Twierdzenie o negatywnym wpływie piractwa na rozwój muzyki, na kreatywność muzyczną artystów, to brednie wysnute przez wielkie koncerny oraz organizac...
Twierdzenie o negatywnym wpływie piractwa na rozwój muzyki, na kreatywność muzyczną artystów, to brednie wysnute przez wielkie koncerny oraz organizacje antypirackie, których utrzymanie kosztuje więcej niż jest to warte. Pomimo tego, co twierdzą takie organizacje - np. RIAA czy IFPI - piractwo nie zabija przemysłu muzycznego, a na dodatek muzyka rozwija się znacznie lepiej niż w okresie zanim piractwo rozpowszechniło się na tak dużą skalę. Tak twierdzą nie tylko sami twórcy muzyczni, ale i amerykański ekonomista Joel Waldfogel, który poparł swoją tezę badaniami.
Niedawno zadano artystom kilka pytań dotyczących wpływu piractwa na ich zyski oraz na popularność ich twórczości. Okazało się, że aż niemalże 30% zaprzeczyło, że dzielenie się plikami w sieciach typu p2p wpływa negatywnie na wysokość ich zarobków, a około 50% stwierdziło, że obecność ich twórczości w takich sieciach wpływa pozytywnie na świadomość ich twórczości.
Co oni tam jednak mogą o sobie wiedzieć, przecież organizacje antypirackie wiedzą lepiej! RIAA jest dotowana przez duże koncerny muzyczne na ogromne kwoty. W ciągu trzech lat - od 2006 do 2008 roku - wydała 64 miliony dolarów na prawników, dzięki pracy których udało się uzyskać 1,3 miliona dolarów odszkodowania dla twórców muzycznych. Brawo. Nie dość, że organizacje te są kompletnie niewydajne, to na dodatek mówią nieprawdę - piractwo nie zabija przemysłu muzycznego, jest on żywy jak nigdy wcześniej! Różnica jest taka, że szala przechyliła się w stronę niezależnych wydawców.
Era Napstera rozpoczęła zmiany w sposobie adaptacji twórczości muzycznej przez słuchaczy na kilku podłożach. Wbrew pozorom czy też może informacjom, jakimi karmią internautów organizacje antypirackie, pojawienie się Napstera, sieci typu BitTorrent i tym podobnych nie wpłynęło negatywnie na rozwój muzyki, a wręcz przeciwnie. Owszem, pojawiło się nowe zjawisko wymiany plików w sieci, ale nie wynika ono stricte z pirackich przekonań internautów, a z tego, że dostarczanie muzyki w ten sposób jest po prostu znacznie bardziej wygodne dla dużej liczby konsumentów. Przemysł muzyczny wciąż się rozwija i nie odnotowuje strat - straty odnotowują natomiast wielkie koncerny, kosztem niezależnych wydawców. I to nie piractwo jest tutaj elementem, który należy obwiniać, bo jeszcze przed erą Napstera przegrywano płyty czy kasety, więc zjawisko to istniało znacznie wcześniej. Wielkie koncerny powinny winić... same siebie. Zamiast dostarczać muzykę w sposób wygodny dla konsumenta, koncentrują się na tępieniu piractwa i wprowadzaniu coraz to kolejnych ograniczeń za pomocą systemów typu DRM. Natomiast mali wydawcy prosperują dobrze dlatego, że dostosowali się do zmieniającego się rynku.
Joel Waldfogel z uniwersytetu w Minesocie, o którego badaniu wspomniałem na początku, zauważa dwa główne zjawiska, które mają obecnie ogromne znaczenie w przemyśle muzycznym, które muszą zauważyć duże koncerny - jest to demokratyzacja muzyki oraz zmiana modelu produkcji, promocji i dystrybucji treści.
Coraz większe znaczenie na rynku przemysłu muzycznego mają wydawcy niezależni. Ich znaczącym atutem jest fakt, iż osiągają rentowność już przy sprzedaży małych nakładów rzędu 25 000 sprzedanych kopii, podczas gdy duże wytwórnie muszą osiągać sprzedaż rzędu pół miliona. Horyzonty niezależnym wydawcom poszerzył rozwój technologii, gdzie możliwa jest łatwa wymiana plików, obniżył się próg wejścia - technologie nagrywania dźwięku są mniej kosztowne, możliwa jest sprzedaż muzyki przez internet w sklepach elektronicznych, w kampani reklamowej można wykorzystywać darmowe rozwiązania typu social network. Niezależne wytwórnie powoli przejmują pałeczkę skostniałych korporacji.
Obecnie każdy "garażowy" zespół może niewielkim kosztem wejść na rynek - nie potrzeba dużych nakładów by zarejestrować nagranie muzyki w wysokiej jakości, co było kilka lat temu niemalże niemożliwe, nie mówiąc już o dziesięciu, dwudziestu latach wstecz. Internet (a w tym serwisy społecznościowe) daje możliwość promowania swoich pomysłów, projektów, w tym projektów muzycznych i to darmowym kosztem - jedynym kosztem tego typu działań jest poświęcony na nie czas. Mowa tu o Faceboku, YouTube, Last.fm, Pandora, a kiedyś również i MySpace :)
Niski jest także koszt dystrybucji własnych treści - rozpoczęcie sprzedaży w iTunes nie kosztuje wiele, a może przynieść duże zyski. Istnieje też mnóstwo rozwiązań, gdzie artyści mają możliwość promowania swojej muzyki za darmo (Last.fm, Grooveshark etc.) .
Wniosek jest taki, że duże wytwórnie nie przetrwają tych zmian, jeśli nie dostosują się do zmieniających się oczekiwań konsumentów. Ich zastraszanie i ograniczanie nie przyniesie nic dobrego. Niezależni wydawcy już to wiedzą i wychodzą słuchaczom naprzeciw. Teraz pora na gigantów.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu