Recenzja

Recenzja Mortal Kombat 11: Aftermath. Obrzydliwy skok na kasę fanów Mortala

Tomasz Popielarczyk
Recenzja Mortal Kombat 11: Aftermath. Obrzydliwy skok na kasę fanów Mortala
4

Zapowiedź fabularnego rozszerzenia do kilkuletniej bijatyki od samego początku wydawała się skokiem na kasę graczy. Szczególnie, że i cena tego dodatku nie była niska. Czy jednak w ogólnym rozrachunku Mortal Kombat 11: Aftermath broni się jako solidne rozszerzenie i daje nadzieję innym twórcom gier na podobne wspieranie swoich produktów?

Muszę przyznać, że podoba mi się to, co aktualnie dzieje się w branży gier. Twórcy coraz częściej stawiają na długi okres wsparcia dla swoich produktów. Zamiast torpedować nas kolejnymi odsłonami swoich gier co 1,5 roku serwują rozbudowane DLC, roczne season-passy i cały czas dodają nowe treści. Często, jak np. w przypadku Civilization VI, nowe DLC idą w parze z bezpłatnymi aktualizacjami serwowanymi wszystkim użytkownikom. Rozwiązanie tego typu od lat stosuje zresztą Paradox Interactive w Europie Universalis i pokrewnych tytułach (choć tam liczba dodatków w pewnym momencie zaczęła przyprawiać o ból głowy, co też wywołało niezadowolenie wśród graczy).

Oczywiście nie jest to strategia idealna. Odgrzewanie w kółko tego samego kotleta nie jest fajne. Ale jeżeli do kotleta dodajemy nowe przyprawy, zalewamy go jakimś fajnym sosem i podajemy w akompaniamencie świeżych warzyw, takie danie potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć.

Czy jednak nowy dodatek do Mortal Kombat 11 wpisuje się w ten obraz?

Mortal Kombat 11: Aftermath, czyli podróży w czasie ciąg dalszy…

Historia opowiedziana w Aftermath to bezpośredni ciąg dalszy wydarzeń z podstawowej wersji Mortal Kombat 11. Liu Kang pokonał Kronikę, w międzyczasie otrzymując moce od Raidena i stając się bogiem ognia. Chce zatem odbudować czas i stworzyć go w idealny sposób – taki, który raz na zawsze położy kres walkom między światami.

I tutaj wchodzi (niekoniecznie cały na biało) nasz stary znajomy – Shang Tsung w towarzystwie Nightwolfa oraz Fujina. Jego zdaniem odbudowa rzeczywistości jest niemożliwa bez korony Kroniki (ta została zniszczona w walce) i grozi uszkodzeniem służącej do tego klepsydry. A wtedy wiadomo – wszyscy zginiemy. Czarnoksiężnik ma oczywiście gotowe rozwiązanie – cofnąć się w czasie i sprawić, by korona trafiła w ręce „tych dobrych”.

Oczywiście, jak łatwo się domyślić, Shang Tsung nie ujawnia wszystkiego, a kolejne wydarzenia doprowadzą do jeszcze większego chaosu niż się spodziewano…

Twórcy stosują tutaj bardzo efektywny recykling treści. Odwiedzamy w większości przypadków praktycznie te same lokalizacje, choć wpleciono w nie nowe elementy. Pojawiło się kilka świeżych scenerii, ale stanowią one głównie dopełnienie tych dobrze znanych. Przede wszystkim fabuła mocno stawia na postaci dodane w Kombat Packu – Nightwolfa, Sindel oraz oczywiście samego Shang Tsunga. Istotną rolę odgrywają też nowi bohaterowie, których do gry wprowadza dodatek, a więc Sheeva i Fuijn. Cała reszta jednak, a więc konwencja i formuła trybu fabularnego nie uległy zmianie – po prostu oglądamy „film animowany” przerywany co chwila kolejnymi walkami, w których musimy wziąć udział.

Poza trybem fabularnym trudno znaleźć jakiekolwiek większe zmiany. Twórcy w opisie DLC piszą o nowych skórkach, ale te mają zadebiutować „z czasem”. Do dyspozycji oddano nam nowego bohatera – kultowego Robocopa z serii filmów zapoczątkowanej w 1987 roku, kiedy to w postać Aleksa Murphy’ego wcielił się Peter Weller.

Istotną nowością jest też powrót Friendship, a więc „przyjacielskich” odpowiedników fatality. Zamiast wykończyć naszego przeciwnika z wyjątkowym okrucieństwem i brutalnością możemy okazać mu łaskę (zlekceważyć?), co idzie w parze z jakąś zabawną scenką. I tak Kano zrobi grilla, którego podpali laserowym okiem, Sub-Zero otworzy lodziarnię, Jax zostanie jazzowym saksofonistą itd. Warto jednak tutaj podkreślić, że Friendship są serwowane w postaci darmowej aktualizacji wszystkim posiadaczom Mortal Kombat 11. Trudno więc zaliczać tę nowość do atutów rozszerzenia.

Czy to już koniec? Mortal Kombat 11: Aftermath jest za krótkie!

Przejście nowego trybu fabularnego zajmuje ok. 3-4 godzin. Nie robi to zbyt wielkiego wrażenia. Podobnie zresztą jak cała reszta. Może dałoby się MK11l Aftermath pozytywnie ocenić, gdyby cena dodatku oscylowała w granicach 60-70 złotych, ale nie prawie 170! A tymczasem płacimy za niego jak za nową grę, którą zdecydowanie nie jest i oferuje niewspółmierną do nowej gry zawartość. Skala zmian i liczba nowości są zdecydowanie za małe.

Tym bardziej dziwi polityka cenowa wydawcy. Jednocześnie bowiem sprzedawana jest specjalna edycja, w skład której wchodzi podstawowa wersja gry, Kombat Pack z nowymi postaciami oraz dodatek Aftermath. Jego cena to… 209 zł. Będąc fanem, trudno nie poczuć się, delikatnie mówiąc, robionym w bambuko.

Dlatego też spokojnie możecie sobie odpuścić nowy dodatek i poczekać na promocje. Kiedy już jego cena spadnie do akceptowalnego poziomu, z pewnością będzie łakomym kąskiem. A póki co nic specjalnego nie stracicie.

Plusy:

+ Fajna nowa historia

+ Robocop!

+ Darmowa aktualizacja dla wszystkich (ale to akurat nie zaleta samego DLC)

Minusy:

- Zdecydowanie za mało treści

- Cena

Ocena: 5/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu