Gry

Recenzja Battlefield 4 (PS4)

Mikołaj Dusiński
Recenzja Battlefield 4 (PS4)
Reklama

Battlefield 4 był tytułem bardzo oczekiwanym przez wielu z nas. Poprzednie części serii uczyniły z nią jedną z najpopularniejszych pozycji do sieciowe...

Battlefield 4 był tytułem bardzo oczekiwanym przez wielu z nas. Poprzednie części serii uczyniły z nią jedną z najpopularniejszych pozycji do sieciowej rywalizacji. Niestety w przypadku czwórki więcej słyszy się o błędach i frustracji nimi spowodowanej niż o dobrej zabawie.

Reklama

Czwarta część strzelaniny FPS of DICE jest dla Electronic Arts prawdopodobnie najważniejszym tytułem tej jesieni, widać to chociażby po środkach zainwestowanych w marketing. Świadczy o tym wiele przykładów, choćby to, że wpisy dotyczące tej gry były chyba pierwszymi sponsorowanymi Tweetami zamówionymi przez polską firmę z branży gier (w tym konkretnym przypadku oczywiście lokalny oddział zagranicznej korporacji). Taki growy „blockbuster” powinien z definicji pozamiatać nie tylko skalą akcji promocyjnej, ale przede wszystkim jakością oferowanej zabawy. Pytanie brzmi czy i to się udało.

Przygodę z grą zacząłem od trybu single player, aby wyczuć sterowanie nowym padem, a przy okazji zobaczyć jaką historię dostarczyli nam programiści ze szwedzkiego studia. Po pierwszych dwóch godzinach zacząłem się zastanawiać czy za fabułę i sposób jej przekazywania nie odpowiadał czasem wynajęty w ostatniej chwili azjatycki podwykonawca. Przedstawiona w Battlefield 4 opowiastka jest idiotyczna. Jest mowa o jakimś tam potencjalnym konflikcie w Azji, o zamordowanym chińskim działaczu politycznym, ale wszystko to jest przedstawione w sposób całkowicie nieinteresujący, jakby na odwal się.


W wydanym nie aż tak dawno Battlefield: Bad Company 2, przygotowanym przecież przez tę samą firmę dało się zrobić to dużo lepiej, choć opowiastka nie należała do wybitnych. Tam jednak zainwestowano sporo czasu i energii w stworzenie fajnych bohaterów. To były postaci z krwi i kości, mające coś ciekawego do powiedzenia, różniące się od siebie nie tylko kolorem skóry i preferowanymi spluwami. W czwórce niestety dialogi są napisane fatalnie, gadki między bohaterami nie dość, że się nie kleją, to w dużej części są od czapy. Być może częściowo jest to zasługa polskiego dubbingu, który też jakością, czy stopniem zaangażowania aktorów nie porywa (Joasia Jabłczyńska ze swoim słodkim głosikiem do roli chińskiej agentki pasuje jak pies do jeża). Ale jeśli materiał źródłowy jest słaby, to też trudno się im dziwić.

Jako, że jest to mimo wszystko gra, a nie wysokobudżetowy film, to powyższe problemy można by do pewnego stopnia wybaczyć, gdyby rozgrywka była ciekawa. No i do pewnego stopnia jest. Strzelanie na Dual Shocku 4 jest nieporównywalnie przyjemniejsze niż granie w dowolnego shootera przy użyciu DS3. Gałki wydają się precyzyjne, lepiej „kleją” się do palców dzięki zmienionej gumie i wgłębieniach zamiast zaokrągleń na górze. Nowe, prawdziwe spusty L2 i R2 też załatwiają sprawę. Poza tym mamy do dyspozycji ogromną liczbę broni różnego kalibru i typu (konkretnie 93 modele) – każdy domorosły znawca militariów powinien tu znaleźć coś dla siebie. Dodatkowo prosty system osłon sprawdza się doskonale, a inteligencja wrogów działa przyzwoicie, dzięki czemu stanowią oni akuratne wyzwanie.


Przyczepić należy się natomiast do innych elementów. Po pierwsze gra w trakcie kampanii nie do końca wie czym chce w być – strzelanką korytarzową w stylu Call of Duty czy pełnoprawnym Battlefieldem z środkami transportu i dużymi, pełnymi taktycznych możliwości, mapami. W efekcie działa znane porzekadło, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Sekwencje tunelowe są znacznie mniej efektowne niż w CoDach, natomiast większość terenów, które wydają się być otwarte okazują się znacznie bardziej ograniczone po dokładniejszych oględzinach. Drugą ogromną wadą jest ograniczenie opcji taktycznych, czyli zarządzania swoimi kompanami do jednej komendy. Możemy raz na jakiś czas (gdy naładuje się z powrotem odpowiedni pasek) zaordynować im wyeliminowanie konkretnych celów. Serio? To jest jedyny taktyczny element w grze, która pozycjonuje się jako realistyczna? Śmiech na sali.

Reklama

Jak widać w powyższym wywodzie mimo wypunktowania ewidentnych wad na temat kampanii single player miałem mieszane uczucia. Gra postanowiła mi jednak pomóc w wyrobieniu sobie ostatecznego zdania na jej temat. Co zrobiła? Otóż bez jakiegokolwiek ostrzeżenia usunęła mi save’a i nie pozwoliła go w żaden sposób odtworzyć ani nawet powrócić do początku którejś z wcześniej zaliczonych misji. Miałem do wyboru jedynie rozpoczęcie przygody od nowa. To uświadomiło mi, że jest to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę, a w efekcie pozwoliła spokojnie uznać tryb fabularny za porażkę. Odpaliłem go jeszcze tylko dwa razy na chwilę, aby sprawdzić dwie rzeczy.

Pierwszym elementem była opcja Remote Play. No i ona działa wzorowo. Fajne jest to, że gra ma od razu wbudowany opis sterowania dla Vity, który przy okazji zmienia przycelowanie i spust z L2 i R2 na L i R (a nie na tylny panel dotykowy, tak jak sugerowałoby typowe obłożenie kieszonsolki w trakcie streamowania na nią gier z PS4). Opóźnienia są niewielkie, a jakoś obrazu na małym ekranie LCD tak szokująco wysoka, że być może kiedyś dam kampanii kolejną szansę. Skoro już o grafice mowa, to singla włączyłem kolejny raz w celu porównania oprawy na PS3 i PS4. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że next geny wiele nie poprawiły. Gdy jednak zobaczy się te same lokacje i wydarzenia raz na jednym sprzęcie, a raz na drugim widać spory postęp. Battlefield na nowej konsoli Sony działa w istotny sposób płynniej. Do tego efekty świetlne, tekstury ścian i podłoża czy wszelkiego rodzaju wybuchy wyglądają nieporównywalnie lepiej. A to, jak plastycznie prezentuje się rozlewająca na szybie auta woda, to już w ogóle poezja.

Reklama


Po krótkiej przygodzie z kampanią przyszła pora na testowanie multi. W jego przypadku nasłuchałem się od znajomych bardzo wiele przekleństw. Znam osoby, którym nawet trzy razy resetował się progres w Battlelogu. Rozmawiałem z ludźmi, których regularnie, niemal co mecz, wywala do menu mimo superszybkiego łącza internetowego. Wreszcie EA samo jest świadome problemów, bo opóźniło debiut pierwszego DLC, kierując wszystkich dostępnych programistów do pracy nad łatkami do wersji podstawowej gry.

Co ciekawe sam byłem w stanie ukończyć kilkadziesiąt spotkań w różnych trybach i byłem z tego doświadczenia bardzo zadowolony. Zaoferowane nam mapy różnią się w zależności od trybu, ale świetne jest, że na tych największych jednocześnie może zmagać się aż 64 graczy. Dzięki temu nie świecą one pustakami, jak się to zdarzało w poprzedniej odsłonie na konsolach poprzedniej generacji. Plansze są nie tylko wielopoziomowe, ale zawierają czasem plątaniny wąskich korytarzy (chociażby Operacja blokada), jak i sporych rozmiarów otwarte przestrzenie (Zapora na Mekongu). Ciekawym elementem jest głośno reklamowane Levelution, czyli mechanizm zmieniania się w trakcie meczu terenu działań wojennych. Wspomnianą zaporę da się zburzyć, na innych mapach można wysadzić wały przeciwpowodziowe zdetonować bombę w środku fabryki, w wyniku którego obali się ogromny komin. Oczywiście akcje te są całkowicie oskryptowane i zawsze przebiegają w ten sam sposób, ale stanowią miłe urozmaicenie meczów. Podobnie jak uruchamianie mechanizmów zmieniających mniejsze elementy, takie jak rolety przeciwpancerne czy blokujące drogę słupki.


Oferta pojazdów bojowych jest natomiast nie do pobicia, składają się na nią m.in. czołgi, transportery opancerzone, śmigłowce, odrzutowce, czy łodzie bojowe. Battlefield 4 nagradza nas praktycznie za każde zachowanie na polu bitwy, w efekcie odblokowując masę ulepszeń, odznaczeń i narzędzi zbrodni. System postępu został więc przemyślany bardzo wnikliwie. Krzywa uczenia się jest też odpowiednio ustawiona, bo szybko (w moim przypadku już po dwóch meczach) wiemy co robić, aby nie ginąć po kilkunastu sekundach, a z czasem stawać się łowcą, a nie ofiarą. Poza tym wszystkie z czterech dostępnych klas znajdują zastosowanie na polu bitwy. Bez problemów się oczywiście nie obyło, choć tak hardkorowe przypadłości jak te opisane powyżej mnie szczęśliwie (na razie) ominęły. Zdarzało mi się za to odradzać się w środku wymiany ognia kilkunastu innych graczy tylko po to, aby znowu podziwiać ekran ładowania. Ponadto nie raz zbierałem kulkę przez litą, grubą ścianę czy wypadałem poza mapę, gdzie mogłem polewitować sobie chwilę. Trzeba więc zadać pytanie – czy ktoś to w ogóle testował? Czy części budżetu marketingowego nie dało się przenieść do działu QC?

Reklama

Battlefield 4 sprawił, że przez chwilę zacząłem zastanawiać się nad sensem recenzowania gier tak mocno stawiających na rozgrywkę po sieci i ciągle się rozwijających. Przecież nie ma wątpliwości, że trapiące ten tytuł przypadłości zostaną w krótszym lub dłuższym okresie i zabawa wieloosobowa znowu będzie dla wszystkich ogromną przyjemnością, a napisane teraz krytyczne słowa stracą na znaczeniu. Szybko jednak uświadomiłem sobie, że wydając swoje 250, a nawet 279 (cena gry w PS Store) złotych gracze mają prawo oczekiwać pełnoprawnego, działającego sprawnie, produktu już w dniu premiery, a nie za kilka dni czy tygodni. Dlatego też werdykt może być tylko jeden – teraz nie warto w Battlefield 4 inwestować, bo kampania jest słaba, a multi dla wielu osób zepsute. Poczekajcie aż DICE i EA poprawią wszystkie niedociągnięcia i dopiero wtedy rozważcie powierzenie im swoich pieniędzy. Dodatkowym plusem będzie fakt, że gra powinna do tego czasu stanieć.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama