Felietony

4 rzeczy, za którymi w technologiach nie tęsknię. I jedna, której mi brakuje

Jakub Szczęsny
4 rzeczy, za którymi w technologiach nie tęsknię. I jedna, której mi brakuje
Reklama

Pierwszym komputerem w moim domu był Schneider CPC, który - jak się okazało po latach - ojciec dostał od kumpla, który działał mocno w Solidarności. To właśnie te maszyny były sprowadzane do Polski w ramach wsparcia struktur opozycji antykomunistycznej. Po tym, kiedy maszyny zrobiły już "swoje", przestały być potrzebne. W połowie lat dziewięćdziesiątych niewiele z tego ogarniałem, później już nieco więcej. I w sumie dosyć szybko wkroczyłem w świat pecetów.

W międzyczasie w domu walał się także klon Famicoma - Pegasus, na którym człowiek grał w to, co akurat było na targu... albo w to, co mieli kumple. Nie omija mnie przypadłość ludzi, którzy już ćwierćwiecze mają dawno za sobą: wydaje mi się, że "kiedyś to było". Że dzisiaj nie ma czasów, a kiedyś te czasy jednak były. Podczas, gdy na choćby jeden dzień cofnąłbym się na przykład do 2000 roku i wcześniej - tak muszę przyznać zupełnie uczciwie: niektóre rzeczy to coś, za czym nie tęsknię i nie chciałbym ich nawet za dopłatą dla mnie.

Reklama

Jak kupić muzykę przez Internet? I... jak ją wrzucić do odtwarzacza?

Na przełomie wieków na moim osiedlu zapanował szał: siostra dostała od ciotki z Kanady... discmana! W tych latach już nie było tak ogromnego problemu z kupieniem płyt, aczkolwiek przez pewien czas był to najwygodniejszy sprzęt do słuchania muzyki pod kątem używania tego przenośnie. Powodem była o wiele lepsza jakość dźwięku, niż w przypadku walkmana. Problem? Noszenie przy sobie płyt było dosyć upierdliwe, jeżeli nie miałeś plecaka. Już trochę lepiej było z odtwarzaczem na kasety, te można było po prostu włożyć do kieszeni (bez mini-etui na kasetę było to głupie, ze względu na paprochy). Potem nastała era "empetrójek" oraz telefonów z opcją odtwarzania muzyki.

Tata miał ogromną przyjemność korzystać ze Siemensa SL45i, który miał własną kartę pamięci, w której można było skryć trochę utworów muzycznych w formacie MP3 (tak!). Pierwszym aparatem telefonicznym, który to potrafił i miałem go ja, była Nokia 6230i. Po drodze były odtwarzacze MP3 Samsunga (w tym designerski i nieco awaryjny YP-U3). Człowiek musiał "skądś wziąć" muzykę do takiego urządzenia, a potem - rzecz jasna samodzielnie - wgrać ją do takiego ustrojstwa. I pewnie, w tych czasach wydawało mi się to "normalne", ale dzisiaj - w dobie powszechnego streamingu, doceniam obecną wygodę.

Kupno muzyki w ogóle w Internecie było generalnie nieintuicyjne, mało przyjemne. Apple zaprowadziło w tym aspekcie pewną rewolucję w roku 2003 za pomocą iTunes Store i urządzeń iPod, w których miało to już "rączki" i "nóżki". Jednak w dalszym ciągu nie był to poziom wygody streamingu. Każdego dnia, mogę bez przeszkód słuchać sobie albo Pink Floyd, albo Daft Punk, a jak mi popali styki, to i włączę Sławomira. Każdemu według jego potrzeb. (przepraszam)

(Nie)Kupno jedzenia w Internecie

Jedzenie przyrządzone samemu ma swoją magię. Lubię gotować i czasami to robię, ale niestety jestem kawałem leniwego człowieka pozbawionego nierzadko choćby niewielkich ilości czasu. Więc często jest tak, że mając już po dziurki w nosie mrożonej pizzy, chcę żeby restauracja zrobiła coś dla mnie i przywiozła mi to do domu. Kiedyś też tak można było, dwie dekady temu głównie w większych miastach. Ale się dało - wystarczyło mieć ulotkę, numer telefonu do knajpy i gotówkę przy sobie. Bo przecież w tych czasach nikt nie latał z terminalami płatniczymi do klientów "na dowóz".

Możecie mówić, że przez to zrobiliśmy się bardziej leniwi, wybredni i "zbyt wygodni". A ja Wam powiem: wygoda nie jest niczym złym. Technologie istnieją dlatego właśnie, bo jesteśmy z natury wygodni i doskonale adaptujemy rozwiązania, które w naszych codziennych czynnościach eliminują pewne czasochłonne lub upierdliwe kroki. Jedzenie do zamówienia w aplikacjach, zakupy w aplikacjach w ogóle to błogosławieństwo dla obecnego młodego człowieka. Niestety jest tak, że podobni do Was, do mnie - to nie ludzie, którzy pracują od 8 do 16. Jesteśmy online "ciągle" i zawsze jest coś jeszcze do zrobienia, co nie pozwala nam przejść do trybu odpoczynku o stałej godzinie. Stąd każda nowinka, która oszczędza nasz czas - jest przyjmowana chętnie. I to nic złego. Puryści w zakresie "dobrego życia" zapewne zaraz mnie zjedzą w komentarzach. Okej! Ja bardzo lubię, jak licznik komentarzy puchnie.

Mam możliwość bardzo szerokiego wyboru. Od kebabów, po kuchnię domową polską, ukraińską, makarony, sushi i wiele, wiele innych. Nie muszę codziennie jeść tego samego. Knajpa, która nie ma dowozu, dzisiaj nie ma racji bytu. Restauracje mają większe możliwości dotarcia do klientów, ale i o wiele większą konkurencję. My zaś możemy w tym cholernie prędkim życiu - wygodnie zamówić posiłek w telefonie i zapłacić za niego automatycznie, przez przelew z karty. Nawet nie musisz mówić dowożącemu "dzień dobry", choć oczywiście powinieneś.

System umarł. Zaorać wszystko i bawimy się od nowa

Nie wiem jak u Was, ale u mnie zupełnie normalne było to że Windows po około 8-10 miesiącach stawał się "trudny do zniesienia". I to nie jego wina - to zazwyczaj moje walne przyczynienie się do tego stanu rzeczy. Byłem człowiekiem, który bałaganił na dysku i instalował dosłownie wszystko, co chciał zainstalować. Grałem w gry, stawiałem serwery w SA:MP, rozmawiałem ze współgrającymi kolegami, korzystałem z czatów, forów i tak dalej... ach, piękne czasy. Ale Windows po pewnym czasie albo umierał śmiercią nagłą poprzez zgubienie plików / niemożność wykonania pełnego rozruchu / "bo nie" i najlepszym wyjściem było postawienie go od nowa. Czym nowszy Windows, tym już rzadziej. Windows 98 SE był bardzo miły, poukładany i niezawodny (w miarę). Jednak długodystansowcem nie był. Głęboką nienawiść odczuwam natomiast do ME, który był tragiczny i durny od podstaw.

Reklama

I tak to się kręciło. Windows postawiony od nowa wymagał specjalnego traktowania, by tak działał za rok czy dwa. Od mniej więcej Windows 7 / Windows 8 nie mam z tym problemu. Windows 10 bez czkawki przeżył ze mną do końca jednej z maszyn. Na obecnym sprzęcie, Windows 10 od nowości i Windows 11 tu i teraz - bezboleśnie. I tak będzie do jej rychłego końca, gdy porzucę microsoftowski ogródek i wybędę do sadu.

Na stacjonarnym komputerze intencjonalnie miałem dwa dyski twarde (mniejszy + większy; nie partycje!), by trzymać na tym drugim kopie zapasowe. Pierwszy przypadał na "bieżącą instalację", która sobie tak trwała i trwała - dopóki się nie popsuła. Proces instalacji systemu operacyjnego nie jest niczym miłym i generalnie nigdy nie wspominałem tego dobrze. A już szczególnie, jak chodzi o systemy z grona 9x. Wieczór wyjęty z życiorysu + odtwarzanie danych lub instalowanie potrzebnych programów. Nigdy więcej.

Reklama

Technologia ma działać.

Oferty z limitami i z cenami z kosmosu

Od zawsze miałem tak, że lubiłem rozmawiać przez telefon. I dzisiaj też mi jakoś tak lepiej jest do kogoś zadzwonić, niż tłuc się przez kilka godzin na komunikatorze. Lubię utrzymywać i nawiązywać relacje z ludźmi - tak po prostu mam. I w 2006 roku (co wydawało się wtedy ogromnymi ilościami), miałem 80 darmowych minut w abonamencie. Do dzisiaj mam tak, że dzwonię do swoich znajomych - już teraz bardziej z uwzględnieniem komunikatorów, niż typowej telefonii komórkowej. Ale, gdybym teraz miał korzystać z limitu SMS-ów lub rozmów, pewnie bym nie wyrobił "na zakrętach". Co więcej, czasami nie wystarcza mi nawet 25 GB transferu danych: telefon traktuję również jako hotspot do komputera, z którego korzystam bardzo dużo, w różnych miejscach poza biurem.

Oczywiście, realia wtedy były inne, ceny inne, dostęp do technologii podobnież. Jest to jednak zdecydowanie coś, za czym nie tęsknię, bo wiem że w obecnych realiach miałbym problem ze zmieszczeniem się w "widełkach". Niesamowite, że kiedyś nam to wystarczało. Może to efekt tego, że po prostu nie znaliśmy innych możliwości?

Za tym tęsknię. Internet miał kiedyś poziom

Trochę taki bonusik, a trochę wabik do rozpoczęcia dyskusji. Internet, gdy raczkował w Polsce i na świecie miał "inny smak". Było mniej internautów, dostęp do tego medium był trudniejszy (wyższy koszt wejścia, dostępność) i wydaje się, że w Internecie panowały jakieś zasady. Pamiętacie? Była netykieta, była akcja Bykom Stop, byli groźni moderatorzy na czatach i forach. Jakoś to wtedy wyglądało. Nie było mediów społecznościowych, nie było całego tego ścieku związanego z dezinformacją oraz "pożytecznymi idiotami", którzy dają się wmanipulować w informacyjny peleton.

A może po prostu mi się wydaje? Może panuje we mnie fałszywe przeświadczenie uczestnictwa w "lepszej" bańce, która pamięta - kiedyś mimo wszystko "elitarny" - raczkujący w Polsce Internet? Być może. Globalna sieć ujawniła wszystkie nasze najgorsze cechy - prezentując je w wersji ultraskondensowanej i o wysokim potencjale rażenia. Za brakiem tego oddziaływania tęsknię. Ale za czterema pierwszymi rzeczami - nie.

Reklama

A jak tam u Was, Drodzy Czytelnicy?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama