Felietony

Rusza SKaT, czyli Sekcja Kabaretu Technologicznego. Bo w IT też można się pośmiać

Maciej Sikorski
Rusza SKaT, czyli Sekcja Kabaretu Technologicznego. Bo w IT też można się pośmiać
9

Sektor IT to dość poważna branża. Choć tworzą go przeważnie ludzie młodzi i wyposażeni przez Matkę Naturę/Opatrzność w otwarte umysły, to rzadko pojawia się miejsce na żarty, dowcipy i wszelkiej maści psoty (te fundowane klientom się nie liczą). Są jedynie zgryźliwe komentarze, ale często brakuje im...

Sektor IT to dość poważna branża. Choć tworzą go przeważnie ludzie młodzi i wyposażeni przez Matkę Naturę/Opatrzność w otwarte umysły, to rzadko pojawia się miejsce na żarty, dowcipy i wszelkiej maści psoty (te fundowane klientom się nie liczą). Są jedynie zgryźliwe komentarze, ale często brakuje im finezji. Czas to zmienić i spojrzeć na nowe technologię z trochę innej perspektywy. Wszak i tu dzieją się rzeczy, których nie wymyśliliby ani Monthy Python, ani Zenon Laskowik, ani nawet scenarzyści Klanu. Wystarczy się rozejrzeć.

Nie ma co ukrywać – SKaT nie trafi do wszystkich Czytelników AW. Znajdą się tacy, którzy napiszą, że to żenada, strata czasu albo totalna głupota. Może nawet będą mieli rację, ale znalazłem na to radę – krytycy zostaną zbanowani. Rozwiązanie radykalne, lecz nie ostateczne – zawsze przecież mogę odpisać w komentarzu… Czy w tekstach będzie się pojawiała ironia? Będzie. Czy zostanie oznaczona przez , kursywą albo innym narzędziem tego typu? Nie będzie. Zastosujemy system szkolny i niech każdy się domyśla, co autor miał na myśli ;)

Do SKaTu trafią nie tylko motywy, które już same w sobie są śmieszne, ale też takie, które w założeniu miały być poważne (tu za wielką skarbnicę dowcipu posłużą np. instytucje państwowe oraz ich pomysły i działania). Zresztą, po co to przeciągać – przecież można przejść od słów do czynu. Gdzie należy zacząć poszukiwania czegoś niekonwencjonalnego i wzbudzającego uśmiech na twarzy? Niektórzy pomyśleli pewnie o Sosnowcu, ale proponuję większy kaliber (do Sosnowca i tak kiedyś pewnie wrócimy). Rosja – kraj cudów, w którym niemożliwe staje się możliwe, a możliwe jest trudne w realizacji. Ruszamy na Wschód, bo tam musi być jakaś cywilizacja…

Zapewne spora część z Was zdaje sobie sprawę z tego, że u naszego wschodniego sąsiada nie brakuje zdolnych inżynierów, programistów, grafików, startuperów, a także potężnych firm z branży IT. Pewien element duszy rosyjskiej i narodowej tradycji każe jednak Rosjanom wyłamywać się z budowy lepszego świata przyszłości i zmusza ich do zabawnych eksperymentów. Owocem jednego z nich jest Swan, czyli robot, który w opinii jego twórców może się stać największym przyjacielem człowieka. W jaki sposób? Np. zmieniając swój kształt – wyjściowo przypomina odkurzacz, ale potrafi się przeistoczyć w łabędzia (zakładam, że stąd nazwa), kobrę, a nawet skorpiona. Po co? Trudno stwierdzić, ale czasem lepiej nie pytać.

Na "kombinacjach zoologicznych" sprawa się nie kończy, a twórcy proponują wyobrazić sobie sytuację, w której człowiek choruje. Robot podjeżdża do niego i prezentuje na wyświetlaczu sprzętu mobilnego wiadomości – przecież nic nie stawia na nogi tak, jak relacja z obrad parlamentu (bez względu na długość i szerokość geograficzną), informacje o biciu rekordu Guinessa w jedzeniu ciepłych lodów albo doniesienia o remisie polskiej reprezentacji z Andorą (to po nim czeka nas mecz o wszystko).

Chory patrzy w ekran, ale szybko opada z sił i zasypia (to najłatwiejszy sposób ucieczki od rzeczywistości). Czy robot nadal będzie mu zapewniał rozrywkę? Nie – to sprytna bestia i potrafi rozpoznać zamknięte oczy. Postanowi jednak sprawdzić, czy jego właściciel nie robi sobie przypadkiem żartów i zada mu pytanie (nie sprecyzowano, co to za pytanie, ale stawiałbym na: hej! Krzysiek! Śpisz?). Jeżeli człowiek nie odpowie, to robot wycisza dźwięki, zamienia się w coś, co przypomina odkurzacz i… wjeżdża pod łóżko. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak nie mieści się pod meblem i odbija się od jego krawędzi. Dzięki temu zrozumiałem, na czym polega zadanie Swana: on ma wypędzić człowieka do pracy. Pewnie szybko stanie się popularnym prezentem wręczanym przez firmy swoim pracownikom, a na sprzęcie mobilnym zostanie zainstalowana aplikacja ZUS (Grzegorzu, już wiem, co ta instytucja robiła na CeBIT – oni szukali partnerów do tego projektu). Już nikt nie będzie mataczył z chorobami…

Trudno w to uwierzyć, ale Swan potrafi pracować w dwóch trybach – w pierwszym można nim sterować zdalnie (i to z każdego miejsca na globie!), a w drugim mamy do czynienia z "pseudożyciem". To nie przelewki – robot działa wówczas bez nadzoru człowieka. Co może robić w tym czasie? Nie wiadomo. Ale brzmi całkiem nieźle. Załóżmy, że w wolnej chwili będzie przeglądał i urozmaicał swój profil na FB i surfował po stronach ze sprośnymi zdjęciami robotów (Japończycy na bank coś takiego mają).

Produkt wyposażony w specjalne oprogramowanie będzie mógł ponoć spełniać różne funkcje (oprócz "wysłannika" ZUS) – stanie się np. sprzedawcą, nauczycielem albo ochroniarzem. W pierwszym przypadku chciałbym go zobaczyć w sklepie nocnym po wygranej polskiej reprezentacji z drużyną Andory, w drugim już dzisiaj można założyć, że robot zrezygnowałby po jednym dniu pracy w polskim gimnazjum, a w trzecim… No cóż, skoro dzisiaj ochroniarzami są przeważnie emeryci i renciści, to robot może faktycznie nadawałby się do tego zadania.

Korpus robota ma kosztować do 500 dolarów. Aby jednak wszystko "śmigało" właściciel będzie jeszcze musiał załatwić mu mózg, czyli tablet albo smartfon. Gdy już zainstalujecie sprzęt mobilny w robocie (póki co tylko Android oraz iOS), to odtańczy dla Was "Jezioro łabędzie". Czy można chcieć czegoś więcej?

Szef firmy, która tworzy Swan stwierdził, że wzorem jest dla niego postać Steve’a Jobsa i to jego tropem zamierza podążać. Dobrze się składa, ponieważ za kilka tygodni w Sieci powinien się pojawić film opowiadający o życiu amerykańskiego wizjonera. Nie będzie to jednak ani wielkie dzieło na podstawie biografii współzałożyciela Apple, ani nawet niskobudżetowy niezależny obraz z byłym mężem Demi Moore w roli głównej. Projekt iSteve to parodia, na którą już dzisiaj rezerwuję swój czas. Zachęcają do tego twórcy, którzy informacji o Jobsie szukali w artykule na Wikipedii, a scenariusz napisali w 3 dni (Aaron Sorkin powinien to sobie wziąć do serca). Jednak najbardziej przemawia do mnie komentarz scenarzysty-reżysera: "Może i nie będziemy najlepsi, ale będziemy pierwsi".

Jeżeli faktycznie zaprezentują film 15 kwietnia, to jego słowa mogą stać się rzeczywistością. Film z Kutcherem i tak miał trafić do kina dopiero 19 kwietnia, a ostatnio podano informację, że obraz pojawi się później. Kiedy? Tego nie wie chyba nikt. Jeżeli filmy o Jobsie będą powstawać w tym tempie, to za rok, góra dwa doczekamy się nowej kategorii oscarowej – najlepszy odtwórca roli Steve’a Jobsa. Kto wie, czy nie stworzą dla tych filmów oddzielnego konkursu. Jest też całkiem prawdopodobne, że twórcy iSteve trochę się pospieszyli – mogli poczekać do premiery filmu z Kutcherem. A nuż okaże się, że lepszej parodii po prostu nie da się zrobić i ktoś nie potrzebnie wydawał pieniądze. Ciekawe, jak na to dzieło zareaguje Woz?

Jedno jest pewne – tematów do drwin dla SKaT nie zabraknie. A gdyby nawet tak się stało, to jest proste antidotum na problemy tego typu: sam zacznę je kreować. To jednak będzie "ostateczna ostateczność" – wcześniej lepiej przyjrzeć cię pewnemu Chińczykowi, który nie wyszedł z domu od sześciu lat, ponieważ gra w grę (rodzice podobno mają już tego dość), odkryciu GIODO, który doszedł do wniosku, że aplikacje na sprzęt mobilny mogą być zagrożeniem dla prywatności, czy majtkom na smartfony stworzonym przez Japończyków. SKaT nadchodzi i nie będzie brała jeńców…

Źródła grafik: funnybits.me, pressmix.eu

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

żartSKaT