Piątkowy poranek, na horyzoncie miga już weekend, kąciki ust układają się do uśmiechu i... humor psuje prasówka robiona do herbaty. Tym razem czytam o...
Polska ręka znowu w nocniku: najpierw zaorano szkoły zawodowe, teraz brakuje specjalistów
Piątkowy poranek, na horyzoncie miga już weekend, kąciki ust układają się do uśmiechu i... humor psuje prasówka robiona do herbaty. Tym razem czytam o hamulcu polskiej gospodarki. Okazuje się, że w kraju, w którym poziom bezrobocia przekracza 10% brakuje... rąk do pracy. Mamy wielu magistrów politologii, stosunków międzynarodowych i kulturoznawstwa, ale pracodawcy poszukują absolwentów zawodówek i techników. Szkół, które przez lata traktowane były po macoszemu.
Przyznam, że wiele myśli pojawia się w głowie przy okazji pisania tego tekstu. Temat jest wielowątkowy, każda ze ścieżek prowadzi dość daleko i nie da się tego szybko omówić. Te kwestie trzeba jednak podnosić, musi tu być prowadzona dyskusja i konieczne są zmiany, bo od tego zależy przyszłość kraju. Nie żartuję i nie przesadzam. Przypomnę słowa Jana Zamoyskiego, który do edukacji przykładał dużą wagę: Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. Jeżeli zatem staje się jasne, że to chowanie obecnie nie wychodzi najlepiej, to trzeba szybko zakasać rękawy i brać się do pracy. To zadanie dla wszystkich.
Poszukiwany absolwent. Zawodówki lub technikum
Media obiegła dzisiaj następująca wiadomość: polskim firmom brakuje 400 tysięcy specjalistów, absolwentów zawodówek i techników. Przez ich nieobecność cierpi rozwój gospodarczy - gdyby luki zostały uzupełnione, PKB wzrósłby podobno o 1,4%. To sporo, moglibyśmy przyspieszyć doganianie Europy Zachodniej, skrócić dystans, jaki dzieli nas od tzw. Starej Unii. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Bo skąd nagle wyczarować setki tysięcy specjalistów? W głowach niektórych Czytelników pojawią się pewnie pytania: ten problem wypłynął nagle? Gdzie się podziali wspomniani spece, skąd te braki?
Nie będę robolem, będę magistrem
Część fachowców po prostu wyjechała. W otoczeniu każdego z Was są pewnie ludzie, którzy opuścili nasz kraj: rodzina, znajomi, sąsiedzi. Ja mogę takich osób wymienić naprawdę dużo. Wyjechali do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Skandynawii, Niemiec. Część z wyższym wykształceniem, część z "fachem" w ręku: mechanicy, stolarze, budowlańcy, spawacze. Niektóre miejscowości w naszym kraju opustoszały, zostali rodzice i dziadkowie. A znam przypadki, gdzie wyjeżdżało kilka pokoleń, stopniowo, ale systematycznie rodzina była "przesadzana". Dość o tym, znacie to. Zwracam uwagę na fakt emigracji specjalistów.
W tym samym czasie w Polsce rozwinęło się bardzo niekorzystne zjawisko: deprecjonowanie techników, a zwłaszcza zawodówek. Te szkoły stały się synonimem zesłania, przegranego życia. Część rodziców, nauczycieli, urzędników przekonywała, że zawodówka to piekło, rodzaj kary: nie będziesz się uczył, pójdziesz do zawodówki, potem będziesz rowy kopał (znacie to, prawda?). Wśród młodych zaczęło panować przekonanie, że zawodówkę trzeba omijać szerokim łukiem, lepsze liceum ogólnokształcące, potem studia - to miał być klucz do kariery. Polska chwaliła się wysokim odsetkiem młodych osób z dyplomem. Brawo, wiwat! Sęk w tym, że szkolnictwo wyższe zaczęła toczyć gangrena. A do tego tyfus, malaria, cholera, dżuma i kiła. Jak grzyby po deszczu wyrastały uczelnie, w których rektor miał problem, by się przedstawić nie robiąc przy tym błędu. Powstały fabryki magistrów i licencjatów. Wszyscy byli zadowoleni.
Rodzice mogli powiedzieć, że syn/córka studiuje, sam student z dumą mówił: nie będę robolem, bo studiuję. Potem dodawał "politologię/kulturoznawstwo/europeistykę". Urzędnicy byli wniebowzięci, politycy też. Naród filozofów. I kto w tej Unii nam podskoczy, jak tu taki odsetek magistrów? Problem dotyczy tylko prywatnych szkół w małych miastach? Nie. Spójrzcie proszę na zestawienia najlepszych uczelni świata - gdzie znajdziemy nasze chluby z Warszawy, Krakowa czy Wrocławia? Podpowiem, że w pierwszej setce ich nie ma. W drugiej i trzeciej też nie. Dlatego śmiać mi się chce, gdy patrzę na takie grafiki, jak ta powyżej. Wziąłem ją ze strony premier.gov.pl.
Szkoły średnie przygotowujące ludzi do konkretnego zawodu były zaniedbywane. Część zwyczajnie zamknięto. Inne cierpiały na brak funduszy, a co najgorsze na brak pomysłu. Przez lata nie podejmowano działań, by przyciągać tam ludzi, by wpoić im szacunek do zawodu, by połączyć system edukacji z biznesem, usługami, przemysłem. Albo robiono to zbyt słabo, bez przekonania, na niewielką skalę. Żeby było śmieszniej, takie działania podejmowali u nas np. Niemcy. Już kilka lat temu można było w polskiej prasie przeczytać, że zachodnie koncerny tworzą w Polsce klasy, w których chcą kształcić specjalistów do swoich zakładów:
Takie klasy w naszym kraju mają już: MAN, Volkswagen, Hearing, Fenix, Intech i Bosch. W kolejce czekają dwa niemieckie koncerny spożywcze. Liczba uczniów w tych klasach zwiększyła się z 23 w 2008 r. do 530 w bieżącym. W przyszłym roku ma się ona podwoić.[źródło]
Reklama
W tym samym czasie tysiące magistrów z bezwartościowym papierem zastanawiało się, co zrobić ze swoim życiem. I pisali listy do władz czy gazet żaląc się, że jest źle. W odpowiedzi mogli przeczytać, że jest super, bo nawet na Zachodzie tyle osób nie zdobywa tytułu magistra...
Coś zaczyna się dziać
Na szczęście coś drgnęło. Dzisiaj przeczytałem, że
Pracodawcy biorą sprawy w swoje ręce i współpracują z zawodówkami lub technikami, chcąc sobie "zaklepać" specjalistów. Włączają się w ich kształcenie. Tak robi firma Danwood z Bielska Podlaskiego - potentat w produkcji domów drewnianych. Nie tylko zatrudnia najlepszych uczniów z lokalnego Zespołu Szkół - Adam Tworkowski był jednym z nich - ale też dopłaca im do studiów. W Bydgoszczy reaktywowano Technikum Kolejowe, bo przewoźnicy w najbliższych latach zamierzają zatrudnić tysiące specjalistów na kolei, np. maszynistów. Firmy produkujące i montujące klimatyzację z tego miasta, we współpracy z lokalnymi władzami, zwróciły się do resortów gospodarki i edukacji narodowej o stworzenie nowego zawodu - technika chłodnictwa i klimatyzacji.
[źródło]
Lepiej późno niż wcale. Niemiec znowu pokazał, jak to ma wyglądać.
Niedawno czytałem, że mamy teraz Rok Szkoły Zawodowców:
Rok szkolny 2014/2015 ogłosiliśmy „Rokiem Szkoły Zawodowców”. Od 1 marca 2015 r. na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej dostępna jest „Mapa szkół zawodowych”. Dzięki temu uczniowie i ich rodzice uzyskali dostęp do informacji o szkołach prowadzących kształcenie zawodowe w ich najbliższym otoczeniu oraz możliwościach kształcenia w konkretnych zawodach.[źródło]
Z tego samego źródła dowiaduję się, że:
Współpracy szkół prowadzących kształcenie zawodowe z pracodawcami służyć będą także działania współfinansowane ze środków Unii Europejskiej. Na praktyki zawodowe z funduszy unijnych na lata 2014-2020 zostanie przeznaczonych ponad 900 mln euro.
Dobrze. Naprawdę dobrze. Są pieniądze, mam nadzieję, że jest też plan. A do tego ludzie, którzy będą umieli wdrożyć ten plan. Trzeba też odczarowywać w społeczeństwie obraz zawodówki jako miejsca dla idiotów. Na szczęście to już się dzieje - i młodzi i starsi idą po rozum do głowy, zaczynają rozumieć, że lepiej być dobrym stolarzem czy spawaczem niż politologiem z przypadku. Naprawdę mam nadzieję, że dojdziemy do etapu szacunku dla pracy i fachowców. Niezależnie od tego, jaki mają papier.
Szkoda, że Polacy znowu potrzebowali pobudki z ręką w nocniku, zimnego prysznica, by coś zrozumieć. Szkoda, że najpierw sukcesywnie niszczono szkolnictwo zawodowe i teraz trzeba mówić o jego odbudowie, a nie rozwoju. Szkoda, że nadal chwalimy się liczbą magistrów, a nie ich "jakością".
Redukujmy, poprawiajmy
Przy tej okazji chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Informacja z Japonii:
Japoński rząd nawołuje do likwidacji studiów humanistycznych i społecznych, żeby promować "praktyczną edukację". Zgodziło się już 26 z 60 państwowych uniwersytetów.[źródło]
Bardzo ciekawa wiadomość. Nad tym trzeba debatować także w Polsce. To już się dzieje, ale środowisko akademickie i część inteligencji przekonują, że to byłby błąd, może nawet zbrodnia. Nie zgodzę się z tym. To znaczy nie zgodzę się z sytuacją, w której niczego nie zmienimy, przyklaśniemy status quo. Nauki humanistyczne są potrzebne, nie można ich wyrugować czy osłabiać. Tak, jak nie można było niszczyć zawodówek. Ale w obecnej formie owe nauki są karykaturą. Magister, który nie potrafi zbudować poprawnie zdania kształci innych na "fachowych kulturoznawców".
W Polsce trzeba kształcić humanistów. W 2-3 specjalnie do tego przygotowanych ośrodkach, w których zbierze się wykładowców-erudytów. Ludzi znających języki, podróżujących po świecie, posiadających kontakty na zagranicznych uczelniach, prowadzących badania, dokształcających się i publikujących. Takich, którzy mogą dyskutować na temat filozofii, matematyki, historii czy socjologii. Dobrze opłacanych i posiadających warunki do tego, by nauczać przyszłą elitę tego państwa. Ich dyplom nie będzie świstkiem, który bardziej bawi, niż wzbudza podziw.
Świetny stolarz i doskonale wykształcony humanista. Tego sobie i Wam życzę w Światowym Dniu Uśmiechu.
PS Z wykształcenia jestem kulturoznawcą. Konkretnie rosjoznawcą.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu