Za każdym razem, kiedy rozpoczynam testy laptopa przeznaczonego do gier, u moich PC-towych znajomych zapala się czerwona lampka. Nie jest istotne jak ...
Za każdym razem, kiedy rozpoczynam testy laptopa przeznaczonego do gier, u moich PC-towych znajomych zapala się czerwona lampka. Nie jest istotne jak fajny i jak mocny sprzęt ląduje przede mną. „To nie PC do grania, szkoda czasu, złóż sobie stacjonarny sprzęt”. I tak za każdym razem.
Kilka dni temu na moim antywebowym biurku wylądował nowy laptop do grania z dość popularnej gamingowej serii. Testy tego rodzaju sprzętu do dla mnie zawsze przyjemność, mogę bowiem nadrobić kilka PC-towych zaległości, a przy okazji sprawdzić jak niektóre tytuły prezentują się w wyższej rozdzielczości i większej ilości FPS-ów. Przypomnę, że od wielu lat gram tylko na konsolach, a posiadany przeze mnie PC (ultrabook) służy wyłącznie do pracy - zadziałają na nim jedynie leciwe już produkcje i MOBY w średnich detalach.
I przy absolutnie każdym teście takiego sprzętu słyszę od znajomych PC-towych graczy to samo. Na dobrą sprawę powinienem dowiedzieć się - „fajnie, że wróciłeś do PC, będziesz zadowolony”. Nic z tych rzeczy. Jestem prawie pewien, że w części przypadków testowany laptop ma lepsze osiągi niż posiadane przez komentujących stacjonarne sprzęty - ale to nie ma znaczenia. Laptop, nawet mocny i przeznaczony z założenia do gier, to po prostu laptop. Urządzenie gorszego sortu, rzecz nie warta uruchomienia. A granie na nim to hańba.
#dirtylaptoppeasant
Nie jest to może tak popularny hasztag jak #PCMasterRace, ale czasem na niego trafiam. Laptopy do grania są drogie, brzydkie, wielkie, ciężkie i świecą się jak choinka. To główne komentarze, na jakie trafiam. Mobilne wersje kart graficznych do niczego się nie nadają, a system chłodzenia w tak małej obudowie nie ma szans na efektywną pracę. Nie ma znaczenia, że firmy inwestują w coraz nowsze rozwiązania, które faktycznie działają. Nie i już. Laptop nie jest do grania.
Próbuję zrozumieć, skąd w hardkorowych PC-towcach tyle pogardy i hate’u. Z jednej strony wyśmiewają konsolowców - wystarczy spojrzeć na reakcje po premierze PlayStation 4 i Xboksa One. Konsole nigdy nie starały się rywalizować z PC-tami jeśli chodzi o możliwości sprzętowe i do czasu kiedy nie montowano w nich PC-towych podzespołów, był spokój. Obecna generacja to jednak PC-ty zamknięte w ładnych (mniej lub bardziej) obudowach, do których podpina się pada i podłącza do telewizora. Nikt nie włącza na nich benchmarków, nikt ich nie podkręca. Co jakiś czas pojawiają się oczywiście filmy porównujące płynność działania tej samej gry na obu konsolach. To jednak rywalizujące ze sobą platformy, między nimi zawsze będzie walka - o jednego, konsolowego klienta.
Powtarzam to często i powtórzę również dziś. Nie każdy ma w domu miejsce na stacjonarny komputer. Ja nie mam. Mój błąd, „projektowałem” swoje lokum pod kątem grania na konsoli i mam problem nawet z umiejscowieniem małego biurka pod laptopa, o stacjonarnej maszynie ma ma nawet mowy. Doskonale rozumiem więc czemu ludzie chcą kupować (i kupują) laptopy do grania. Są mniejsze, zgrabniejsze, cichsze i zajmują mniej miejsca. Można je bez problemu przenieść z pokoju do pokoju, zabrać do pracy, teściów, dziewczyny - są też ludzie, którzy grają w pociągach. Podobno w Pendolino nie ma problemów z gniazdkami.
Gry to frajda
Mam za sobą samodzielne podkręcanie PC-ów. Nie wiem dokładnie jak wygląda to dziś, ale pamiętam jak przekładałem zworki trzymając kciuki, by nic w mojej starej obudowie się nie zapaliło. Nie miałem stałego dostępu do internetu, wiele rzeczy robiłem w zasłyszany od znajomych sposób. Kilkadziesiąt MHz więcej niż standardowe 166 przy Pentiumie 166 MMX było niezłym osiągnięciem, szczególnie że procesor ten posiadał blokadę i jego „podkręcanie” wymagało zwiększenia napięcia na całej płycie głównej. Ale było ryzyko, była zabawa. Bardzo miło wspominam tamte czasy. Dziś nie mam już jednak ani czasu, ani ochoty na składanie i modernizowanie komputera. Chcę po prostu kupić sprzęt, który pozwoli mi komfortowo grać, za kilka lat kupię kolejny. Chcę móc go gdzieś zabrać, nie chcę PC-towego stanowiska do grania z biurkiem i wygodnym fotelem. Ale przede wszystkim chcę się dobrze bawić, a dobry laptop do gier jest w stanie mi to zagwarantować. Ale do #PCMasterRace nikt mnie nie wpuści. Drzwi do tego mistycznego klubu prawdziwych graczy są dla mnie zamknięte. Bo jestem „brudnym chłopem z laptopem”.
Ciekawi mnie jak owi hardkorowi PC-towcy zareagują na pierwsze laptopy z desktopowymi układami graficznymi. Benchmarki zatkają im usta, czy może będą dalej gardzić laptopową bracią, z którą przecież powinni iść ramię w ramię do walki z konsolowcami, przez których multiplatformowe gry wyglądają i działają tak słabo?
Mały desktop przy telewizorze
Jednym z pośrednich rozwiązań jest złożenie stacjonarnego PC-ta w małej obudowie i postawienie go przy telewizorze. Razem z Tomkiem rozważamy taką opcję i w moim przypadku brzmi ona bardzo kusząco. Tylko czy posiadając taki sprzęt będę godny wejścia do tego elitarnego grona, czy raczej zostanę uznany za farbowanego podrabiańca?
Wojny między platformami były, są i zawsze będą. PC to fajna platforma do grania, choć wciąż uważam, że zdecydowanie bardziej problematyczna niż konsole. Nawet jeśli postawicie na biurku laptopa do grania lub dedykowany stacjonarny zestaw, którego nie musieliście sami składać. Mam jednak wrażenie, że nigdy nie doczekam czasów kiedy PC-towa brać się zjednoczy. A przecież nawet nie wspomniałem o wojnach miłośników poszczególnych producentów układów graficznych. Tam kilka punktów przewagi w teście wydajności to przecież powód do mieszania „przegranych” z błotem.
A mówi się, że gry powinny łączyć, nie dzielić.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu