Wielu z nas traktuje internet jak coś oczywistego. Nie robią już na nas wrażenia sondaże, w których ankietowani bez mrugnięcia okiem mówią że jeśli mają wybierać między seksem, a dostępem do sieci, wybierają drugą opcję. Są jednak na tym świecie ludzie, którzy bardzo świadomie zrezygnowali z dostępu do sieci. I ja to rozumiem, ale.
Redaktor portalu internetowego nie ma w domu internetu [nie zobaczysz tu memów]
Ale, ale, ale. Zawsze jest jakieś ale. Redaktor o którym mowa nie jest nikim z AntyWeb. Ba, nie chodzi nawet o polską redakcję, a The Minimalists. W skrócie: zmęczony tempem świata, chcąc uwolnić się od niekończących się powiadomień, Joshua Fields Millburn zrezygnował z dostępu do internetu we własnym domu. Zamiast tego postawił na pracę w biurze. Albo kawiarni. Chce używać internetu świadomie, jako narzędzia. We własnym zaciszu wybiera święty spokój i efektywność.
Jestem jednym z tych dziwnych ludzi którzy nie mają dziesiątek powiadomień. Nie jestem na każde brzdęknięcie telefonu, a przy okazji wciąż staram się dość grubą kreską oddzielać pracę i rozrywkę. Nawet jeśli nie jest to specjalnie łatwe zadanie. A uwierzcie, kiedy łączycie przyjemne z pożytecznym, robi się to dość skomplikowane, by jakoś to pogrupować.
Kilka tygodni bez internetu
Po przeczytaniu wspomnianego tekstu zacząłem się zastanawiać, czy to w ogóle jest w moim przypadku możliwe. Co by było gdyby. I przypomniałem sobie pierwsze dni po wprowadzeniu do nowego mieszkania, kiedy firma nie wywiązała się z umowy, wszystko się przedłużało w nieskończoność i ostatecznie kilka tygodni zdany byłem wyłącznie na hot spoty z telefonu. Opcjonalnie także uprzejmość mieszkających nieopodal przyjaciół i otwarte sieci w kawiarni. Mówiąc szczerze — nie było łatwo.
O ile w przypadku pracy korzystanie z łączności LTE nie wiązało się z dużym dyskomfortem, o tyle cała reszta okazała się naprawdę kłopotliwą. Jaka reszta?
Internet to nie tylko praca
Rozrywka. Nagle okazało się jak wiele rzeczy robię "w sieci". Ulubione seriale oglądam na VOD. Książki czytam głównie na Kindle, więc bez hotspotu się nie obeszło. Prawdziwą wisienką na torcie okazały się jednak gry wideo. Jestem wielkim fanem cyfrowej dystrybucji, no i nie da się ukryć że ściąganie kilkudziesięciu gigabajtów potrafi być upierdliwe. Był to jednak czas, w którym grałem w dwie pozycje, które miałem na płytach. Jaki zatem mógł pojawić się problem? Ani sama konsola, ani gry, nie są dziś w dniu premiery produktem skończonym. To żywe twory, które co jakiś czas się zmieniają. Aktualizacja tu. Aktualizacja tam. Pakiet uszczuplony o kilkanaście GB.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kwestia zakupów. Wiele z nich robię przez internet. Dlaczego? Jest taniej. Jest szybciej. Jest większy wybór. A czasami właściwie nie mam innych opcji — a może po prostu ich nie znam. Nie wiem gdzie lokalnie szukać starych gier, a gdy po odwiedzeniu antykwariatów zostaję odprawiony z kwitkiem jedynym ratunkiem by zdobyć upragnione wydanie okazuje się być zakup przez sieć.
Znalazłoby się jeszcze kilka elementów za tym, że nie byłoby to specjalnie proste zadanie. A ważnym progiem do przeskoczenia byłaby też rezygnacja ze smartfona. Albo chociaż planu z internetem. Wiecie, aby się kompletnie odciąć.
Da się? Da się
I to nie jest tak, że to niewykonalne. Jak najbardziej jest to do zrobienia i Joshua jest tego idealnym przykładem. Sam postrzegam sieć jako narzędzie które wiele rzeczy ułatwia (mimowolnie też niemało utrudnia). Jednocześnie daje możliwość zaoszczędzenia czasu (bieganie po księgarniach by znaleźć książkę, grę, film) i pieniędzy (często są po prostu droższe). Niestety, myślę że wielu z nas zdarza się czasem wpatrywać bezmyślnie w ekran i klikać od strony do strony — mistrzowsko w ten sposób marnując zaoszczędzone wcześniej godziny. Kompletne odcinanie się od internetu jest rozwiązaniem mocno radykalnym. Dlatego staram się wypracować umiejętność efektywnego korzystania z sieci. Z każdym rokiem idzie mi coraz lepiej, ale do doskonałości jeszcze długa droga...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu