Sierpniowy update tchnął ducha w kosmiczny hit od Bethesdy, a do gry trafiło wiele wyczekiwanych nowości. Sprawdziłem, czy do Starfield warto wrócić.
Jesteśmy tuż po sierpniowej aktualizacji, która poprawiła techniczne aspekty Starfield, a zarazem rzut beretem od premiery Shattered Space, pierwszego dodatku fabularnego do „kosmicznego Skyrima” od Bethesdy. To więc idealny moment na sprawdzenie, co słychać w Starfield po niemal rocznej przerwie od gry. Czy tytuł znosi powroty tak dobrze, jak seria The Elder Scrolls? Cóż, i tak i nie.
Galaktyka wciąż przytłacza pustką
Nawet najwięksi antyfani Bethesdy muszą przyznać, że Skyrim wyznaczył pewne standardy i wkroczył do mainstreamu w sposób bezprecedensowy, towarzysząc graczom w podróży przez trzy generacje konsol. Piąta część serii The Elder Scrolls ma oczywiście swoje wady, ale przez kulturową otoczkę, wsparcie modów, aktywne community i charakterystyczny prolog, jest tytułem, do którego zawsze miło się wraca. Skyrimowa społeczność latami czekała na godnego następcę – grę tak immersyjną, pochłaniającą i otwartą na eksplorację, z której znów przez dekadę będą mogli wyciskać ze wszystkich smaczków, przygotowanych przez twórców.
Sam Skyrima ukończyłem kilkukrotnie, różnymi ścieżkami i z kompletnie odmiennymi klasami postaci pod opieką – tego samego oczekiwałem też po Starfield. Bethesda padła jednak ofiarą własnej ambicji. Scrollsowa kraina Tamriel – choć rozległa – tętniła życiem. Galaktyka przytłacza zaś pustką.
W Starfield jest co robić, ale... po co to robić?
Najważniejsze wątki głównej osi fabularnej mam już za sobą, ale z nimi jest trochę tak, jak Ziemią w kosmosie – to zaledwie niewielki pyłek na tle innych ciał niebieskich. Twórcy zadbali bowiem o niezliczoną ilość questów pobocznych, więc zabawa w galaktycznego odkrywcę zaczyna się dopiero po ukończeniu gry. Nie chciałem tworzyć nowej postaci, a bardziej dać grze szanse na zaintrygowanie zawartością poboczną, z której gry Bethesdy przecież słyną. Wylądowałem więc na losowo wybranej planecie i zacząłem rozmowę z tubylcami. Szybko zostałem wciągnięty w intrygę lokalnej frakcji, która w nieco szemrany sposób chce walczyć o słuszne w ich mienianiu racje.
Przed wyruszeniem w drogę zaczepia mnie łowczyni talentów, która – słysząc o moich dokonaniach – chce zaprosić mnie do ugrupowania, chcącego sporo zapłacić za usługi kosmicznego marudera. Bethesda wie, jak odwracać uwagę gracza i z prostego szlaku zepchnąć go na dodatkową ścieżkę, która zatrzyma przed ekranem na kilka kolejnych godzin. Szybko przypomniałem sobie jednak, w czym tkwił problem i dlaczego tak łatwo odpuściłem Starfield zaraz po premierze.
Questów jest wiele i w zasadzie każda lokacja – nawet największe przedmieścia galaktyki – oferuje jakąś aktywność, ale jest to aktywność powtarzalna. Porozmawiaj/przekonaj/zastrasz, doręcz/odbierz/ukradnij, znajdź/zabij/oczyść posterunek – wszystko to w różnych kombinacjach, które po czasie nużą.
Nowy pojazd, stare problemy
Nowa aktualizacja przyniosła między innymi długo wyczekiwany pojazd REV-8, który miał usprawnić eksplorację. Czy usprawnił? No tak, bo po lokacjach można przemieszczać się znacznie szybciej i to zarówno na lądzie, jak i w powietrzu – połączenie niskiej grawitacji i silników odrzutowych sprawia, że pojazd może wyskakiwać bardzo wysoko.
Czy to coś zmieniło w kwestii braku chęci zwiedzania galaktyki? Absolutnie nie. Wiecie – gdy w Skyrim odnajdywałeś kolejną jaskinię, to miałeś spore prawdopodobieństwo trafienia na opuszczoną przed laty kopalnię krasnoludów, pełną dziwnych maszyn i dawno zapomnianej technologii, albo podziemny las, zamieszkały przez zmutowaną rasę.
Starfield zamiast jaskiń ma planety i księżyce, a tylko niewielka część z nich oferuje coś więcej niż góry kosmicznych kamieni. Gdy więc otwierasz gwiezdną mapę i widzisz mnóstwo białych punkcików, a każdy z nich jest osobnym układem z księżycami i planetami, to czujesz się przytłoczony. Zwłaszcza jeśli do podróży dodamy konieczność oglądania co najmniej kilku ekranów ładowania. Myśl o tym, że cały system gwiezdny może okazać się pustkowiem, skutecznie zniechęca do eksploracji. Pomaga w niej natomiast ulepszona minimapa, która w końcu jasno pokazuje, gdzie znajdują się punkty handlowe i ważne lokacje.
Oczywiście Bethesdzie należą się ukłony za stworzenie tak dużego świata, ale za ilością planet musi iść też ich atrakcyjność, a tego dalej brakuje. Rozgrywka w Starfield wymaga ukierunkowania, dlatego fabularny dodatek Shattered Space powinien tchnąć w grę nieco życia. Skoro więc pod tym względem produkcja dalej kuleje, to może chociaż pod względem wizualnym jest lepiej? Tak, ale…
Xbox Series S błaga o litość, czyli skutki spełniania obietnic
Sierpniowy update to nie tylko nowy pojazd. W moim przypadku największą zmianą jest wsparcie 60 fps oraz tryb poprawiający wrażenia graficzne na Xbox Series S. Starfiled wygląda teraz naprawdę ładnie – choć już wcześniej gra potrafiła cieszyć oko. Większa liczba klatek na plus, ale o stabilności można zapomnieć. Gra potrafi mocno zgrzytać w dynamicznych momentach, przez co płynność wyświetlanego obrazu spada – to dzieje się nagminnie podczas prowadzenia nowego pojazdu. Sytuacja poprawia się po nadaniu priorytetu wydajności, ale tracimy przyjemne ciepło i grę świateł z trybu wizualnego. Powracając do Starfield na słabszym Xboxie, będziecie więc musieli więc wybierać między stabilną rozgrywką a ładnymi widokami.
W Starfield coś w końcu zaczyna się dziać, choć niespecjalnie przekłada się to liczbę kosmicznych odkrywców. Według SteamCharts w grze znajduje się teraz nieco ponad 11 tys. graczy, co nie odbiega znacząco od średniej. Pod koniec sierpnia liczba ta przekroczyła 25 tys, co pokazuje, że Bethesda może liczyć najwyżej na krótkotrwałe epizody wzmożonego zainteresowania, a nie stałą uwagę. Powrót do gry nie wzbudza jednak dużych emocji, choć trzeba przyznać, że nawet po ukończeniu fabuły w Starfield jest co robić, przez co na upartego można z wycisnąć z niej dobrych kilkadziesiąt godzin. Dla mnie życia jest tam za mało i po ostatniej zarwanej nocy, spędzonej na przeczesywaniu galaktyki, marzyłem o tym, by wrócić na Ziemię i dotknąć trawy – na przykład tej, na którą niebawem wbiegną zawodnicy FC 25 ;)
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu