Felietony

Polski patriotyzm, czyli mieć ciastko i zjeść ciastko

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

Reklama

Od kilku dni media przywołują tekst, który pojawił się niedawno w The Economist. Artykuł nie jest totalną laurką wystawioną naszemu biznesowi, ale moż...

Od kilku dni media przywołują tekst, który pojawił się niedawno w The Economist. Artykuł nie jest totalną laurką wystawioną naszemu biznesowi, ale może się po nim pojawić uśmiech na twarzy: "nasi" rozpoczęli ekspansję na międzynarodowy rynek, wyznaczają standardy, zmieniają obraz Polski i polskich inwestycji w świadomości obcokrajowców. Super, rodacy są dumni. Zazwyczaj. Jednocześnie jednak irytują tym, że chcą mieć ciasto i zjeść ciastko.

Reklama

Po przeczytaniu przywołanego tekstu humor może się poprawić, ale w pamięci pozostaje np. uwaga autora, że nasi przedsiębiorcy nie inwestują odpowiednio dużo w rozwój i badania. To spory minus, który pojawia się w tej dyskusji od dobrych kilku lat - nie da się zbudować nowoczesnej gospodarki nastawionej na eksport, w której będzie brakowało innowacji. O ile oczywiście towarem eksportowym mają być gotowe produkty o dużym zaawansowaniu technologicznym, stworzone przez dobrze opłacanych pracowników. Dlatego cały czas mam nadzieję, że będzie się pogłębiać współpraca państwa, uczelni oraz biznesu, której efektem mogą być ciekawe projekty (i będące ich następstwem patenty) oraz produkty. To jednak zagadnienie na osobny wpis - tym razem skupie się na innej kwestii.

Polskie media przywołują artykuł z The Economist, autorzy się cieszą, komentujący również: będzie polskie Apple! Polscy będą zarządzać niemieckimi pracownikami! Mamy geniuszy, którzy potrafią wyciągnąć firmę z naprawdę dużych kłopotów i uczynić z niej giganta. Świetnie, brawa, zachwyt. Oczywiście ów optymizm nie udziela się wszystkim - spora część Polaków uważa, że jesteśmy narodem niewolników, porównać można z nami jedynie Somalię i Afganistan, nie ma tu nic ciekawego. Albo inaczej: wszystko zniszczyli/ukradli mityczni "oni". Znam takie osoby, wdawałem się z nimi w dyskusje na ten temat i po kilku minutach zastanawiałem się, czy to się dzieje naprawdę. Takie persony potrafią nawet sukces ukazać w takim świetle, że entuzjazm szybko mija.

To są skrajne (choć liczne) przypadki. Jeszcze ciekawsza jest ta grupa, która cieszy się z sukcesów rodzimych firm, już kreśli plany polskiej ekspansji we wszystkich kierunkach, a jednocześnie zadaje proste pytanie: dlaczego inni, "obcy" przejmują nasze firmy? Dlaczego pozwalamy im wwozić towary do naszego kraju? Czy wszystko u nas musi być w zachodnich rękach? Czy w Polsce nie można stworzyć samochodu albo świetnej jakości laptopów? Przykład z wczorajszego wpisu Grzegorza o przejęciu NK.pl przez Onet: był łotewski teraz niemiecki, zostało coś w Polsce polskiego ?

To przywołany we wstępie problem typu zjeść ciastko i mieć ciastko: Polacy chcą, by nasze firmy kupowały zagraniczne przedsiębiorstwa, eksportowały do innych wszystko co możliwe i rozwijały się na wielką skalę. Ja też tego chcę. Jednocześnie nie pytam jednak (w przeciwieństwie do niektórych), dlaczego ktoś przywiózł do nas kapustę, skoro mamy swoją, kupił naszą firmę i otworzył tu tysiąc sklepów. Na tym polega wolny rynek i współczesna gospodarka.

Niektórzy funkcjonują w systemie myślenia, w którym należy komuś sprzedać pół miliona ton jabłek, a potem zamknąć granicę przed jego kurtkami. Takie działania mogą przynieść więcej szkód niż pożytku, bo nastąpi zapewne odpowiedź ze strony danego kraju. Nie trzeba daleko szukać - trwa przecież gospodarcza wojenka z Rosją i dziwię się, że są osoby, które nie przewidziały takiego rozwoju wypadków.

Kolejnym elementem tej układanki jest proste pytanie: dlaczego zabraniać właścicielowi sprzedawać jego własność? Stworzył firmę (Onet, Naszą Klasę), rozwinął ją i chce sprzedać "obcym"? Jego biznes, jego decyzja. Oskarżanie takiego człowieka o brak patriotyzmu (a zdarzają się przecież takie komentarze) można skwitować krótko: zrób podobny biznes i ciesz się nim do końca swoich dni. Płać uczciwie podatki, podnieś pensje do średniej właściwej dla krajów Starej Unii, zostań naszym bohaterem i przykładem do naśladowania. Albo przestań wypisywać/wygadywać banialuki.

Jest jeszcze jeden problem: pojawiają się pytania, czy musimy korzystać z produktów X albo Y (zagranicznych), jeśli w Polsce są równie dobre. Albo czy nie dałoby się stworzyć alternatywy. Najlepiej teraz, zaraz. Drugi przypadek uważam za tak oderwany od rzeczywistości, że nawet nie będę go rozwijał. Zostańmy zatem przy już istniejących rodzimych dobrach. Jeśli faktycznie stoją na wysokim poziomie, to klientów można do nich zachęcać, ale to wszystko. Trzeba promować rodzime rozwiązania i się nimi chwalić także w kraju, lecz na promocji koniec - zmusić nikogo nie można.

Reklama

Zmuszać nie tylko nie można, lecz nawet nie wypada, gdy produkt wcale nie jest równie dobry/ciekawy. Przykładem Nasza Klasa (NK.pl) - gdyby serwis był godnym przeciwnikiem dla Facebooka, to odpływ użytkowników zapewne nie byłby tak duży (bo jakiś nastąpiłby z pewnością). Sęk w tym, że nk.pl poszło w kierunku, który wielu użytkowników uznało za mało atrakcyjny. Sam korzystałem i nagle przestałem, bo zaczęli mnie irytować swoimi posunięciami. Facebook nie był Ziemią Obiecaną, do której szybko skierowałem swoje kroki, ale nie da się ukryć, że przekonał do siebie bardziej, niż rodzimy (swego czasu) serwis społecznościowy.

Bawi mnie trochę, gdy ludzie w serwisie Zuckerberga zastanawiają się, co stało się z polskimi firmami i dlaczego jesteśmy takimi leszczami. W takim przypadku pozostaje spytać: co tu robisz człowieku? Dlaczego nie siedzisz na jakimś rodzimym forum i tam nie generujesz zysków? Podejrzewam, że na takie pytanie nie da się udzielić odpowiedzi, która wpisywałaby się w światopogląd malkontenta.

Reklama

Czas kończyć, bo jeszcze ktoś napisze, że marudzę...

Źródło grafiki: youtube.com

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama