Recenzja

Recenzja The Walking Dead: Season Two – Clementine przestaje być dzieckiem

Kamil Ostrowski
Recenzja The Walking Dead: Season Two – Clementine przestaje być dzieckiem
Reklama

Ogromny sukces stworzonej przez Telltale Games gry przygodowej przyniósł cały szereg skutków, wywierając wpływ na najbliższy okresw świecie gier wideo...

Ogromny sukces stworzonej przez Telltale Games gry przygodowej przyniósł cały szereg skutków, wywierając wpływ na najbliższy okresw świecie gier wideo. Zaczęliśmy więcej wymagać w kwestiach takich jak scenariusz, reżyseria czy nawet gra aktorska. Znów zwróciliśmy uwagę na przygodówki, chociaż ich definicja nieco się zmieniła. Nieco bardziej przyziemnym efektem były ogromne oczekiwania, jakie zrodziły się w stosunku do drugiego sezonu. Czy deweloper sprostał temu wyzwaniu?

Reklama

Uwaga – w recenzji będę unikał spojlerów związanych z drugim sezonem, ale nie mogę mówić o nowej odsłonie historii Clementine, bez nawiązywania do pierwszego sezonu. Jeżeli jakimś cudem nie graliście, to czujcie się ostrzeżeni.

Podopieczna głównego bohatera pierwszego sezonu nie ma szczęścia, jak chyba nikt w świecie ogarniętym apokalipsą zombie. Traci rodziców, traci swojego opiekuna, ostatecznie z pistoletem w ręku, będąc ledwie wyrośniętym od ziemi dzieckiem zostaje sama. Co prawda odnajdują ją starzy znajomi, ale po krótkim czasie wszystko idzie w diabły, do czego Telltale zdążyło nas przyzwyczaić. Ostatnie promyki pozytywnej energii gasną w pierwszych minutach zainaugurowania drugiego sezonu. Wydarzenia z ekranu uderzają w nas niczym, pozwolę sobie na kolokwializm, „plaskacz na otrzeźwienie”. Zdaje się, że twórcy mówią: „Długo Was tu nie było co? Już zapomnieliście jak to jest? No to macie!”. Faktycznie, zapomniałem. Spodziewałem się, że dostanę chociaż chwilę wytchnienia, ale nic z tego.


O ile więc w pierwszym sezonie widzieliśmy jak wszystko idzie w diabły powoli, stopniowo, tak sezon drugi zaczyna się tam gdzie historia się zatrzymała. Nie tylko w znaczeniu fabularnym, ale też emocjonalnym i w kwestii nastroju.

Pod pewnymi względami drugi sezon The Walking Dead jest identyczny z poprzednim. Mechanika nie uległa wielkim przeobrażeniom, zmiany są dosłownie symboliczne – wciąż rozmawiamy, wykonujemy QTE i szczątkowo eksplorujemy okolicę. Zagadek nie stwierdzono, chyba że zagadką nazwiecie przejście paru kroków i ułożenie ciała zombie tak, żeby naciskało na klakson, co ma zwabić oblegających przyczepę kempingową nieumarłych. Jeżeli nie wierzyliście, że The Walking Dead może jeszcze w większym stopniu przypominać interaktywny film, to drugi sezon otworzy Wam oczy. „Gry” w klasycznym rozumieniu tego słowa praktycznie tutaj nie ma. Nawet używanie przedmiotów ograniczono do minimum. Szczerze mówiąc, to co do zasady nie mam nic przeciwko ograniczaniu bezsensownego dopasowywania przedmiotu "A" do przedmiotu "B", ale moim zdaniem poprzednio tę kwestię wystarczająco uproszczono. W drugim sezonie miałem wrażenie, że Clementine po prostu nie zdarzyły się sytuacje, w których by czegoś potrzebowała, albo musiała się o coś postarać, bo każdy jej to dawał na tacy.


Nie trudno się domyślić, że gra przygodowa nie może się obejść bez historii. O ile jednak w pierwszym sezonie mieliśmy dwa, a nawet trzy wątki, przewijające się przez cały sezon, a do tego pewien nacisk kładziono na relację pomiędzy członkami grupy, tak drugi sezon ma właściwie jedną oś fabularną i jest nią postać Clementine. Na przestrzeni pięciu odcinków widzimy jak „stara-maleńka” coraz bardziej tężeje i dopasowuje się do otaczającego ją świata. Co ciekawe, w ogóle nie gorzknieje, ani nie staje się cyniczna, jak znany z komiksów/serialu o tym samym tytule Carl. Widzimy co najwyżej bardzo delikatne objawy negatywnych skutków przeżywanych trudów. Można to było rozegrać nieco lepiej.


Reklama

Jak w każdej grze Telltale, główną rolę odgrywają dialogi i kreacja postaci. Poza paroma wyjątkami nie ma się do czego przyczepić, z małym wyjątkiem – czwarty odcinek nieco kuleje. Nie brakuje dramatów, które oczywiście przeżywałem, ale po napisach końcowych faktycznie uznałem, że zabrakło nieco ekspresji, a wypowiedzi poszczególnych postaci były odrobinę nieprzemyślane.

Wspomniałem, że historia skupia się na Clementine. Telltale przez cały czas próbuje wyraźnie zaznaczyć, że dziewczynka poprzez swoje akcje definiuje się na resztę życia, albo przynajmniej najbliższe lata. Przygotowujemy się cały czas do tego, że będziemy musieli czasami zadbać o własną skórę, innym razem podjąć niepopularną decyzję. Czasami obraca się to wokół klasycznego dylematu „ile poświęcisz, żeby przetrwać”, innym razem musimy komuś zaufać (bądź nie), ale zdarzają się też wyjątkowe sytuacje. Możemy np. zdecydować czy Clementine chce patrzeć, jak jeden z bohaterów kogoś katuje. Dosłownie katuje. Zasługiwał, ale to wciąż niepotrzebne okrucieństwo. Ja chciałem, żeby Celementine patrzyła. Żeby była twarda.

Reklama


Graficznie i dźwiękowo The Walking Dead nie różni się wiele od pierwszego sezonu. Lekko komiksowa stylistyka kontrastuje pięknie z turpizmem niektórych scen – ziejące rany, złamania otwarte, odcinanie kończyn, wiszące gałki oczne – mamy wszystko. Nieco lepsze, bo mniej sztywne, są animacje postaci. Mam też wrażenie, że modelom przybyło polygonów, są wyraźnie mniej kanciaste. Jeżeli chodzi o muzykę, to przede wszystkim trzeba powiedzieć o utworach, które dobrano do napisów końcowych. Dało się usłyszeć coś naprawdę poruszającego (jak utwór „Remember Me” po odcinku trzecim, zatytułowanym „In Harm’s Way”), ale na koniec zabrakło poruszającej piosenki, która zamknęłaby klamrą całą historię. Czegoś takiego, jak „Take Us Back”, które znamy z pierwszego sezonu.


Na oddzielny akapit zasługuje ostatni odcinek, jak wyraźnie najlepszy z całego sezonu. Problem w tym, że nieco oderwany od całości. Pojawiły się w nim dylematy i wydarzenia, które naprawdę wywracały do góry nogami cały światopogląd i dawały emocjonalnego kopniaka. W porównaniu z nim, pozostałe wydają się nieco płaskie. Dodać też trzeba, że Telltale Games po raz daje nam faktyczny wpływ na to, jak zakończy się opowieść Clementine. Przed zobaczeniem napisów końcowych musimy podjąć parę kluczowych decyzji, które zadecydują o tym, co zobaczymy i jaki los spotka dziewczynkę, której opowieść przyszło nam poznać. Dodam też, że każde z nich budzi zgoła inne emocje, warto więc zobaczyć każde.


Reklama

Drugi sezon The Walking Dead nie był tak dobry jak pierwszy, ale to wciąż bardzo solidna gra. Możliwe, że to wina wygórowanych oczekiwań, chociaż szczerze mówiąc, sam nie potrafię się do tego przekonać. Telltale Games miało wszystko podane na tacy, ale nie potrafiło opowiedzieć historii w sposób, który angażowałby emocjonalnie tak mocno, jak pierwszy sezon. Teoretycznie jest wszystko: śmierć, dramat, osaczenie, napięcie, konflikty, nadzieja, akcja. W praktyce cały środek, aż do końcówki czwartego odcinka jest dobry, ale nie znakomity. Całość poprawia genialna, chociaż nieco chaotyczna końcówka, ale ogólnie rzecz biorąc podróż Clementine i jej grupy nie ma w sobie geniuszu historii ostatnich miesięcy życia Lee Everetta. Kupcie, zagrajcie, bo to wciąż bardzo dobra opowieść – po prostu nie spodziewajcie się cudów.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama