Gry

Po finałach ligi Wargaming.net - o co chodzi z tymi czołgami?

Kamil Ostrowski
Po finałach ligi Wargaming.net - o co chodzi z tymi czołgami?
1

Jak już pisałem wielokrotnie, nie miałem do tej pory wielkiej styczności z World of Tanks. Nie mogłem zupełnie ignorować tej produkcji, więc spędziłem przy niej parę godzin, pooglądałem trochę streamów, w tym fragmenty zawodów. To niedużo, z czystym sumieniem nie mógłbym powiedzieć, że coś o tych cz...

Jak już pisałem wielokrotnie, nie miałem do tej pory wielkiej styczności z World of Tanks. Nie mogłem zupełnie ignorować tej produkcji, więc spędziłem przy niej parę godzin, pooglądałem trochę streamów, w tym fragmenty zawodów. To niedużo, z czystym sumieniem nie mógłbym powiedzieć, że coś o tych czołgach wiem. Jednakże w ubiegły weekend miałem po raz pierwszy okazję wyrobić sobie sensowne zdanie na temat gry jako platformie e-sportowej. No i oczywiście na temat finałów ligi Wargaming.net.

Zacznę może od samej imprezy. Ciężko nie było porównywać wydarzenia do Intel Extreme Masters, które miało miejsce kilka tygodni wcześniej. Wiadomo, że to nieuczciwe, wiadomo że się nie powinno, ale jednak tak było.

Imprezy w Multikinie mają to do siebie, że ciężko nie odnieść wrażenia zawieszenia gdzieś pomiędzy kameralnością, a podniosłością. Im dłużej jednak przyglądałem się finałowi, tym wyraźniej widziałem, że to jednak było spore i przełomowe wydarzenie. Po prostu było przełomowe dla Wargamingu. Kiedy już przestałem patrzeć na imprezę jako turniej e-sportowy (a mam takie zboczenie, że wszędzie chcę widzieć przełomy), a zacząłem widzieć finał World of Tanks, zorientowałem się, ile znaczy warszawski event dla białoruskiej firmy. Oni dopiero co weszli w e-sport. Dopiero w zeszłym roku postanowili zainwestować w ten dział, a dzisiaj mają na streamach kilkadziesiąt tysięcy osób i kilkaset obecnych na sali i drugie tyle przed wejściem w kolejce. Mają pełne prawo czuć się zadowoleni, zwłaszcza, że liczby przemawiają na ich korzyść – 200 000 graczy wzięło w zeszłym roku udział w turniejach „w czołgi”.

Pora odpowiedzieć na ważne pytanie – jak się w to gra i jak się to ogląda? Na polu bitwy ścierają się dwie drużyny, każda złożona z siedmiu graczy. Po rzucie monetą drużyny wybierają kolejno mapy, a także stronę po której zaczną rozgrywkę (kto wybiera mapę, nie wybiera strony). Mecze odbywały się w systemie do dwóch, do trzech albo do czterech punktów, w zależności od konkretnej sytuacji. Każda runda trwa maksymalnie dziesięć minut, po czym, jeżeli obydwie drużyny mają na mapie jakieś pojazdy, ogłaszany jest remis i przyznaje się punkty ekipom z obydwu stron barykady. Każdy z zespołów ma do rozdysponowania odpowiednią pulę punktów, odpowiadających poziomom czołgów. Nie wystarcza ich, żeby wszyscy mogli wybrać najpotężniejsze maszyny, co skutkuje tym, że dwie osoby zawsze biorą słabiutkie pojazdy z pierwszego poziomu, które służą jako zwiad - większych pojazdów raczej nawet nie zadrapią, ale jako daleko wysunięte czujki sprawdzały się one całkiem nieźle.

System ten się sprawdza, ale e-sportowe walory World of Tanks nieco uszczuplają pewne elementy, które sprawiają, że gra jest tak dobra jako zabawa casualowa. Obrażenia, penetracja pancerza, nawet celowanie w pewnym stopniu, są skażone obecnością elementu losowego. Do tego dochodzi fakt, że czołgi... jak to czołgi - są wielkie i ociężałe. World of Tanks w wydaniu e-sportowym w ogromnej mierze opiera się na grze zespołowej i zgraniu, a nie indywidualnych umiejętnościach zawodników.

Druga sprawa: kiedy coś już się dzieje, jest świetnie. Po trzech dniach wydaje mi się, że byłem już w stanie zacząć doceniać kunszt gry poszczególnych drużyn. Przemyślane manewry, nerwowe wymiany ognia, znajdowanie odpowiednich pozycji – ogląda się to przyjemnie. Jednakże, zabawę potrafią zepsuć sytuacje patowe, kiedy obydwie ekipy boją się ruszyć ze swoich pozycji i bądź to liczą na remis, bądź to czekają na ostatnie minuty spotkania, żeby móc zaatakować bezpiecznie, chowając jeden czołg w odwodzie, który w ostateczności wymusi remis z uwagi na upływ czasu. Przeciętna runda to osiem minut strzelania na ślepo i dwie minuty akcji.

Ostatnia rzecz – Wargaming.net ma trochę inną społeczność niż ta, do której przyzwyczaiły nas pozostałe tytuły, przyciągające tłumy przed ekrany i na wydarzenia e-sportowe. Counter-Strike, League of Legends, StarCraft II mają kibiców, ludzi bardzo mocno zaangażowanych. W Multikinie natomiast poważną grupę stanowili... ojcowie z synami. Czterdziestolatkowie ze swoimi pociechami, wspólnie grający w „czołgi”, spędzający razem czas. Nie zabrakło też grup złożonych wyłącznie ze starszych facetów, czasami brali ze sobą żony, czasami wspólną grupą... Oczywiście młodzież też była, aczkolwiek średnia wieku była taka, jaka jest średnia wieku gracza w World of Tanks – nieco przed trzydziestką. Ci ludzie spędzają regularnie przy tej produkcji czas ale nie są zajadłymi fanami biernego obserwowania gry. Na pewno byli zadowoleni z imprezy, bo WoTa lubią. Natomiast nie mieli w oczach fanatyzmu, który obecny był u fanów innych tytułów e-sportowych. Na dobre i na złe, w tej chwili World of Tanks jest grą casualową i taki był też nastrój w Multikinie.

Słówko odnośnie organizacji – wydarzenie organizowano we współpracy z ESL, które najwyraźniej stało się podmiotem, któremu chętnie zleca się takie zadania. Jest to doświadczona ekipa, która wykonała swoje zadanie tak, jak powinno być wykonane. Nie mogę nic złego powiedzieć. Chciałbym tylko, żeby przerwy pomiędzy meczami były krótsze. 10-15 minut to za dużo, nawet jeżeli komentatorzy dosyć ciekawie analizują poprzednie spotkanie.

Czy czołgi mnie wciągnęły? Powiem szczerze – to nie jest gra dla mnie. Nie oznacza to jednak, że nie potrafię jej docenić. Co prawda wysiedzenie trzech dni było dla mnie swego rodzaju wyzwaniem, ale udało mi się zrozumieć World of Tanks i z czystym sumieniem mogę powiedzieć – było warto, a Wargaming nie mówi ostatniego słowa. W najbliższym czasie będą blisko współpracować z profesjonalnymi drużynami, o 25% zwiększono też w tym roku budżet na dział zajmujący się e-sportem. Białoruski deweloper ma w ręku wszystkie potrzebne karty, teraz pytanie – jak nimi zagra. Idąc w stronę e-sportowatości (co za potworne słowo), nie chcą oni bowiem zatracić tego, co zadecydowało o sukcesie World of Tanks – casualowatości (jeszcze gorsze). Wydaje mi się, ze nawet nie zmieniając drogi, jaką firma idzie, można wykrzesać ze społeczności WoT sporo ognia. Trzeba tylko poczekać i dorzucać banknotów. Wargamingowi nie brakuje  ani czasu, ani środków.

PS. Jeżeli chodzi o frekwencję, to w piątek było średnio, z uwagi na to, że był to dzień pracujący. Jednakże już w sobotę i niedzielę sala była zawsze pełna, a przed wejściem stała niewielka kolejka. Liczby na streamach na oko też wyglądały nie najgorzej, chociaż więcej widzów od angielskiego (średnio 11-14 tys. jednoczesnych odtworzeń) miał kanał rosyjskojęzyczny (prawie cały czas ponad 20 tysięcy). Krótko mówiąc - nie było lipy.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu