Gry

Recenzja Octodad: The Dadliest Catch - nie dla mięczaków

Paweł Bujanowicz
Recenzja Octodad: The Dadliest Catch - nie dla mięczaków
0

Porównanie Octodada do flashowej minigierki QWOP samo ciśnie się na usta. Dawno bowiem nie grałem w grę, która tak bardzo mnie frustrowała, w której samo poruszanie się przypomina walkę o przetrwanie podczas powrotu z sobotniej imprezy. Jednocześnie tematyka gry i jej oprawa bardzo mnie odprężały. T...

Porównanie Octodada do flashowej minigierki QWOP samo ciśnie się na usta. Dawno bowiem nie grałem w grę, która tak bardzo mnie frustrowała, w której samo poruszanie się przypomina walkę o przetrwanie podczas powrotu z sobotniej imprezy. Jednocześnie tematyka gry i jej oprawa bardzo mnie odprężały. Ten dziwny miks, choć pozornie niemożliwy do zrealizowania, okazał się przepisem na świetny tytuł. Octodad: The Dadliest Catch jest super.

Pierwszy Octodad wcale nie był dużym projektem. Powstał z myślą o konkursie na Independent Games Festival. Pracowało nad nim zaledwie osiemnaście osób, których wysiłek nie poszedł na marne. Na początku 2011 roku gra została wybrana jako jedna z ośmiu najlepszych w kategorii studenckiej, wszak większość ekipy była studentami chicagowskiego uniwersytetu DePaula. Osobiście nie znam tamtego tytułu i Wy pewnie też nie, ale możecie to łatwo nadrobić. Gra jest dostępna do ściągnięcia o tutaj, za darmo, w wersji na PC i Maki.

Przymiarki do sequela zaczęły się jeszcze tego samego roku. W wakacje projekt kontynuacji zebrał na Kickstarterze prawie dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, czyli jakieś dwadzieścia procent więcej, niż było potrzeba. Dodatkowe pieniądze zostały wydane na development kit do PlayStation 4, który pozwoli studiu Young Horses przenieść Octodada na tę konsolę jeszcze w tym roku. Zwiastun wersji na PS4 był zresztą pierwszym moim kontaktem z tą produkcją i muszę przyznać, że zakochałem się w oktotacie od pierwszego wejrzenia. Tytuł wyglądał na pomysłową mieszankę kreskówkowego klimatu z ciekawym modelem rozgrywki. Teraz mogę powiedzieć, że w stu procentach spełnił moje oczekiwania.

Gra zaczyna się od ślubu oktotaty z nieoktomamą. Wszyscy obecni zachowują się, jak gdyby była to zupełnie normalna sytuacja. Połowa gości nie ma nawet nic do gadania, gdyż są rybami, a na dodatek podskakują w ławkach jak... ryby wyjęte z wody. W tym miejscu należy wspomnieć o tym, że Octodad również nie jest zbyt rozmowny. Co prawda odzywa się czasami, ale wykonuje niezrozumiałe pojękiwania w stylu niektórych okrzyków Dr. Zoidberga z Futuramy. W przeciwieństwie do jego współrozmówców, ja nie byłem w stanie zrozumieć ani słowa, ale uśmiałem się przy tym setnie. Humor to w ogóle jedna z największych zalet The Dadliest Catch. Śmieszne elementy spotykamy na każdym kroku, a żarty na szczęście nie są kloaczne. Zdecydowanie bliżej im do niewinnych żarcików z współczesnych produkcji filmowych wytwórni Dreamworks albo Pixar niż do South Parka. W wielu miejscach znajdziemy też nawiązania do gier i innych elementów popkultury. W trakcie kilku krótkich rozdziałów odwiedzimy dom głównego bohatera, w którym nawet najprostsze, codzienne czynności przysposobią nam dużych problemów, centrum handlowe, oceanarium, a także udamy się w przeszłość dzięki retrospekcji wyjaśniającej, jak oktotata poznał swoją wybrankę.

Jeżeli graliście kiedyś w przegląrkowego QWOP-a, to pewnie wiecie, jak trudne jest sterowanie każdą z kończyn za pomocą osobnego przycisku. W The Dadliest Catch, oprócz rąbniętego kucharza mającego obsesję na punkcie głównego bohatera, największym przeciwnikiem są schody i drabiny. W grze tak naprawdę sterujemy trzema odnóżami: lewą i prawą "nogą", za które robią wpuszczone w nogawki garnituru macki, a także jedną kończyną górną, która pozwoli nam chwytać przedmioty i wchodzić z nimi w różne interakcje. Octodad posiada całkiem niezły model fizyki, przez co wystarczy jeden ruch myszką, żeby na przykład zrujnować całą półkę z towarami w supermarkecie. Absurdalnie trudne wydawało mi się wejście do góry po schodach ruchomych jadących w dół, przynajmniej dopóki nie wymyśliłem sposobu na to, jak skutecznie tego dokonać. Trzeba przyznać, że twórcy, projektując wyzwania i przeszkody dla ośmiornicy w garniturze, wykazali się nie lada kreatywnością. Moim faworytem jest małpi gaj, który co prawda mógłby być większy, ale przysporzył mi sporo frajdy. Oprócz tego sam pomysł na głównego bohatera to szczyt absurdu i naprawdę spory powiew świeżości. Gra sprawia wrażenie, jakby działa się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. W świecie Octodada wszyscy traktują protagonistę jakby był prawdziwym człowiekiem. Nie jest kwestionowane to, że bierze on ślub z ludzką kobietą, a nawet ma z nią dwójkę dzieci. To bardzo przypomina mi kreskówki z lat dziewięćdziesiątych puszczane wtedy na kanale Cartoon Network. Jeżeli pamiętacie Krowę i Kurczaka, to doskonale wiecie o co mi chodzi.

Główną osią fabuły jest wyprawa do oceanarium stanowiąca traumatyczne przeżycie dla oktotaty. Oprócz różnych zagadek zręcznościowo-logicznych, znajdzie się tam miejsce na elementy skradanki. W przeciwieństwie do większości społeczeństwa, naukowcy z oceanarium widzą w Octodadzie zwykłe zwierzę i kiedy wejdziemy w ich pole widzenia, w ciągu kilku sekund pojawia się czarny *w rzeczywistości fioletowy) ekran i musimy zaczynać od nowa. To zresztą system, który wymusza na nas ostrożne i precyzyjne poruszanie się przez całą grę. Jeżeli na przykład w sklepie spożywczym zdarzy nam się wpaść na ludzi robiących zakupy, dostaniemy kilka fioletowych kropli więcej w atramentomierzu, którego wypełnienie w całości kończy się przymusowym powrotem do najbliższego checkpointu. Dzięki temu gracz nie będzie klikał jak szalony, siejąc spustoszenie tam, gdzie tylko się zjawi. Macki sterowanego przez nas mięczaka są bardzo czułe na każdy ruch myszki i to dzięki zastosowanemu systemowi powoli uczymy się wykonywać w miarę precyzyjne ruchy. Dzięki temu wygramy mecz w cymbergaja albo konkurs rzutów piłką do kosza.

Historia jest krótka i zwarta, a gra w moim przypadku skończyła się po dwóch i pół godziny. Momentami poziom mojej frustracji był tak duży, że zmuszony byłem wyłączyć grę i wrócić do niej dopiero kolejnego wieczoru, przez co udało mi się ją przejść w trzy posiedzenia. Na szczęście główna historia to nie wszystko. Po jej ukończeniu możemy spróbować jeszcze raz, aby pobić swoje rekordy czasowe i zebrać znajdźki – krawaty, które potem można założyć odzianej w garnitur ośmiornicy. Octodad ma również opcję grania w trybie kooperacji, który polega na sterowaniu oktotatą przez kilka osób – każda inną kończyną. Przypomina mi to czasy dzieciństwa, kiedy grało się z kumplami w strzelanki na zasadzie „ja chodzę, ty strzelasz”. Zabawy przy tym jest co nie miara, zwłaszcza kiedy włączymy losową zamianę ról za każdym razem, gdy wykonamy jakieś zadanie. Dawno nie grałem w grę, która do osiągnięcia sukcesu wymagałby tak dużej współpracy. Jednak gdyby tego było Wam mało, albo po prostu prowadzicie samotny tryb życia, to zawsze są jeszcze dodatkowe poziomy, które można ściągać dzięki usłudze Steam Workshop. Obecnie można tam znaleźć między innymi poziom w stylu zombie survival i wiele, wiele innych.

Octodad: The Dadliest Catch to bardzo smaczne i ładnie podane danie. Nawet jeżeli nie lubicie owoców morza. Piętnaście dolarów to nie jest majątek, mimo tego, że grę można skończyć w tyle, ile trwa przeciętny film z reklamami przed seansem. Octodad ma potencjał, żeby ten czas wydłużyć dwu- albo nawet trzykrotnie, ale jestem zdania, że warto kupić go nawet dla jednego przejścia. Dzięki świetnej oprawie, dobremu humorowi i nieszablonowej rozgrywce na pewno będziecie się dobrze bawić.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu