Felietony

Piszę z głuszy, czyli kilka słów o pracy zdalnej

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

55

Gdy to czytacie, ja robię zdjęcia dzięciołom, biegam w lesie albo spaceruję po plaży. No dobra, bez ściemy: gdy to czytacie, gram w jakąś planszówkę, leżę z książką na tarasie albo wcinam karkówkę z grilla. W każdym razie, jestem poza swoim centrum dowodzenia, z dala od cywilizacji, a zwłaszcza śmig...

Gdy to czytacie, ja robię zdjęcia dzięciołom, biegam w lesie albo spaceruję po plaży. No dobra, bez ściemy: gdy to czytacie, gram w jakąś planszówkę, leżę z książką na tarasie albo wcinam karkówkę z grilla. W każdym razie, jestem poza swoim centrum dowodzenia, z dala od cywilizacji, a zwłaszcza śmigającego Internetu. Nie przeszkadza mi to jednak w publikacji tekstu, może nawet uda się z tej dziczy (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) odpowiedzieć na ewentualne komentarze. XXI wiek…

Tekst napisany w środę, z jego publikacją mam niewiele wspólnego, ponieważ na kilka dni przeniosłem się do daczy ukrytej w lesie, a tu z dostępem do Sieci jest spory problem. Miałem zatem ustawić automat, ale ostatecznie sprawy wziął w swoje ręce Grzegorz. Nie zmienia to jednak faktu, że maszyna mogłaby umieścić tekst na AW, potem zajawkę na Facebooku. Wszystko świetnie zorganizowane i dokładne. To pierwszy „bonus”. Kolejny jest taki, że przy dobrych wiatrach, uda mi się sprawdzić z lasu, co dzieje się pod tekstem, zareagować na to, ewentualnie nanieść jakieś poprawki. Z doświadczenia wiem, że to może być droga przez mękę, ale nie ma rzeczy niemożliwych.

Takie są uroki pracy zdalnej. Pracodawcy nie interesuje, gdzie jestem, co robię w ciągu dnia, jak wygląda moje stanowisko pracy. I chociaż teoretycznie wolnego dzisiaj nie mam, pojawia się tekst z moim nazwiskiem przy tytule, to za sprawą nowych rozwiązań i nowego modelu pracy, mogę się cieszyć chwilą spokoju w głuszy. Fajne? Ba, a to dopiero początek. Przecież ten mechanizm nie dotyczy jedynie dzisiejszego dnia – poza weekendem majowym również można korzystać z dobrodziejstw nienormowanego czasu pracy oraz jej "zdalności". Wizyta w urzędzie/sklepie/barze o 12.00? Jest taka opcja. Spotkanie ze znajomym o 13.00? Nic nie stoi na przeszkodzie. Przemieszczanie się z jednego miasta do drugiego od 9.30 do 11.00? Wsiadasz i jedziesz.

Pracodawców/zleceniodawców nie interesuje, gdzie jesteś i co robisz, jeśli w wyznaczonym terminie dostarczasz produkt. W moim przypadku są to teksty. I nie ukrywam, że wiele osób zazdrości mi takiej swobody: bo możesz wstawać kiedy chcesz, bo nikt nie wyznacza ci godziny, w której możesz zjeść kanapkę, bo nie musisz siedzieć w pracy, gdy nic się nie dzieje i po prostu trzeba odbębnić swoje. Nikt na ciebie nie patrzy przez osiem godzin, nie prześladuje cię nielubiany kolega, który cały czas zawraca głowę jakimiś głupotami. Szef nie wpadnie w gniewie i nie rzuci w twoim kierunku teczką.

Ile w tym prawdy? Całkiem sporo. Faktycznie nie muszę się zrywać o świcie, pracuję w domu, więc nikt nie zawraca mi głowy (większość dnia spędzam sam) śniadanie mogę zjeść o dziesiątej siedząc w szlafroku. Co więcej, kilka kwartałów temu zmieniłem miejsce zamieszkania: przeprowadziłem się do innego województwa i moja praca na tym nie ucierpiała – nie musiałem szukać nowej, ubolewać nad tym, że zamykam rozdział, któremu np. poświęciłem kilka lat życia (o ile oczywiście ktoś lubi swoją pracę i się w nią angażuje). Po prostu ustawiłem komputer w nowym mieszkaniu i zabrałem się za robienie tego, co przerwałem dwa dni wcześniej. Na dobrą sprawę, mógłbym nawet przenieść się do innego kraju i tam robić to samo, ale w innych okolicznościach przyrody. Czasem jest to bardzo kusząca wizja.

Czytając to, wiele osób zaciska pewnie zęby albo pięści i mruczy pod nosem: co się chwalisz, nie ciesz się tak, bo jeszcze skończy się ta idylla. Aby niektórym ulżyć, innych przestrzec i powiedzieć, jak jest, pokażę też drugą stronę tego medalu. Bo wbrew pozorom nie jest tak super i git, jak widzą to niektórzy etatowcy pracujący od 8 do 16. Pisanie, że każda praca lub każda forma pracy ma swoje wady i zalety, to banał, ale czasem trzeba go powtórzyć, by sprowadzić na ziemię ludzi, chcących nagle wywrócić swoje życie do góry nogami i z pracownika korporacji przekształcających się we freelancera zarządzającego swoim czasem wedle własnych upodobań, potrzeb i kaprysów. To nie tak.

Pamiętam, jak kilka lat temu znajomy wpadł do baru na wieczorne piwko bardzo zadowolony, bo dostał służbowy telefon. Jeden wydatek mniej w domowym budżecie – zaoszczędzoną w ten sposób kasę można przecież przeznaczyć na ciekawsze rzeczy niż rozmowy z klientami. Parę tygodni później w tym samym barze znajomy żalił się, że ta komórka go wykończy. O ile na prywatny telefon ludzie wydzwaniali w konkretnej sprawie i w rozsądnych godzinach, o tyle służbowy funkcjonował w innych warunkach: klienci, współpracownicy, przełożeni – wszyscy dzwonili o różnych porach dnia i nocy, czasem w niewiadomym celu. Znajomy od tego momentu był w pracy przez cały czas.

Nie piszę o tym, by przekląć służbowy sprzęt (tekst pisany na komputerze użyczonym AW przez Intela ;)) i przestrzec Was przed przyjmowaniem takich bonusów. O ile to w ogóle możliwe. Bardziej chcę zwrócić uwagę na motyw bycia w pracy przez cały czas. Praca zdalna i freelance najczęściej nie trwa "od do" i nierzadko nie zależy to od czyjejś organizacji, jego upodobania do braku harmonogramu oraz nieustannej chęci przeżywania przygody. Niejednokrotnie trzeba coś zrobić wtedy, gdy planowało się odpoczynek, wyjazd, załatwianie ważnych spraw osobistych. W tym przypadku argument w stylu: nie mogę, bo jestem poza biurem po prostu nie zadziała. I zdecydowanie nie jest tak, że o 16.00 ogłasza się fajrant i rozpoczyna prywatne życie. Oj nie.

Ważny element tego tematu stanowi motywacja do pracy. Skoro nie trzeba się pojawiać w miejscu pracy o określonej godzinie, skoro szef nie zareaguje nerwowo na kolejne spóźnienie i można spać do południa, to istnieje spore ryzyko, że dzień pracy zostanie przebimbany. Gdy nikt nie pyta o tekst i robi się luźniej, gdy nie gonią żadne terminy i umowy, to… No właśnie: można być prawie pewnym, że to nie będzie zbyt produktywnie spędzony dzień. Albo nawet kilka dni. I nie przeraża widmo niższej wypłaty (przypominam, że nikt nie płaci tu "od godziny"), wyrzutów sumienia, konieczności spędzania długich godzin nad różnymi projektami, gdy zrobi się naprawdę pracowicie. Chociaż nie – trochę to przeraża, ale to uczucie przegrywa z chęcią poobijania się. Czy to w starym stylu z gazetą na kanapie, czy też w nowym, czyli przeglądając zasoby Sieci – to właściwie nie ma znaczenia.

Decydując się na taką formę pracy, trzeba mieć silną wolę lub przynajmniej starać się ją wyćwiczyć. Przyznam, że jestem na początku tej drogi i musi jeszcze sporo wody upłynąć, nim dojdę do etapu, na którym zrealizuję wszystkie punkty umieszczane w grafiku na początku miesiąca/tygodnia/dnia. I wierzcie mi – gdy pod koniec mało produktywnego tygodnia spoglądacie na taki grafik i efekty swojej pracy, to pojawia się myśl w stylu: może jednak potrzebny mi bicz nad głową, sztywne ramy i jakiś mechanizm czuwający nieustannie nad wydajnością…? Najczęściej znika ona dość szybko, gdy przeanalizuje się wady i zalety stosowanego modelu oraz własne potrzeby, ale sprawa wraca niczym kometa.

Pojawia się także niebezpieczeństwo alienacji społecznej. Niby mam kolegów z pracy, ale zdecydowanej większości nigdy nie widziałem, a jeśli już ich widziałem, to wiele czasu ze sobą nie spędziliśmy. Ale trudno zebrać ekipę rozsianą po całej Polsce. Jeszcze trudniej robić to regularnie, a efekt i tak nie będzie taki, jak w przypadku spotykania się każdego dnia w określonym miejscu. Jak już pisałem, większość czasu spędzam sam (z chomikiem, ale on nie jest zbyt rozmowny) i to podobno staje się widoczne. Radzę zatem zastanowić się dwa razy, gdy zechcecie pracować w totalnym spokoju, z dala od innych ludzi.

Bilans zysków i strat? Zastanawiam się nad tym od dawna i nadal pracuję zdalnie, nie ciągnie mnie do biura. Można oczywiście powiedzieć, że to przyzwyczajenie i im dłużej będę działał w ten sposób, tym bardziej będzie mnie odrzucać od przestrzeni, na której miałbym pracować z kilkunastoma albo kilkudziesięcioma innymi osobami. Zakładam jednak optymistycznie, że jeszcze nie oderwałem się od rzeczywistości i po prostu robię to co lubię tak jak lubię. I oby każdy mógł powiedzieć to samo – takie życzenia dzień po 1 maja ;)

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

hot