Felietony

Podróż samolotem czy autobusem to dzisiaj festiwal elektroniki. Dużo mamy tego przy sobie...

Maciej Sikorski
Podróż samolotem czy autobusem to dzisiaj festiwal elektroniki. Dużo mamy tego przy sobie...
Reklama

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, ile sprzętu elektronicznego znajduje się w samolocie wypełnionym pasażerami albo autobusie, który ma pokonać dłuższą trasę? Jeśli tak, pewnie doszliście do wniosku, że jest tego sporo: niektórzy wożą mnóstwo urządzeń, jak gdyby zamierzali tym handlować. Wymnożone przez kilkadziesiąt czy kilkaset osób daje górę elektroniki. A znaczna część tych urządzeń jest włączona, by umilać życie pasażerom. Jednym umila, innym zakłóca spokój...

Podróż w dzisiejszych czasach nie jest tym samym przeżyciem, jakim była jeszcze dekadę temu. A z tą sprzed dwóch dekad trudno to nawet porównać. I nie chodzi tu o środki transportu - te mogą być bardziej nowoczesne, ale drastycznego przeskoku nie obserwujemy. Sprawa dotyczy tego, co robimy podczas podróży i dzięki czemu stało się to możliwe. Jak to wyglądało dziesięć lat temu? Kilka, czasem kilkanaście godzin jazdy czy lotu umilały przede wszystkim rozmowa, gra w węża na komórce, lektura papierowej książki, odsłuch plików mp3 zgromadzonych na odtwarzaczu czy telefonie. Do tego dochodziło jeszcze jedzenie. Dwie dekady temu wyglądało to bardziej ubogo - odpadała komórka (zazwyczaj) i odtwarzacz, występować mógł discman czy walkman. A dzisiaj?

Reklama

Dzisiaj jestem pod wrażeniem tego, ile jedna osoba może upchać elektroniki w plecaku czy torebce, czasem także na sobie - wszak żyjemy w czasach, gdy rozkręca się rynek wearables. Każdy pasażer ma smartfon. Jeśli nie każdy, to zdecydowana większość. I owa zdecydowana większość z niego korzysta - Facebook sam się nie sprawdzi, warto przejrzeć doniesienia z Polski i świata, poczytać ploteczki, wrzucić fotę na Insta, by znajomi wiedzieli, że jest się w podróży. Na smartfonie można obejrzeć film, ale do tego lepsze jest urządzenie z większym ekranem - tablet lub laptop. Nie ma z tym większego problemu, ludzie wożą i korzystają. Wszak podróż bez filmu, to nie podróż.

Przeciętny pasażer założy słuchawki, włączy muzykę głośniej niż wypada i głośniej niż są to w stanie znieść jego uszy, po czym będzie patrzył w świecący ekran. Na wyższym poziomie wtajemniczenia dorzuci do tego np. laptop, by zagrać czy popracować. Jednym przewodem połączy oba urządzenia, drugim podepnie to do gniazdka pod fotelem. I świeci - efekt jest szczególnie widoczny, gdy świeci kilka-kilkanaście osób w autobusie spowitym nocą. Oczywiście nie można zapomnieć o czytnikach ebooków czy smartwatchach. Do tego dorzućmy powerbanki czy konsole mobilne i mamy prawie komplet. Prawie, bo o wszystkim pewnie nie pamiętam.

Jeśli kiedyś człowiekowi mogły przeszkadzać głośne rozmowy współpasażerów, chrapanie albo ciamkanie (nadal obecne), tak teraz dochodzi kilka innych rzeczy: od połączeń telefonicznych, które ludzie zamierzają załatwić przy wszystkich, przez słuchanie muzyki z podkręconymi decybelami, po wspomniane wyświetlacze, których światło jest przecież uznawane za swego rodzaju zanieczyszczenie. W pełni rozumiem to, że owa elektronika jet wykorzystywana na masową skalę - m.in. po to została stworzona, umila pasażerom czas i odwraca uwagę od trudów podróży. Sęk w tym, że w pewnym momencie i przy określonej skali ten sprzęt sam staje się trudem podróży: jeśli nie dla użytkownika, to dla przynajmniej części współpasażerów. Nie narzekam - po prostu stwierdzam fakt. Noc spędziłem na obserwacji i dopiero teraz zauważyłem, jak dzisiaj wygląda podróż, ile sprzętu przy sobie nosimy (ewentualnie zabieramy do środka lokomocji) i jak wygląda autobus z wyłączonym światłem. Zdecydowanie nie jest ciemny...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama