Pod koniec ubiegłego roku przeczytałem, że ma powstać polska Gra o tron. Tak przynajmniej głosił tytuł, z treści wpisu wynikało, że sprawa jest bardziej zawiła. Chodzi o "rozhulanie" polskiego biznesu filmowego, uczynienie go na tyle prężnym i atrakcyjnym, by mogły u nas powstawać produkcje równie duże i dobre, co popularny serial HBO. Temat doczekał się rozwinięcia w pierwszych dniach roku, staje się jasne, że polscy politycy poważnie podchodzą do sprawy. A ja trochę gubię się w tych planach i nie jetem pewien, co chce osiągnąć ministerstwo stojące za zmianami.
W Polsce zaczną powstawać hity filmowe? Wicepremier Gliński ma plan i sypnie pieniędzmi
Polska drugim Hollywood? Nie, na to chyba nikt nie liczy i na szczęście nie trafiłem jeszcze na takie zapowiedzi. Ale przemysł filmowy w naszym kraju ma być rozhuśtany, podkręcone zostaną wydatki na ten segment rozrywki, co ma się przełożyć na większe wpływy z biznesu filmowego. Zarówno te bezpośrednie, jak i np. podatki inkasowane z tytułu turystyki filmowej. Konkrety?
Piotr Gliński, wicepremier i głowa Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, opowiadał o tym pomyśle w porannej rozmowie w RMF:
My faktycznie w tej chwili rozpoczęliśmy procedowanie ustawy o zachętach do produkcji audiowizualnych, czyli mówiąc w skrócie chodzi o to, żeby producenci filmowi, a nie tylko tych filmów tradycyjnych, bo również korzystających z innych mediów, mogli otrzymywać zwrot 25 proc. kwalifikowanych nakładów w sytuacji, gdy udowodnią, że jest to produkcja robiona w Polsce, że jest to temat, który jest związany z Polską i dotyczy to zarówno kooperantów zagranicznych, jak i polskich, przy czym zagraniczni muszą mieć firmę w kraju, który taki fundusz ustanowił. I chcę panu powiedzieć, że to jest nic szczególnego. Wszystkie kraje europejskie, także kraje wschodnioeuropejskie, oprócz Białorusi, tego rodzaju fundusze mają. Chodzi o to, żeby ściągać kooproducentów, żeby wzmocnić produkcję rodzimą. [źródło]
Na dobrą sprawę, temat nowy nie jest, od lat mówi się o tym, że Polska nie wspiera filmowców, że u naszych sąsiadów, także tych z byłego bloku wschodniego, sprawy mają się znacznie lepiej. Głośnym przykładem były problemy Alvernia Studios, którego siedziba przyciągała (i nadal przyciąga) wzrok ludzi przemieszczających się autostradą A4 na odcinku Katowice-Kraków:
Dzieło Stanisława Tyczyńskiego - byłego właściciela Radia RMF FM - przechodzi teraz głęboką restrukturyzację. Zwolnionych zostanie ponad 50 osób. Dalszy los studia jest niejasny - może przetrwać w okrojonej formie, może też zakończyć działalność. Przyczyną jest ponoć brak ulg podatkowych, które obowiązują w wielu krajach regionu. - Niestety, brak odpowiednich regulacji związanych z systemem ulg podatkowych znacznie hamuje możliwości współpracy z największymi światowymi producentami - mówi Stanisław Tyczyński, właściciel Alvernia Studios. I dodaje: - Polska jest jednym z ostatnich krajów europejskich, który nie wprowadził - wzorem Chorwacji, Czech, Litwy czy Węgier - ulg podatkowych dla produkcji filmowych, w żadnym wymiarze. A co warto dodać, w niektórych europejskich krajach ulgi sięgają nawet 30 proc. [źródło]
Mamy zatem niezadowolenie przedstawiciela przemysłu filmowego, po kilku kwartałach pojawiła się i odpowiedź ministerstwa. I to nie byle jaka: na ten cel ma być przeznaczane rocznie minimum 100 mln złotych. Wiem, że z perspektywy Hollywood czy rozwiniętych filmowo rynków europejskich to grosze, ale mówimy o Polsce - w naszym przypadku te pieniądze robią różnicę. Przy tym upiecze się dwie pieczenie na jednym ogniu: nasz kraj, jego historia, kultura i zabytki będą rozsławiane na świecie, jednocześnie przyniesie to pieniądze, zainwestowane środki mają się zwrócić. Tak przynajmniej przekonuje minister:
Chcę jeszcze powiedzieć, bo to warto wytłumaczyć słuchaczom panie redaktorze, że ten fundusz wszędzie, gdzie jest stosowany, to zwraca się dwukrotnie. Jak się taką produkcję rozpędzi dzięki tym zachętom, to z podatków mniej więcej dwa razy tyle wpływa do kasy państwowej. Także to jest po prostu góra znosząca złote jaja.[źródło]
Brzmi nieźle, prawda? Tyle, że próbuje się tu połączyć dwa wątki, które są od siebie mocno oddalone. Gdy mowa o ewentualnych zyskach przywołuje się takie oto przykłady:
Pozytywne skojarzenia publiczności kinowej na całym świecie, która ogląda dany kraj na ekranie, przekładają się bezpośrednio na wzrost przychodów z tzw. turystyki filmowej. Oznacza to zwiększenie promocyjnej ekspozycji miast i regionów "występujących" w filmach i przekłada się na zwiększenie ruchu turystycznego i dochodów z niego płynących. Tak wykorzystują swój potencjał m.in. Nowa Zelandia ("Władca pierścieni", "Hobbit"), Wlk. Brytania (seria o Bondzie, "Harry Potter"), Irlandia i Chorwacja ("Gra o tron").
Cytat pochodzi z uzasadnienia do zmian w prawie przygotowanego przez MKDiN. Dowiadujemy się z niego m.in, jakie konkretnie korzyści przyniosły niektóre z tych produkcji. I pewnie tak było, niejednokrotnie czytałem o promowaniu Chorwacji przez GoT. Ale warto podkreślić jedną ważną rzecz: to były wielkie hity kinowe/telewizyjne o uniwersalnym przekazie. Nie próbowano tam promować jakiegoś kraju, nacji czy kultury. Hobbit nie promował Nowej Zelandii, przedstawia świat, którym interesują się miliony ludzi na naszym globie. Trudno będzie stworzyć hit, a już tym bardziej serię hitów, powiązanych z Polską. Ten temat szybko może się okazać niszowym.
Jasne, nie ma rzeczy niemożliwych, od lat mówi się o tym, że HBO mogłoby zrobić mocny serial o Jagiellonach. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby takie produkcje już się ludziom przejadły. Filmy o II Wojnie Światowej? Nie jestem przekonany, czy świat będzie tym tematem zainteresowany z naszej perspektywy, ostatecznie bardziej popularny okaże się amerykański blockbuster o bohaterstwie jankesów. Upadek komunizmu? Marketingowo przegraliśmy temat chociażby z obaleniem Muru Berlińskiego. Naprawdę trudno będzie połączyć dobre wyniki finansowe z promowaniem polskości. Tu i sto milionów złotych nie pomoże. Tym samym, za wątpliwe uznaję ewentualne olbrzymie zyski z nakręcania tego biznesu.
Można do tego dodać pytanie, czy z publicznych pieniędzy powinny być wspierane takie produkcje? Usłyszymy, że tak robi wiele europejskich państw, ale nie robią tego wszystkie. W przywołanym uzasadnieniu czytam np., że serial o Kurcie Wallanderze pomógł szwedzkiemu Ystad zarobić miliony euro na turystyce filmowej. Ale z mapki zamieszczonej w tymże uzasadnieniu wynika, że... w Szwecji nie ma zachęt dla rynku audiowizualnego. Czyli można odnieść sukces bez zachęt ze strony państwa. Przywołany już Stanisław Tyczyński narzekając na polskie warunki do tworzenia filmów wskazał na Węgrów, którzy wsparli film Hercules kwotą 20 mln dolarów. Kupa kasy. Wątpię, by się zwróciła i nie wiem, czy pchnęła węgierski przemysł filmowy do przodu. I nie napiszę, że chciałbym, by Polska wsparła podobne "dzieło" takimi pieniędzmi.
W tym wszystkim martwi mnie też, że środki z publicznej kasy mogą otrzymywać wszyscy, którzy powołają się na wątki polskie i patriotyczne. Nie będzie miało znaczenia, że scenariusz jest miałki, a za film biorą się amatorzy: jest Polska, jest historia, jest dobrze - róbcie ten film. W tym przypadku wsparcie może być jeszcze większe, niż wspomniane 25%, dotacje mogą sięgać aż 2/3 budżetu filmu. Niektórzy twórcy pewnie już zacierają ręce i piszą scenariusze na kolanie. Potem okaże się, że do kin nie przyszedł pies z kulawą nogą. I tu mowa o polskich kinach - do zagranicznych ta produkcja nawet nie trafi. Takie niestety mogą być skutki łączenia polityki, biznesu, kultury i rozrywki. Czasem trudno znaleźć wspólny mianownik.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu