Z kablem czy bez? W przypadku Corsair Dark Core SE nie ma to znaczenia, bo po odczepieniu kabla możemy bawić się dalej. A jak padnie nam bateria, naładujemy ją za pomocą podkładki wspierającej standard Qi. Nadmiar dobra? No nie do końca.
Granie bez kabli jest lepsze? Recenzja Corsair DarkCore RGB SE i podkładki z ładowarką indukcyjną
Profesjonaliści gardzą bezprzewodowymi akcesoriami. Myszka, klawiatura, słuchawki - tu musi być kabel i kropka. Kiedy o zwycięstwie decydują milisekundy, trudno się dziwić, że nikt nawet nie próbuje eksperymentować. Dodajmy do tego nierzadkie problemy z łącznością, potencjalne zakłócenia i wiele, wiele innych... Dramat? Niekoniecznie.
Kowalski często woli grać bez kabli (i ja też, choć lubię sądzić, że Kowalskim nie jestem). Bezprzewodowe klawiatury i myszki to wolność, swoboda i wyższy komfort, a przede wszystkim estetyka - plątanina kabli potrafi być równie brzydka co frustrująca. Korzyści można by wymieniać dalej. Wady też są powszechnie znane. Ale ja nie o tym.
Od kilku tygodni używam do pracy i zabawy zestawu Corsair, na który składa się mysz Dark Core SE oraz podkładka MM1000 Qi. Największym wyróżnikiem i zarazem innowacją tego zestawu jest funkcja ładowania indukcyjnego.
Corsair MM1000 Qi
Na podkładce mamy punkt, na którym, kładąc myszkę lub smartfona wspierającego standard Qi, rozpoczynamy bezprzewodowe ładowanie baterii. W zestawie znalazły się nawet specjalne akcesoria służące do ładowania smartfonów bez obsługi Qi. Wyglądają one dość zabawnie - niczym duży lizak wpięty do portu Micro-USB/Lightning/USB-C telefonu, ale działają. Szkoda, ze cała powierzchnia podkładki nie ładuje, co by było o wiele bardziej praktyczne. Najwyraźniej jednak takie rozwiązanie byłoby zbyt kosztowne lub trudne do wdrożenia. Z drugiej strony konkurencja ma przecież takie podkładki.
Corsair MM1000 Qi to w dużym skrócie po prostu plastikowa płyta. Na jej spodzie zastosowano gumową powłokę, która ma zapobiegać ślizganiu się. Na wierzchu mamy mikro-teksturową powierzchnię (mówiąc wprost - po prostu chropowaty plastik), która nie jest tak miękka i delikatna jak materiałowe podkładki. W rezultacie ślizgająca się mysz jest znacznie głośniejsza. Szybciej zużywają się też ślizgacze. Mnie osobiście to rozwiązanie nie do końca przypadło do gustu, ale podejrzewam, że znajdzie swoich amatorów.
Przy gónej krawędzi, z boku mamy widoczne zgrubienie z wyraźnie rzucającą się w oczy diodą LED. Wyprowadzono stąd gruby, pokryty oplotem przewód. Zakończono go dwiema wtyczkami USB. Ma to zapewne związek z dodatkową wtyczką USB 3.0, którą posiada podkładka. Ja tutaj wpiąłem nadajnik od myszki.
Corsair Dark Core SE
I tutaj płynnie przechodzimy do Dark Core SE. Jest to zmodyfikowana wersja modelu Dark Core RGB, do którego różni się głównie funkcją ładowania indukcyjnego.
Kształt myszy raczej nie sprzyja chwytom typu claw, co wynika z dość mocno wydłużonej konstrukcji. Tylko osoby o większych dłoniach będą mogły używać jej "pazurem". Pod pozostałymi względami konstrukcja wydaje się dość uniwersalna.
Zastosowano tutaj kilka rodzajów tworzywa. Zaczynamy od matowego plastiku, z którego wykonano główne przyciski. Rozdziela je błyszcząca wstawka, w którą wkomponowano rolkę oraz dodatkowy przycisk (też matowy). Przy lewej krawędzi mamy jeszcze dwa przyciski, które domyślnie służą do regulowania DPI.
Teraz tylna część. Tutaj dominuje gumowane tworzywo z małymi wypustkami, które mają zapobiegać ślizganiu się dłoni. Przywodzi to trochę na myśl skórę węża. Mniej więcej po środku widać logo Corsaira - niepodświetlone ma biały kolor, ale po aktywowaniu diod LED możemy wybierać spośród całej palety RGB. Tuż przy spodzie znów błyszczący plastik - właściwie nie wiem po co.
Teraz krawędzie. Prawa jest "zdejmowana". W zestawie mamy alternatywny element z nieco dłuższym spodem (płozą?), co pozwala oprzeć palec serdeczny. Elementy dobrze się trzymają konstrukcji dzięki zastosowaniu magnetycznych zaczepów.
Lewa strona to panel z przyciskami i znów podstawka - tym razem pod kciuk (gumowana z wypustkami). Głównym elementem lewej strony jest przycisk "sniper", który po przytrzymaniu pozwala nam zmniejszyć drastycznie DPI. Fajna opcja. Otacza go ramka, która przypomina trochę D-pad. W praktyce mamy tutaj jednak tylko dwa przyciski - naprzód i wstecz (oczywiście możemy je dowolnie konfigurować). Bliżej przodu widoczne są trzy diody LED, które informują nas o aktualnym poziomie DPI (w ustawieniach aplikacji definiujemy każdy z trzech poziomów).
Na sam koniec spód. Tutaj zastosowano cztery ślizgacze.W centrum mamy optyczny sensor o maksymalnej czułości 16 000 DPI. Poniżej mamy przełączniki. Pierwszy to on/off. Drugi pozwala natomiast na przełączanie się między transmisją 2,4 GHz wymagającą nadajnika podłączonego do portu USB oraz Bluetooth. W obu trybach mysz działa przyzwoicie, ale mam wrażenie, że po BT bateria ucieka szybciej.
I to właściwie tyle. Dużo? Mało? Jak dla mnie przydałoby się jeszcze z kilka guziczków, pod które mógłbym przypisywać makra. Ale nie jest źle i Dark Core SE powinien zaspokoić potrzeby większości graczy - zarówno pod względem ergonomii i komfortu użytkowania jak i swoich możliwości.
Jak Dark Core SE działa w grach i spisuje się na co dzień? To mysz z wyższej półki cenowej, za którą trzeba zapłacić 500 złotych, a więc nie powinna na tym polu zawodzić. I rzeczywiście używało mi się jej niezwykle przyjemnie - zarówno w dynamicznych produkcjach z gatunku FPS (Destiny 2, Overwatch, Wolfenstein II, CS:GO) jak i strategiach typu Europa Universalis czy Civilization VI. Jest szybko, sprawnie i bez jakichkolwiek grymasów.
Zastosowany sensor Pixart PMW 3367 spisuje się poprawnie. Nawet przy maksymalnych rozdzielczościach nie występuje tutaj zjawisko interpolacji. Nie zaobserwowałem też, by myszy doskwierał jiter - nawet przy ustawieniu 10000 DPI. Nieodczuwalne są też predykcja i akceleracja. Słowem, to niezwykle precyzyjny i wydajny sensor, któremu nie doskwierają żadne bolączki. No prawie.... Jedyny problem, jaki dostrzegłem to odświeżanie - do obiecanego tysiąca trochę brakuje i plasuje się ono na poziomie 900-930 Hz.
Do minusów muszę doliczyć też baterię. Po pełnym naładowaniu wystarcza ona na ok. 24 godziny pracy. U mnie to są 2-3 dni. Na szczęście można wydłużyć ten czas, regularnie używając ładowarki indukcyjnej oraz wyłączając podświetlenie. Niemniej chciałoby się tutaj zdecydowanie dłuższej pracy. Niestety pod tym względem i konkurencja nie ma za wiele do zaoferowania.
Corsair Utility Engine
Gorzej sytuacja wygląda z oprogramowaniem. Miałem do czynienia z rozwiązaniami Roccata, SteelSeries czy Razera i muszę przyznać, że Corsair musi się na tym polu jeszcze dużo nauczyć. Oprogramowanie Corsair Utility Engine (CUE) jest strasznie toporne i mało intuicyjne. Od razu po zainstalowaniu atakuje nas tryb demo, w którym w panelu wyświetlane są przykładowe urządzenia. Chwilę zajmie dotarcie do ustawień i wyłączenie tego. Wówczas da się z tej aplikacji korzystać, choć nie nazwałbym tego przyjemnym doświadczeniem.
Ustawień mamy tutaj jak na lekarstwo. Właściwie najwięcej opcji dotyczy podświetlenia (no tak, Corsair i ich zamiłowanie do LED-ów). Co prawda możemy też ustawiać DPI i nieznacznie wpływać na wydajność myszy, ale w bardzo ograniczony sposób. Niczym nie przypomina to rozbudowanych platform konkurencji.
Kreator makr to dramat w trzech aktach. Dawno nie widziałem tak nieintuicyjnego rozwiązania. Co gorsza, mysz przechowuje pewne dane w pamięci i po każdym podłączeniu kabelkiem USB zapisuje je w aplikacji jako nowy profil. Niezbyt to roztropne.
Sytuację może zmienić trochę iCUE, a więc oprogramowanie w wersji 3.X, które ma pozwolić na zarządzanie zarówno akcesoriami jak i podzespołami Corsaira. Pojawi się też SDK dla deweloperów i kilka ciekawych rozwiązań. Pozostaje mieć nadzieję, że twórcy przebudują też panele konfiguracyjne.
Czy warto?
Mimo swoich wad zestaw Dark Core SE i MM1000 Qi spisuje się naprawdę dobrze podczas codziennego użytkowania. Mysz utrzymuje bardzo stabilne połączenie z komputerem i nie miewa "humorów". Jest przy tym bardzo ergonomiczna oraz posiada fantastyczny, niemalże pozbawiony wad sensor. Podkładka ładuje wszystko ze wsparciem dla Qi, co jej się podsunie. I choć nie robi tego zbyt wydajnie, to jest po prostu praktyczna i niezawodna. Szkoda tylko, że cena całego zestawu sięga tysiąca złotych, co może być dla wielu graczy kwotą zaporową. A wtedy cóż... do łask wracają stare dobre kable.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu