Felietony

Przyczajona komórka, ukryty smartfon

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

Reklama

Pamiętacie zamierzchłe lata, kiedy ludzie biznesu trzymali przy uchu czarną cegłę z antenką i rozmawiali o interesach, podczas gdy zwykły człowiek pra...

Pamiętacie zamierzchłe lata, kiedy ludzie biznesu trzymali przy uchu czarną cegłę z antenką i rozmawiali o interesach, podczas gdy zwykły człowiek prawie zaplątywał się w pokręcony przewód telefonu stacjonarnego, który dumnie stał na małym stoliku w jednym z pokoi mieszkania w bloku?  Dziś nie tylko komórka, ale i smartfon to zwykły towar, który posiada wielu mieszkańców naszego kraju. Szkoda tylko, że aż tak wiele osób nie wie, co tak naprawdę nosi w kieszeni.

Reklama

Z końcem maja Wirtualne Media opisały pewne ciekawe badanie TNS. „Posiadanie smartfonów deklaruje 18 proc. Polaków. Tymczasem faktycznie tego typu urządzenia ma 31 proc. z nas”. Niewiedza społeczeństwa nie jest niczym nowym i zaskakującym. Ale niejako ciekawi to, skąd może ona wynikać, gdzie w popularyzowaniu technologii GSM popełniono błędy. A może po prostu chodzi o potrzeby statystycznego Kowalskiego i to, że smartfon, ze wszystkim swoimi funkcjami, zwyczajnie się w te nie wpisuje? Zacznijmy jednak od początku.

„Telefon za złotówkę”

Komórkowy boom w Polsce zaczął się w okolicach 1999-2000 roku. Jasne, telefony komórkowe widoczne były już i 3-4 lata wcześniej, kojarzyły się jednak z gadżetem zarezerwowanym dla osób bogatszych, którym stały kontakt z szefostwem czy kontrahentami był już niezbędny, a przewód stacjonarnego aparatu w biurze stanowił niepotrzebne ograniczenie. Pośród statystycznych Kowalskich komórki zaczęły popularyzować się w momencie wprowadzenia przez operatorów (wtedy Era, Idea, Plus) promocji „telefon za złotówkę”. Hasło to proste i zachęcające – w końcu telefon komórkowy to drogie urządzenie, które w normalnej cenie stanowiło wydatek mocno obciążający domowy budżet. Sam pamiętam jak powtarzałem to hasło Mamie, przekonując, że telefon komórkowy jest nam niezbędny, a ja bardzo chętnie pomogę w jego obsłudze. Oczywiście pomoc skończyła się na tym, że jako osoba ucząca się w szkole średniej, jeszcze niepracująca, nie mogłem być stroną umowy. Mogłem być natomiast użytkownikiem, co oczywiście z ogromną chęcią czyniłem. Pamiętam, że w mojej klasie liczącej około 30 osób, byłem jedną z 4 posiadających telefony komórkowe. Dwa lata później cyfra cztery oznaczałaby już zapewne osoby komórek nieposiadające.


Niedługo potem barierą w posiadaniu telefonu komórkowego przez młodzież była jedynie cena samego aparatu, a to przez popularyzację kart pre-paid, dlatego jako student pierwszego roku posiadałem już własny numer, biegając co jakiś czas po karty-zdrapki. Przy czym komórka z gadżetu szybko stała się urządzeniem niezbędnym, chociażby ze względu na kontakt z domem – wiecie, kilkaset kilometrów od opiekuńczego parasola rodziców, wynajęte mieszkanie, w którym znalezienie stacjonarnego aparatu było raczej mało prawdopodobne. O wygodzie budek telefonicznych nie ma nawet co dyskutować, nikt przecież nie lubił stać nocą w deszczu pod małym daszkiem i rozmawiać przez słuchawkę, która tego samego dnia dotykała twarzy setek obcych osób. Co ciekawe, poznając na imprezie dziewczynę, pytanie o numer komórki nie było jeszcze wtedy takie oczywiste. Trudno mi przytoczyć statystyki, ale pytanie było o tyle niebezpieczne, że jeśli urocza młoda dama nie posiadała jeszcze własnego telefonu komórkowego, przyznanie się do tego mogło być niezręczne. I nie chodzi wcale o modę – choć własna komórka nie była już luksusem, nieposiadanie jej było często odbierane jako przynależność do biedniejszej części braci studenckiej. A dla wielu osób taka deklaracja była zwyczajnie niezręczna. Ot i cała tajemnica.

Niedługo potem poszło już z górki i znalezienie osoby bez bzyczącego w spodniach czy torebce urządzenia stało się bardzo trudne. Komórki zlały się z codziennością, a niezabranie aparatu z domu zaczęło wzbudzać lęk, że ominie nas ważny telefon lub sms. Swego czasu stało się to problemem polskiej młodzieży. Nauczyciele musieli walczyć z uczniami, którym ciągle coś pikało lub dzwoniło, konfiskować komórki i oddawać je po lekcjach, prosić o wyłączanie lub nieużywanie telefonów w czasie zajęć.

Internet w kieszeni

Kolejną rewolucją okazały się smartfony, które większość z nas nosi dziś w kieszeniach lub torebkach. Moim pierwszym urządzeniem tego typu był HTC Dream, zwany przez niektórych HTC G1, a przez jeszcze innych „googlephonem”. Wystarczył miesiąc, by pakiet internetowy stał się obowiązkiem, a stałe korzystanie z dobrodziejstw Internetu - właśnie przez komórkę -codziennością. Oczywiście na dzień dzisiejszy możliwości są nieporównywalnie większe, bardziej upowszechniły się komunikatory, serwisy społecznościowe, powstało więcej mobilnych wersji stron WWW, czy stale podłączonych do sieci aplikacji ułatwiających funkcjonowanie. Nie zmienia to jednak faktu, że już wtedy włączenie smartfona do planu dnia było naturalne.


Reklama

Na samym początku wspomniałem o według badań TNS 31 procent Polaków posiada smartfony, ale wie o tym jedynie 18%. Co więc z pozostałymi 13% procentami, którzy wciąż żyją w niewiedzy? Badania jak to badania, nie zawsze idealnie odzwierciedlają rzeczywistość. Zadałem więc proste pytanie dwóm znajomym, które od pewnego czasu posiadają smartfony, korzystają na nich z Internetu i w pewnym sensie sieciowe funkcje stały się ich codziennością – w mniejszym lub większym stopniu. „Jak myślisz, masz komórkę czy smartfona?” W obu przypadkach pytanie wydało się podchwytliwe, ale odpowiedzią była komórka. Tymczasem według Wikipedii smartfon to „przenośne urządzenie telefoniczne łączące w sobie funkcje telefonu komórkowego i komputera kieszonkowego (PDA – Personal Digital Assistant). Pierwsze smartfony powstały pod koniec lat 90., a obecnie łączą funkcje telefonu komórkowego, poczty elektronicznej, przeglądarki sieciowej, pagera, GPS, jak również cyfrowego aparatu fotograficznego i kamery wideo”. Może więc chodzić o nieznajomość nazewnictwa lub zbyt duże zakorzenienie w polskiej mentalności terminu „komórka” i nazywaniem w ten sposób wszystkiego co dzwoni i nie jest stacjonarnym telefonem.
Ale w wielu przypadkach posiadacze smartfonów nie tylko nie wiedzą, że ich telefon to smartfon, ale zwyczajnie nie korzystają z dobrodziejstw, jakie tego typu urządzenie oferuje.

Cyfrowo wykluczeni?

W pewnym sensie odpowiedzią na pytanie „dlaczego?” może okazać się ubiegłoroczny raport „Wykluczenie cyfrowe Strukturalne uwarunkowania korzystania z Internetu w Polsce i województwie mazowieckim”, autorstwa Dominiki Czerniawskiej.

Reklama

Co więc jest powodem cyfrowego wykluczenia Polaków? Fizyczna możliwość dostępu do sieci, brak umiejętności posługiwania się Internetem, niska jakość połączenia w małych miastach i wsiach, a także nieznajomość języka - w końcu tylko niewielka część Internetu jest po polsku. Spróbujmy odnieść to jednak do niekorzystania z dobrodziejstw smarfona, czyli przede wszystkim dostępu do Internetu. Fizyczna możliwość nie jest problemem - przecież nawet brak abonamentu i korzystanie z kart pre-paid gwarantuje możliwość przesyłania danych. Znajomość języków też odpada - smartfonowe menu dostępne jest po polsku. Brak umiejętności posługiwania się Internetem pasuje bardziej - skoro z sieci korzysta się w domu w stopniu znikomym, telefon z dostępem do sieci raczej nie zachęci do częstszego przebywania w odmętach “netu”. Co więc tak naprawdę jest przyczyną niewiedzy?


Brak potrzeby, a co za tym idzie brak wiedzy dotyczącej możliwości jakie oferują tego typu urządzenia. Skoro ktoś nie potrzebuje oglądać YouTube’a poza domem, nie będzie w tym celu sięgał po smartfona. Używanie wygodnych aplikacji, wcześniejszy ich zakup lub pobranie programów darmowych? Po co, skoro istnieje brak potrzeby. Niech za przykład posłuży serwis Facebook, który od dłuższego czasu zwyczajnie wolę obsługiwać w smartfonie. Ale ja z serwisów społecznościowych korzystam codziennie, prywatnie i służbowo. Do tego gram, a to - jak się okazuje - dość istotny aspekt użycia nowoczesnych “słuchawek”. Powoli dochodzimy do bardzo istotnej rzeczy, która może w pewnym stopniu być odpowiedzią na przynajmniej część zadanych dziś pytań.

W chwili obecnej zwyczajnie łatwiej jest kupić smartfona, niż klasyczną komórkę. I nie chodzi o konsultantów, którzy namawiają do nowych aparatów z Androidem - z wyższej, czy niższej półki. Wystarczy spojrzeć na ofertę poszczególnych sieci, żeby zobaczyć smarfonową dominację. Dla wielu osób telefon gwarantujący komfortowe przeglądanie sieci, obsługujący pocztę e-mail równie łatwo jak smsy, posiadający nawigację, dobry aparat czy nawet od początku zainstalowane aplikacje społecznościowe jest jedynie klasyczną słuchawką. Pozwala dzwonić i pisać smsy, różnicą jest jedynie dotykowy ekran, do którego trzeba się przyzwyczaić. Spora w tym rola androidowej fragmentacji rynku, bo dzięki niej nie trzeba już wydawać setek, czy nawet tysięcy złotych na smartfona z systemem od Google’a. Na dobrą sprawę każdy producent posiada bowiem w swojej ofercie słabsze sprzętowo, bardzo tanie (w niskich abonamentach) “słuchawki”, które są przecież smartfonami.

Dopiero w kolejnym pokoleniu?

Patrzę na swojego dwuletniego syna i widzę, że wychowywany w domu, w którym na porządku dziennym są dotykowe ekrany i systemy iOS oraz Windows Phone, nie bardzo wie jak bawić się klasycznymi telefonami komórkowym obu babć. Jest to o tyle ciekawe, że chłopak już od dłuższego czasu swobodnie i pewnie odblokowuje ekran smartfona czy iPada – choć ma z nimi kontakt nie dłużej niż kilka, kilkanaście minut dziennie. Podobnie jak z dostępem do Internetu, bo choć bajki ogląda sporadycznie, to częściej niż płyta DVD, pomagają w tym zainstalowane w telewizorze i kinie domowym aplikacje, jak chociażby posiadający dział dla najmłodszych TVN Player (z którego można korzystać przecież również na smartfonie). Mam cichą nadzieję, że kolejne raporty, jak ten przywołany na samym początku, będą pokazywać, jak sukcesywnie nasi rodacy kupują smartfony, korzystają z ich dobrodziejstw i zyskują świadomość posiadanego sprzętu. Bo żyjemy w czasach, kiedy technologie znane z ekranów filmów science-fiction są na wyciągnięcie ręki. Jedną z nich jest właśnie smartfon, dzięki któremu w małym pudełku zamknięto multimedialne centrum oferujące nieskrępowany dostęp do niekończących się zasobów Internetu.

Reklama

Zdjęcia: 1,2,3,4.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama