setki metrów, szybuje do woli, biega po ścianach, wywołuje fale uderzeniowe i korzysta z siły umysłu, aby miotać ludźmi i pojazdami.
Saints Row IV jest więc tak naprawdę grą o superbohaterach i w konsekwencji oddala się jak tylko może od klona GTA, którym seria byłaprzez wiele lat. W wyniku tego cała bogata oferta tuningu wizualnego i technicznego aut oraz rozwijania i zarządzania swojego gangu, przeniesiona, a nawet rozwinięta, w stosunku do SRIII jest nikomu do niczego niepotrzebna. Dodatkowo, sterowanie na początku wydaje się nieintuicyjne, ponieważ jego schemat został stworzony z myślą o strzelance TPP. Na szczęście wraz z rozwijaniem palety ruchów bohatera oraz przyzwyczajeniem nawigacja po mieście staje się coraz bardziej przyjemna.
To, co pozostało niezmienione w stosunku do poprzedniczki, to główna lokacja – miasto Steelport. Co prawda teraz wygląda trochę inaczej (w czym największą rolę odgrywają ogromne statki kosmiczne zasłaniające znaczną część nieba i bardziej industrialna kolorystyka), ale widać, że znaczna część elementów została przeniesiona wprost z poprzedniej odsłony cyklu. Genezy należy upatrywać w tym, że to, co ostatecznie zostało Saints Row IV, miało zostać wydane jako DLC do „trójki” pod tytułem Enter the Dominatrix. W pewnym momencie twórcy zorientowali się jednak, iż mają tyle pomysłów, że starczy ich na pełnoprawną grę. Efektem ubocznym jest jednak to, że oprawa graficzna nie poprawiła się ani o jotę. Niestety już Saints Row The Third nie wyznaczał w tym zakresie standardów jakości. Nowa gra Volition jest po prostu brzydka, nawet na tle innych piaskownic, takich jak InFamous 2, czy Prototype 2. Dorysowujące się obiekty, tekstury w niskiej jakości oraz stale balansująca na krawędzi płynności animacja to elementy, które utrudniają czerpanie z zabawy przyjemności. Jeszcze bardziej wnerwia dość częste blokowanie się bohatera na obiektach oraz... wpadanie do ich środka . W tych ostatnich sytuacjach jedynym ratunkiem jest zwykle wyjście do menu i utrata postępów w aktualnym zadaniu.
Na szczęście rozgrywka jest na tyle przyjemna, aby dało się wybaczyć techniczne niedociągnięcia. Największą siłą Saints Row IV jest różnorodność. Dominują oczywiście zadania polegające na walce ze służbami porządkowymi oraz kosmitami. Poza tym, doświadczymy m.in. zabawy w hakowanie (która umożliwia później dostęp do sklepów z bronią czy ciuchami), całkiem długich i dobrze zrealizowanych poziomów platformowych, tekstowej przygodówki, najlepszego od czasów Burnoutów na PS2 symulatora wypadków, minigierek tanecznych, wyścigów i wielu innych. Z Saints Row IV jest trochę jak, parafrazując filmowe porównanie, z pudełkiem czekoladek. Nigdy nie wiemy czym zaskoczy nas kolejna misja. Dodatkowo oczy cieszy możliwość prowadzenia rozwałki za pomocą wykręconych broni, m.in. generatora czarnych dziur czy spluwy dubstepowej (kolejny dowód na to, że ten gatunek niszczy nie tylko mózg!). Poziom inwencji autorów jeśli chodzi o nietypowe pukawki można przyrównać tylko do tego, co wymyślali spece z Insomniac przy okazji kolejnych części Ratchet & Clank. Gra zaczyna się nudzić dopiero po kilkunastu godzinach zabawy, gdy zaliczymy już wszystkie fabularyzowane zadania i pozostaje żmudne powtarzanie części wyzwań w celu zgarnięcia złotych medali oraz zbieranie 1255 świecących ładunków i innych znajdziek.
Jeśli miałbym na coś w zakresie rozgrywki narzekać, to na dość niski poziom wyzwania. Na normalnym poziomie trudności powtarzanie misji czy jej fragmentów zdarza się naprawdę rzadko. Natomiast debilne lub wręcz wyłączające się całkowicie AI przeciwników tym bardziej utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy panem tego wirtualnego świata. System walki wręcz też nie porywa, ponieważ akcja polegająca na włączeniu szybkiego biegu i kontekstowych egzekucjach przeciwników po wbiegnięciu w nich załatwia za nas 3/4 starć. Dobrze, że przynajmniej potyczki z minibossami oraz bossami ratują sytuację i wymagają zręcznych palców i (czasem) odrobiny myślenia strategicznego.
Nie zawodzi też na szczęście element, który od zawsze stanowił mocną stronę serii, czyli humor. Wydaje się on wręcz być trochę bardziej atrakcyjny niż w poprzedniczce. Saints Row The Third starał się na siłę być kontrowersyjny, stąd angażowanie pornogwiazdek do promocji, czy akcentowanie możliwości wykorzystania wielkiego fioletowego dildo jako broni. W części czwartej, mimo że gumowy „miecz” pozostał w arsenale, to żarty stały się odrobinę, podkreślam, odrobinę bardziej wysublimowane. Oznacza to, że choć wciąż ich poziom jest w większości rynsztokowy, to są lepiej napisane i dopasowane do wydarzeń na ekranie. Ponadto mamy tu do czynienia z masą elementów parodystycznych. Twórcy wzięli na warsztat m.in. Metal Gear Solid, TRON, Star Fox („Do a barrel roll!”), system relacji z Mass Effect (można tu spółkować prawie ze wszystkimi postaciami, włączając w to robota) czy filmy o gigantycznych potworach niszczących miasta. Scenariusz, choć idiotyczny, stara się jak może, aby stanowić spoiwo między kolejnymi pokręconymi przygodami tytułowych „Świętych”. Co ciekawe, wychodzi mu to przyzwoicie, zaryzykuję, że nawet lepiej niż w przypadku poprzedniej odsłony.
Zaskakujące jest również to, że pojawiające się tu i ówdzie nawiązania do leciwego Matrixa są naprawdę zabawne. Wynika to chyba z tego, że w kilku ostatnich latach popkultura dała wreszcie spokój trylogii rodzeństwa Wachowskich. W efekcie w 2013 odgrzebywanie tych motywów staje się ponownie całkiem świeże. Istotnym elementem niektórych parodystycznych etapów jest również muzyka. Opisany na początku tekstu poziom z bombą atomową i Aerosmith jest tylko jednym z kilku podobnych (gwarantuję Wam, że obchodzący w tym roku dwudzieste urodziny singiel Haddawaya „What is Love” będziecie sobie po zaliczeniu gry wiele razy puszczać na youtube). Trzeba oddać, że wydawca gry, firma Koch Media, nie pożałowała przynajmniej na ten element środków i w konsekwencji w grze znajdziemy szeroką gamę licencjonowanych kawałków z różnych gatunków muzycznych. Jest to o tyle ważne, że stacje radiowe są teraz dostępne przez cały czas poruszania się po mieście, a nie tylko w autach.
Z Saints Row IV jest trochę jak z przeciętnym kolesiem na imprezie. Brakuje mu urody, aby poderwać najładniejsze dziewczęta. Nie jest też ponadprzeciętnie inteligentny, więc nie jest w stanie zaimponować tym kobietom, które cenią sobie rozmowę np. o fizyce kwantowej. Ponadto brakuje mu trochę budżetu, aby oszołomić te, dla których priorytetem są dobra materialne. Ma jednak jedną niezaprzeczalną cechę – umie opowiadać dobre dowcipy i robić z siebie głupka. To zapewnia mu sympatię innych kolesi na imprezie, a czasem sprawia, że jakaś zdesperowana dziewczyna zaprosi go do domu. Wam radzę podobne potraktowanie najnowszej gry Volition – jeśli ograliście już wszystkie inne „piaskownice” i potrzebujecie kolejnej, to kupcie SR IV. W przeciwnym wypadku sugeruję poczekać na obniżkę, bo grę w wersji konsolowej już teraz można dorwać za 2/3 ceny premierowej, a trend spadkowy się raczej nie odwróci.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu