Gry

Recenzja Smite - spojrzeć na MOBA z innej perspektywy

Kamil Ostrowski
Recenzja Smite - spojrzeć na MOBA z innej perspektywy
1

MOBA to stosunkowo świeży gatunek, jednak wiele osób twierdzi, że formułą się już wyczerpała, a ten typ zabawy czeka zdominowanie przez klasyczną rozgrywkę dostępną w League of Legends i Dota 2. Smite udowadnia jednak, że przyszłość może rysować się w jaśniejszych barwach, niż by pesymistom się mogł...

MOBA to stosunkowo świeży gatunek, jednak wiele osób twierdzi, że formułą się już wyczerpała, a ten typ zabawy czeka zdominowanie przez klasyczną rozgrywkę dostępną w League of Legends i Dota 2. Smite udowadnia jednak, że przyszłość może rysować się w jaśniejszych barwach, niż by pesymistom się mogło wydawać. Eksperyment, jakim w pewnym stopniu jest produkcja Hi-Rez Studios można bowiem uznać za udany.

Podstawy w pozostały w większości nienaruszone. Mamy arenę, po której poruszają się bohaterowie, kupujący przedmioty i rozwijający się w ramach danego spotkania. Po mapie poruszają się sterowane przez komputer miniony, oddzielne dla każdej z drużyn, a pomiędzy liniami ich wędrówek, znajdziemy również „dżunglę”, czyli stworzy niezależne, z którymi może walczyć każdy. Pojawia się parę niestandardowych trybów gry, ale to nic, czego byśmy do tej pory nie widzieli. Na czym polega więc „inność” Smite?

Recepta na sukces okazała się być zaskakująco prosta, chociaż realizacja tego pomysłu z pewnością wymagała nieco odwagi i wiele pracy. Już mówię o co chodzi – w Smite akcję obserwujemy zza pleców naszego bohatera. Ta jedna zmiana wystarczy, żeby odświeżyć zabawę w „pchanie linii”.

Na środku ekranu mamy znacznik, który jest naszym „celownikiem”. Jeżeli zaznaczymy wrogiego przeciwnika, pojawia się wokół niego ramka, która ułatwia nam nieco nawigację. Atakując z dystansu musimy brać pod uwagę, że wróg może zrobić unik, a w zwarciu będziemy cały czas robić podchody i biegać dookoła, starając się nie dać się zranić, a jednocześnie samemu zdać możliwie dużo obrażeń.

Jak to wygląda w praktyce? Świetnie! Dzięki temu zabiegowi Smite ma nieco bardziej zręcznościowy charakter. Dużo się dzieje, trzeba mieć oczy dookoła głowy, a i manualne zdolności powinny być na nieco wyższym poziomie niż podczas gry w klasyczne MOBA. Dosyć sprawnie rozwiązano też kwestię umiejętności bohaterów – są to wyłącznie tzw. „skill shoty” – oznacza to, że możemy spudłować, podobnie jak to ma miejsce w przypadku autoataku. Do tego dochodzi parę drobnostek, które sprawiają, że cały system działa bardzo sprawnie: zablokowanie celownika w pionie, wolniejszy bieg podczas poruszania się tyłem czy tzw. „strafe’owania”, dostosowanie systemu „pingów” wraz z dodaniem menu szybkich komend/wiadomości czy mądre rozmieszczenie przycisków umiejętności. Hi-Rez Studios wyznaczyło sobie cel i zrealizowało go bezbłędnie.

Drugą miłą świeżostką jest fakt, że gramy bogami znanymi ze starożytnych mitologii. Mamy do dyspozycji panteony: grecki, rzymski, egipski, hinduski, majski, chiński i nordycki. Na szczególną pochwalę zasługują projekty ich postaci, a także dodatkowych skórek – projektantom należą się brawa.

W praktyce oczywiście wszystkie bóstwa są przypisywane do znanych i sprawdzonych ról, które występują we wszystkich innych MOBAch: mamy asasynów, dżunglerów, atakujących z dystansu, tanków, itd. Nic odkrywczego, aczkolwiek dzięki bardzo przyjemnym dla oczu projektom postaci i ślicznej grafice całość sprawia dobre wrażenie. Czasami aż chce się krzyknąć „poczuj mój boski gniew!” :)

No właśnie – skoro jesteśmy przy tej grafice. Mam wrażenie, że Smite może być najładniejszą MOBĄ na rynku. Postaci są świetnie animowane i bardzo szczegółowe, tła klimatyczne, a efekty ataków dopracowane i zwyczajnie, pozwolę sobie na użycie kolokwializmu rodem ze szkolnej ławy, „kozackie”. Muszę Hi-Rez Studios oddać honor, wykonali kawał dobrej roboty w tej kwestii. Do Smite zasiadłem pierwszy raz niedługo po wypuszczeniu wczesnej wersji beta - gra nie wyglądała wtedy nawet w połowie tak spektakularnie jak dzisiaj.

Jeżeli chodzi o tryby gry, to mamy ich dokładnie tyle, ile do szczęścia jest potrzebne, a nawet trochę więcej. Obecne jest standardowe 5v5 z trzema liniami, a także 3v3 z jedną linią i 1v1. Poza tym mamy odpowiednik trybu ARAM (all random, all mid) znanego z League of Legends i coś, co nazywane jest areną. Pojawiają się też inne „eksperymentalne tryby”, jak np. dominacja (zajmowanie stref), albo 5v5, w którym wszyscy gracze mają praktycznie nielimitowaną ilość złota na przedmioty.

Zanim przejdę do podsumowania, wypada jeszcze omówić element free-to-play. Na szczęście, nie ma się czego obawiać. Mam wrażenie, że jest on „najluźniejszy” ze wszystkich z jakimi się do tej pory spotkałem w rzeczonym gatunku. W danym momencie tylko część bohaterów dostępna jest za darmo (system tak zwanej "rotacji"), a co za tym idzie, mamy możliwość kupowania stałego dostępu do bohaterów, jak w League of Legends. Do tego dochodzą skórki czy nowych podkłady głosowe. Funkcjonują dwie waluty: "kamienie szlachetne" kupowane za prawdziwe pieniądze, jak i wirtualne punkty „łaski”. Co ciekawe, za te ostatnie możemy nawet kupić dużą część skórek, zmieniających wygląd naszych ulubionych bohaterów.

Jeżeli lubicie MOBA, to zdecydowanie warto jest zainteresować się Smite. To gra skierowana przede wszystkim do osób, które mają już dosyć biegania po raz tysięczny w ten sam sposób po arenach Dota 2, League of Legends czy Heroes of Newerth. Nowa perspektywa, świetne wykonanie, nienaganna mechanika i przyjazne mechanizmy free-to-play – wyjadaczom nie potrzeba więcej. Z drugiej strony - to również tytuł, który może spodobać się tym, którzy uważali, że klasyczne MOBA są nieco nudne - jest tutaj nieco więcej akcji i zręcznościowych elementów. W każdym razie, dajcie Smite szansę.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu