Felietony

Dziś znów nie śpię, kolejny poziom nie wbije się przecież sam

Paweł Winiarski
Dziś znów nie śpię, kolejny poziom nie wbije się przecież sam
Reklama

Jakimś cudem ominął mnie szał na World of Warcraft. Gram od 26 lat, a jednak dziwiły mnie doniesienia o ludziach lądujących w szpitalu po przedawkowan...

Jakimś cudem ominął mnie szał na World of Warcraft. Gram od 26 lat, a jednak dziwiły mnie doniesienia o ludziach lądujących w szpitalu po przedawkowaniu wirtualnej rozrywki. Bo na przykład zapomnieli jeść. W głowie się nie mieści. I choć mnie to nigdy nie czeka, są takie momenty kiedy rozumiem, że wbicie kolejnego poziomu jest ważniejsze niż przespana noc.

Reklama

Konsole i gry MMO nie idą w parze. A że od wielu lat jestem już tylko konsolowcem, z MMO zbyt dużej styczności nie miałem. Mam natomiast znajomych, dla których wspomniany World of Warcraft był skuteczną ucieczką od trudów codzienności. Na tyle skuteczną, że ich dzień można było wpisać w prosty schemat - krótki sen, pobudka, praca, World of Warcraft. I tak w kółko. Bez życia prywatnego, bez innych hobby. Na przykład przez dwa lata. Wraz z odwiedzaniem wirtualnego świata poznawali ludzi, z którymi utrzymywali bliskie kontakty - w grze. Nie miał znaczenia wygląd, głos, gesty, te przecież widziano tylko na cyfrowych modelach.

Wielokrotnie zdarzało mi się spędzać dużo czasu przy sieciowych strzelankach, odblokowywać kolejne perki, dokopywać się do nowych broni czy poprawiać swoje statystyki (choć w moim wypadku ratio powyżej 1.0 jest już wynikiem, z którego jestem zadowolony). Zdarzało mi się też umawiać na wieczorne rozgrywki ze znajomymi, również kosztem wyjścia na imprezę. Ale mające premierę rok temu Destiny pokazało mi, że też potrafię wciągnąć się w wirtualny świat, śledzić pojawiające się w nim nowości, czytać wszystkie opracowania związane z grą i starać się ciągle ulepszać swoją postać, poszukując przy okazji nowych broni i elementów zbroi/pancerza. Nawet jeśli zapomniałem o tym po kilku miesiącach, niedawna premiera dodatku The Taken King na nowo rozpaliła we mnie chęć do zarywania nocek przy tej wciągającej pozycji.


Na recenzję, czy raczej omówienie zmian w Destiny po największym jak do tej pory dodatku, jeszcze przyjdzie czas. Już dziś mogę jednak napisać, że przemodelowanie systemu rozgrywki, lootu i zdobywania doświadczenia, było strzałem w dziesiątkę. Gra się przyjemniej, a motywacji jest więcej. Na tyle dużo, że znów zdarza mi się konkretnie „przynerdzić”. W przypadku mojego snu jest tak, że jeśli przesiedzę konkretną godzinę (około 1 w nocy), sen odchodzi i mogę ślęczeć przed ekranem do oporu. Oczywiście w którymś momencie zapala się w głowie lampka, że może lepiej jednak iść spać przynajmniej na te 4 godziny, by nie chodzi następnego dnia jak zombie. Dobrze, że nie przepaliła się w niej jeszcze żarówka.

Grywam co jakiś czas w japońskie RPG, grindowanie nie jest więc dla mnie czymś nienaturalnym. I choć nie da się tego w prosty sposób przełożyć na Destiny (i ogólnie gry MMO, choć Destiny MMO przecież nie jest), można tu bez problemu znaleźć kilka elementów wspólnych. Generalnie chodzi o to, że każde kolejne zadanie, każdy kolejny pokonany przeciwnik, rozwijają postać. Dają również szansę na znalezienie nowej broni lub elementów pancerza. Te z kolei również „levelują” postać, w przypadku Destiny jest to światło. Do czego tego potrzebuję? Trochę do własnej satysfakcji, trochę do pokazania się przed znajomymi, w dużej mierze do podchodzenia do trudniejszych zadań. Jest więc cel połączony z sieciową rywalizacją na to „kto ma więcej”. To wystarczające wymówki, by spędzać z Destiny kolejne godziny. W japońskich RPG celem samym w sobie jest „napakowanie” postaci lub grupy postaci (częściej) na tyle, by nie mieć problemu z pokonaniem kolejne bossa. I nie ukrywam, że w przypadku gry sieciowej motywacja jest większa. Szczególnie, że gracze chętnie dzielą się wiedzą, pomysłami, wskazówkami nie tylko na zagranicznych forach, ale również w facebookowych grupach Destiny. Można się też tam bez problemu umówić na wspólne zaliczanie misji, które zdecydowanie trudniej robić w pojedynkę czy z losowo dobieranymi towarzyszami.


Piszę o grach od ponad 6 lat, nie mogę więc tak jak większość graczy spędzać z jednym tytułem całego przeznaczonego na gry czasu. W kolejce do recenzji czeka u mnie teraz przynajmniej jeden tytuł i wiem, że w najbliższych dniach będę musiał odłożyć na chwilę Destiny, skupiając się tylko na nim. To fajna gra, ale jednak teraz bardziej ciągnie mnie do zbierania engramów, rozkodowywania ich i zdobywaniu kolejnych punktów światła. Jeśli zapytacie „po co?”. Odpowiem „nie wiem”. Po prostu mnie to bawi i pozwala na trochę odciąć się od codzienności. I to jest fenomen MMO, czy właśnie Destiny, które w założeniu czerpie z MMO pełnymi garściami. A kiedy spopularyzuje się wirtualna rzeczywistość, MMO wciągną jeszcze bardziej. Tylko tego akurat trochę się boję.

Reklama

Pierwsza grafika autorstwa Marcina Tarenta
pozostałe grafiki: 1


Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama