Kiedy przeczytałem dziś informację o tym kolejnym „świetnym” pomyśle rządzących złapałem się za głowę. To przecież brzmi jak jakiś ponury żart, po którym wszyscy powinniśmy się rozejść do domów, łącznie z twórcami projektu i zapomnieć o sprawie.
Pomysłodawcą jest Polska Izba Książki, która przedstawić ma projekt ustawy, wedle której wprowadzony zostanie zakaz promocji i obniżania cen książek przez rok od premiery. Minister kultury prof. Piotr Gliński poparł ten pomysł na wczorajszym spotkaniu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ustawa ma uderzyć w duże sieci i e-sklepy, gdzie mogliśmy kupować taniej książki i ma sprawić, by ludzie zaczęli kupować książki w tradycyjnych księgarniach.
Pomysł jest tak absurdalny, że aż nie wiem jak to skomentować. Społeczeństwo, które charakteryzuje się już i tak słabym poziomem czytelnictwa, przestanie w ogóle czytać. Co to w ogóle za pomysł? A gdzie zasady konkurencji, czym w zasadzie księgarnie czy e-sklepy mają ze sobą konkurować, jak nie ceną? Rozumiem, że księgarnie internetowe mają niższe koszty działalności i mogą stosować większe promocje, niż stacjonarne, ale tak działa wolny rynek w dobie powszechnego dostępu do internetu.
Zobaczmy jaką argumentacje przedstawiła PIK:
Brak ustawy skutkuje wojnami cenowymi na rynku książki, które mają fatalne skutki dla wszystkich. Walka ceną może sugerować konsumentom, że książki są albo niepełnowartościowe, albo ich ceny sztucznie zawyżone. Natychmiastowe przeceny nowości wydawniczych (o 20%-30% ceny wyjściowej) to obniżanie należnego honorarium autora i wpływów wydawcy czy księgarza. Wydawca ma obecnie do wyboru: albo ulec presji wojny cenowej i udzielić dodatkowego rabatu, podnosząc odpowiednio cenę detaliczną książki, zaprzestać współpracy z daną siecią, albo też przestać wydawać bardziej jakościowe i ambitne, a tym samym kosztowniejsze książki. Wszystkie te czynniki szkodzą czytelnikowi, który nie zdaje sobie sprawy, ile doskonałych książek nigdy nie ukaże się w Polsce z powodu braku skutecznych uregulowań na rynku.
Jak dla mnie o wartości danej pozycji świadczy tematyka, którą jestem zainteresowany, a w szczególności autor książki i nie sugeruje się tu ceną, a nawet chętnie korzystam jak znajdę ją akurat w promocji. Nie rozumiem, w jaki sposób ustalenie cen na jednym poziomie miałoby bardziej zachęcić Polaków do czytania większej liczby książek, zwłaszcza jeśli ceny wzrosną, co może się przecież wydarzyć.
Dalsza argumentacja w zasadzie nie wymaga komentarza:
Dalsze wojny cenowe, wejście globalnych graczy np. Amazona to nieuchronny upadek księgarń, których rola kulturowa jest nie do przecenienia, to utrata miejsc pracy i realna groźba postępującej zapaści cywilizacyjnej. Już w tej chwili czytelnictwo w Polsce należy do najniższych w Europie i jest wielokrotnie niższe od średniej europejskiej. Polska to także jeden z najmniejszych rynków pod względem wartości sprzedaży, z zaledwie 2,7 mld zł obrotów, zbliżony wielkością do Czech z 10 mln populacją. Mamy czego się wstydzić.
Bez wprowadzenia ustawy grozi nam wcale nieodległa wizja, w której nie będą istnieć już księgarnie niezależne, duże sieci doprowadzą się wojnami cenowymi do wzajemnego wyniszczenia, a sprzedaż odbywa się wyłącznie przez Internet. To jest apokaliptyczna, ale bardzo realna wizja, która będzie efektem fali nieuchronnych bankructw. A te już się powoli zaczynają…
A jednak skomentuje, myślę, że Amazon tym bardziej dobrze to wykorzysta.
W zasadzie jest chyba jeden plus, powinna wzrosnąć sprzedaż ebooków, pod warunkiem, że ustawa nie będzie ich obejmować, w przeciwnym wypadku z piractwem w tej branży już nigdy sobie nie poradzimy. A nawet jak nie obejmie książek w formie elektronicznej, to i tak przecież ich cena zależna jest w duzym stopniu od książek drukowanych, więc tak czy tak, nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Projekt ustawy ma być gotowy przed październikowymi Targami Książki w Krakowie.
Źródło: Rzeczpospolita.
Photo: ArturVerkhovetskiy/Depositphotos.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu