Telewizory jakie są — każdy widzi. Technologie za nimi stojące zmieniają się regularnie, niezmiennie jednak naszym kontrolerem do nich pozostaje bezprzewodowy pilot. Rzecz, która zmienia się powoli — i choć część producentów już kilka lat temu podjęło próbę zaproponowania czegoś innego, wielu wciąż postanowiło pozostać przy starych schematach. Takich, które — moim zdaniem — powinny były odejść w zapomnienie już dawno temu, bo dziś są po prostu zbędne.
Po co mi tych kilkadziesiąt przycisków na pilocie? Chyba tylko, żeby wkurzać...
Mimo że początki pilotów telewizyjnych sięgają lat pięćdziesiątych poprzedniego stulecia, w kwestii samego kontrolera po latach wszystko zmienia się... bardzo powoli. Trudno powiedzieć, by stał w miejscu — bo przecież zmieniają się technologie, jakość wykonania, prostota obsługi. Jednak w wielu przypadkach w XXI wieku wciąż pilot od telewizora przypomina ten sprzed dziesięciu, dwudziestu, czy trzydziestu lat. Kawałek plastiku, a na nim kilkadziesiąt przycisków. O ile kiedyś można było taki wybór usprawiedliwiać brakiem innej alternatywy, bo interfejsy i rozbudowane menu w telewizorach po prostu nie istniały — o tyle obecnie, przy tak zaawansowanych systemach jakie dostajemy do naszej dyspozycji, kompletnie mija się to z celem. A jednak pilot na którym do naszej dyspozycji dostajemy kilkadziesiąt przycisków wciąż nie zginął. Przykład? Pierwszy z brzegu — bardzo fajny telewizor Sony XE 70. Nie jest to sprzęt z najwyższej półki, ale to nowoczesny sprzęt, którego pilot bez problemu można porównać do takich, które... otrzymywaliśmy kilkanaście lat temu.
Ja wiem, że nie jestem standardowym użytkownikiem telewizorów — nie utożsamiam telewizora z telewizją. Ale z tego co się orientuję, Ci którzy oglądają telewizję głównie sięgają po ten kawałek plastiku by włączyć urządzenie — w całej reszcie wyręczają ich często piloty do dekoderów czy też piloty uniwersalne. Dlatego cyfry to dla mnie mały przerost nad treścią. Zaś te znajdujące się na dole, do kontrolowania odtwarzaczy... tutaj jakoś też nie jestem w stanie ich usprawiedliwić. Przede wszystkim: pilot staje się przez nie dużo większy, sam nie skorzystałem z nich od czasów końca magnetowidów. A wiele współczesnych sprzętów można z powodzeniem kontrolować dzięki czytelnym interfejsom — czy to mowa o serwisie VOD, czy odtwarzaczu BD. No ale może faktycznie ludzie z tego korzystają, a ja patrzę zbyt krótkowzrocznie?
Czasami mniej znaczy więcej
W ostatnich latach producenci telewizorów coraz częściej próbują czegoś nowego. Był czas z pilotami-wskaźnikami, którymi mogliśmy machać niczym kontrolerem ruchowym i wybierać interesujące nas opcje. Szczerze — nie znosiłem tego rozwiązania, ale one często były naprawdę malutkie, nie zabijały ilością przycisków, a co najważniejsze — często posiadały odpowiedni zestaw strzałek na samym pilocie, które pozwalały nie korzystać z wymachiwania urządzeniem. Był też czas, kiedy producenci dawali wybór -- i w pudełku znaleźć można było dwa zdalne kontrolery. Jeden "klasyczny", drugi — małe i nowoczesny. Na szczęście obecnie coraz więcej na rynku widać modeli telewizorów, piloty do których należą do tych skromniejszych. Może to mój pech, ale te widuję (głównie) w przypadku wariantów ze średniej i wyższej półki. Chociaż to też żadna reguła, bo niektórzy twardo obstają przy dziesiątkach klawiszy, z których lwia część użytkowników i tak nigdy nie zrobi większego użytku. Bo poza programami, głośnością, przełączaniem źródeł korzystają tylko ze strzałek, którymi mogą nawigować po ustawieniach i zainstalowanych nań aplikacjach.
Niby mała rzecz — pilot od telewizora. Ale każdorazowo myśląc o user experience i patrząc na wiele z tych urządzeń odnoszę wrażenie, że ich twórcom w ogóle na nim nie zależało. Chociaż może jestem w błędzie — może faktycznie to moje inne podejście do tematu telewizora jest tutaj problemem, a nie same kontrolery? Powiedzcie szczerze: sięgacie po te dziesiątki opcji z poziomu pilota?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu