Nadchodzące tygodnie mogą być trudne dla największej linii lotniczej w Europie i jej klientów. Ryanair odwołuje loty, w najbliższych tygodniach kasowanych będzie nawet 50 połączeń dziennie. A to oznacza, że problem może uderzyć w kilkaset tysiecy osób. Pasażerowie nie kryją niezadowolenia, irlandzka firma rozkłada ręce i tłumaczy całą sprawę w mętny sposób. Musiało się to odbić na kursie jej akcji.
Ryanair się przegrzał. Firma, która rozwijała się bardzo dynamicznie i dotarła na szczyt europejskich przewoźników lotniczych wyprzedzając Lufthansę, dostała zadyszki. Jeszcze niedawno media informowały np. o nowych połączeniach z Krakowa, o tym, że stolica Małopolski staje się ważną bazą tej linii, wyraźnie widać było wzrosty, a teraz słyszymy i czytamy o kryzysie. Te komunikaty nie muszą być sprzeczne, jedno wynika z drugiego. Szybki rozwój wiąże się z pewnym ryzykiem: jeśli Ryanair uruchamia nowe połączenia, potrzebni są ludzie, którzy je zrealizują. I tu pojawił się kłopot...
Część z Was pewnie nie słyszała jeszcze o problemach Irlandczyków. Ostatnie dni upływały linii m.in. na odwoływaniu lotów. Nawet ponad 80 dziennie. Firm poinformowała jednocześnie, że kasowanie lotów potrwa aż do końca października. To oczywiście zbulwersowało część klientów, bo o zmianach dowiadują się w ostatniej chwili - linia lotnicza nie informuje, z którymi połączeniami będzie problem w kolejnych tygodniach, o zmianach informuje z zaledwie kilkudniowym wyprzedzeniem. Pewnie nie skończy się na nieprzychylnych komentarzach w mediach społecznościowych - rzesze ludzi będą się domagać odszkodowania. A straty wizerunkowe mogą być naprawdę spore.
Warto wspomnieć, że zapowiadane 40-50 lotów kasowanych każdego dnia to zaledwie 2% całej siatki połączeń tego przewoźnika. Tak, firma urosła już do takich rozmiarów. Nie można zatem mówić o potężnym kryzysie, zdecydowana większość pasażerów nie odczuje zadyszki linii. Sprawę może jednak wykorzystać konkurencja. Na dobrą sprawę, obecne problemy to zasługa tej ostatniej. Chociaż niektórzy stwierdzą, że zapracował na nie sam Ryanair.
Linia przekonuje, że odwołuje loty, by poprawić punktualność. Ta ostatnio mocno szwankuje, a firma tłumaczy, że wynika to m.in. ze złych warunków atmosferycznych czy strajków we Francji. Kolejny kłopot to urlopy - część prawników musi wykorzystać dni urlopowe do końca roku, a ich liczba ponoć mocno się skumulowała. Kadry w irlandzkiej korporacji się nie popisały, teraz jest bałagan. Ale dochodzi coś jeszcze: Norwegian, konkurent Ryanair, ponoć mocno podbiera pracowników Irlandczykom. Robi to od kilku kwartałów, ostatnio miał nasilić działania, bo decydentów linii zdenerwowały lekceważące wypowiedzi szefa Ryanair. Dlaczego piloci przechodzą do Skandynawów? Bo oferuje im się znacznie lepsze warunki, etat z bogatym pakietem socjalnym. Ten czynnik należy raczej zaliczyć do grupy zaniedbań w Ryanair, bo firma ponoć oferowała pilotom umowy, które można określić mianem śmieciowych.
Na kłopot złożyły się pewnie wszystkie wspomniane kwestie plus te, o których nie mówi się głośno. Efekt jest taki, że linia może stracić sporo kasy, będzie musiała się zmierzyć z niezadowoleniem pasażerów, medialną burzą i ewentualnymi żądaniami pracowników. Inwestorzy zdają sobie z tego sprawę, akcje przewoźnika tanieją. Ciekawe, czy liczbę odwoływanych lotów uda się utrzymać na zapowiedzianym poziomie i czy problem rzeczywiście minie wraz z końcem października? Gdyby się przeciągnął do okresu przedświątecznego, firma miałaby naprawdę duży kłopot. A może być różnie, jeśli konkurencja poczuje krew i będzie aktywniej podbierać pracowników, zwłaszcza pilotów, linii Ryanair. Na rynku lotniczym szykuje się intrygująca końcówka roku...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu