Wprowadzone w Stanach Zjednoczonych right to repair ma potencjał zmienić rynek elektroniki na całym świecie. "Proekologiczni" producenci pokazują przy tym swoją prawdziwe oblicze.
Jeżeli przyjrzymy się dzisiejszemu rynkowi elektroniki konsumenckiej zauważymy, że bardziej niż kooperację czy współpracę na linii sprzedający-kupujący, przypomina to walkę partyzancką i grę w "kto kogo bardziej przechytrzy". Nie ma bowiem innego wyjaśnienia dla tego fenomenu, że wraz z kolejnymi generacjami sprzętów konsumentom zabierane jest coraz więcej wolności i możliwości zrobienia z zakupionym przez siebie sprzętem tego, czego chcą, a z drugiej strony - klienci muszą wymyślać kolejne obejścia dla wprowadzonych przez producenta reguł, bądź, jeżeli nie mają możliwości - podporządkować się im. Jest tu oczywiście olbrzymia nierówność, ponieważ konsumenci bez wiedzy technicznej często nie mają innego wyjścia, niż tylko robić to, co wymyśli sobie marka. Inną sprawą jest także chociażby moc marketingowa - większość swoich decyzji firmy przedstawiają jako dobre, wywołując spory wśród konsumentów, przez co ci zamiast zaoponować negatywnym zmianom skupiają się bardziej na walce ze sobą na wzajem. I w żadnym momencie nie widać tego tak mocno jak w przypadku right to repair.
Firmy kreujące się na "prokonsumenckie" i "proekologiczne" najchętniej wyrzuciłyby right to repair przez okno
Zacznijmy może od tego, czym right to repair w ogóle jest. Generalnie jeżeli chodzi o sektor elektroniki użytkowej, to do tej pory w Stanach Zjednoczonych nie było jednoznacznych przepisów odnośnie tego, jakie obowiązki ma firma produkująca sprzęt względem konsumentów, jeżeli chodzi o zaspokojenie zapotrzebowania rynku w takich kwestiach jak: części zapasowe, schematy budowy czy narzędzia diagnostyczne. W związku z tym, na przykład jeżeli komputer bądź smartfon miały jakąkolwiek część wyprodukowaną przez producenta smartfona (a nie kupioną przez niego od innej firmy), można było się spodziewać, że z jej dostaniem mogą być problemy. Producent mógł bowiem decydować, komu i jakie części sprzedaje i jeżeli zdecydował się nie udostępniać danego modułu zewnętrznym serwisom, to te miały związane ręce. Klient musiał w takim wypadku zwrócić się do autoryzowanej placówki, która oczywiście liczyła sobie dużo więcej za naprawę. Mistrzem takich zagrywek jest oczywiście uwielbiane przez wszystkich Apple, ale inni producenci również zaczynają stosować takie praktyki.
Wprowadzone właśnie przez administrację Bidena right to repair porządkuje ten aspekt działalności, zmuszając producentów do wspierania wypuszczonych na rynek urządzeń częściami, schematami i narzędziami diagnostycznymi, podobnie jak to obecnie ma miejsce w przypadku części samochodowych. Spotyka się to z oporem producentów, którym zabiera to część zysków. Z jednej strony - ludzie będą w końcu mogli naprawiać swoje urządzenia zamiast kupić nowe (ponieważ ceny napraw spadną), a jednocześnie - nie będą zobligowani naprawiać urządzeń w serwisie mającym na to monopol. Oznacza to, że będą korzystać ze swoich telefonów, komputerów czy dowolnej innej elektroniki dłużej, co jest niesamowitą zaletą jeżeli chodzi o dbałość o środowisko naturalne. Poprawi to też jakość rynku sprzętów używanych. To jednak nie podoba się firmom, które na co dzień najgłośniej krzyczą o tym, że trzeba być ekologicznym (patrz Apple), ukazując, jak bardzo jest to powierzchowna, marketingowa zagrywka.
Right to repair zwiększy ryzyko cyberataku - wierutna bzdura, ale tonący brzytwy się chwyta
Oczywiście, producenci nie mogli tej sprawy tak zostawić i musieli wyjść z jakimś kontrargumentem. Ich zdaniem dostęp do takich rzeczy jak części i schematy może zagrozić cyberbezpieczeństwu użytkowników i pozwoli przestępcom na łatwiejsze łamanie zabezpieczeń. I o ile może za tym stać jakaś logika (oczywiście nikt nie pokazał przykładu w jaki sposób dostępność takich narzędzi może się do tego przyczynić) o tyle w tym wypadku jest to (moim zdaniem) niesamowicie przestrzelona argumentacja. Istnieje już bowiem rynek na którym przepisy podobne do right to repair działają i nikt nie wyobraża sobie, by miało być inaczej.
Mówię tutaj oczywiście o wspomnianym rynku samochodów. Wyobraźcie sobie, jak wyglądałby świat, gdyby wszystkie samochody trzeba byłoby serwisować wyłącznie w ASO. Ile pojazdów trafiłoby z tego powodu przedwcześnie na złom? Jak bardzo wzrosłyby koszty utrzymania samochodu. Czy w tym wypadku brak dostępności części zamiennych i narzędzi diagnostycznych wpływa znacząco na liczbę kradzieży aut? No właśnie. Tak samo jest w przypadku smartfonów. Jeżeli chodzi o cyberbezpieczeństwo, największym zagrożeniem obecnie wciąż jest phishing i sytuacje, w których sami nieświadomie przekazujemy przestępcom nasze dane. Ba, jeżeli chodzi o kradzież pieniędzy, to zdecydowanie bezpieczniej można czuć się używając telefonu, którego naprawa w razie uszkodzenia będzie kosztowała 100 a nie 1000 dolarów.
Right to repair niczego nie nakazuje - ono daje możliwości
Kiedy jakiś czas temu poruszyłem temat right to repair, zostałem zalany komentarzami o tym, że przecież nieautoryzowane serwisy mogą mieć gorszą jakość i że trzymanie się wyłącznie tych autoryzowanych to jedyna słuszna droga by upewnić się, że nasze urządzenie będzie działało poprawnie. Czytając takie komentarze miałem wrażenie, że mam do czynienia z tubą propagandową, ponieważ taka argumentacja kompletnie mija się z tym, czym te przepisy są. Jeżeli masz smartfon i chcesz mieć komfort psychiczny z tytułu jego naprawy bezpośrednio u producenta, to... nikt ci nie broni tego zrobić. Autoryzowane serwisy wciąż będą działały tak jak dotychczas i to w tym jest najpiękniejsze - w końcu konsumenci mają wybór, gdzie chcą naprawić swoją elektronikę. Nie będzie już sytuacji w której specjalista rozłoży ręce i powie, że nie ma tej jednej części, którą ma tylko firma X i której nie chce mu sprzedać. Jednocześnie, jeżeli ktoś nie chce naprawiać swojej elektroniki w nieautoryzowanych serwisach (bądź nie chce jej naprawiać w ogóle) - nie musi tego robić.
Oczywiście, right to repair to dopiero początek. Do regulacji pozostało jeszcze wiele rzeczy, między innymi zupełnie niepotrzebne parowanie ze sobą komponentów wewnętrznych w taki sposób, że nawet zastąpione oryginalną częścią powodują błędy i nie działają poprawnie, planowe postarzanie produktu oraz niedostateczne wsparcie aktualizacjami niektórych typów urządzeń. Jak już mówiłem, alergiczna reakcja producentów na prawo do naprawy pokazuje, że ich relacja z konsumentami to swego rodzaju wojna, w której jedna ze stron ma dużo większą władzę i ani myśli się jej pozbywać. Dzięki nowemu prawu konsumenci odnieśli jednak znaczące zwycięstwo w ważnej bitwie.
Mam nadzieję, że jest to też pierwszy krok do tego, by na współczesnym rynku było przynajmniej nieco lepiej.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu