Nauka

Pierwszy nagrany superspreading

Maciej Gorczyński
Pierwszy nagrany superspreading
Reklama

Amerykańskie CDC (Center for Disease Control and Prevention) opisało przypadek zakażenia ze stycznia 2020 - w jakimś stopniu oczywisty, dalej wymowny i stawiający pytania. Kamery wszystko sumiennie zarejestrowały, rzecz zbadano niezwykle gruntownie, z uwzględnieniem dystansów między ludźmi mierzonych centymetrami i czasu przebywania w jednym pomieszczeniu mierzonego w minutach. Rodziny zaczęły i skończyły posiłek o różnych godzinach, ale dało się potwierdzić, że wspólny czas dla wszystkich w restauracji wyniósł 53 minuty.

23 stycznia na jednym z pięter dużej restauracji w Guangzhou trzy nieznające się rodziny jadły lunche przy różnych stolikach. Jeden z członków rodziny A przyjechał właśnie z Wuhan i był, jak się okazało, nosicielem wirusa. Wszyscy pozostali, członkowie rodzin B i C, byli wcześniej zdrowi; gość z Wuhan jeszcze tego samego dnia trafił do szpitala, w pierwszych dniach lutego 9 osób z pozostałych –powtórzmy, nieznających się i niekontaktujących się bezpośrednio – rodzin miało wynik pozytywny. Nagranie, podkreślają autorzy badania, nie daje jasnego obrazu mechanizmu zakażenia; w tej samej sali restauracyjnej przebywało w tym czasie ponad 80 osób, łącznie z pracownikami. Nieświadomy niczego człowiek z Wuhan mógł faktycznie zarazić obcych ludzi, znajdujących się 1-2 m od niego, ale zakażeni zostali też goście siedzący zdecydowanie za daleko (jak na naszą wiedzę o bezpiecznym dystansie), przy czym objawy u tych ostatnich pojawiły się tak szybko, że wykluczono możliwość innego, wewnątrzrodzinnego źródła choroby. W konkluzji wskazano na dwa czynniki: klimatyzacja i brak okien. Okazuje się, że klimatyzacja przedłuża w znacznym stopniu drogę kropelkową zarażenia, która w warunkach bezwietrznych ogranicza się do kilku metrów.

Reklama

[okladka rozmiar=srednia]

[/okladka]

To w sumie dość skomplikowane wyzwanie dla klimatyzowanych pomieszczeń, restauracji i biurowców; ani zwykły obowiązkowy dystans, ani przegrody nie będą dostatecznie skuteczne – nie dość, że wirus będzie podróżował znacznie dalej, to niezwykle trudno byłoby wytyczyć schemat kierunków i zakrętów w tej podróży. CDC ostrzega, żebyśmy się nie rozluźniali i unikali ciasnych zbiorowisk ludzkich w pomieszczeniach i ogródkach restauracyjnych. Ciasnych – ponieważ odległość miała w tym wypadku znaczenie, jednak 70 osób się nie zaraziło, jednocześnie te, które zachorowały, były dalej niż to określa umowny dystans bezpieczeństwa. Jak zauważył jeden z badaczy,konfiguracja stolików w bezpiecznej restauracji powinna w miarę możliwości uwzględniać kierunek działania klimatyzacji.

Do tej pory nagrano już ponad 2000 "superspreadings"; najbardziej wyrazistym przypadkiem było zakażenie chóru w stanie Waszyngton – dwie i pół godzin próby wystarczyło by zaraziło się 53z 61 obecnych osób. Nagrania wskazują na wspólne czynniki ryzyka: brak wentylacji i brak okien oraz inną skalę całego problemu.Maseczki chronią przed bezpośrednim zakażeniem i zakażaniem, a tu chodzi o zakażenie pośrednie, które nastąpi najprawdopodobniej w takich warunkach jak w Guangzhou, a może przede wszystkim wtedy, gdy poczujemy się psychicznie bezpieczniejsi, rozluźnieni. Badacze sugerują, by przenieść teraz uwagę właśnie na zagrożenie pośrednie, którego mechanizm był słabo rozpoznawany w zeszłym roku, kiedy środki ochrony koncentrowały się na kropelkach większych i cięższych, przenoszących większe dawki, podróżujących krócej i osadzających się na przedmiotach i powierzchniach. Drobniejsze cząstki tworzą aerozole (cząstki mniejsze niż 5 mikronów), które mogą przebywać wiele godzin w powietrzu, krążyć w klimatyzacji i przede wszystkim kumulować się w zamkniętych pomieszczeniach. W marcu 2020 roku WHO stwierdziła nawet, że aerozole nie stanowią powszechnego zagrożenia, ponieważ powstają w szczególnych, nienautralnych okolicznościach. Jak się okazuje mogą powstać zawsze i maski medyczne, z dodatkowym filtrem, mają sens

[okladka rozmiar=srednia]

[/okladka]

Odkrycie i zarazem stanowczą korektę zaleceń WHO zawdzięczamyLidii Morawskiej, kierującej obecnie International Laboratory for Air Quality and Health, profesorce na Queensland University of Technology w Australii i – na szczęście – konsultantce WHO, która badała również azjatycką epidemię SARS w latach 2000. Nie ma raczej wątpliwości, że bez listu otwartego profesor Morawskiej w sprawie możliwości zakażeń aerozolami, opublikowanego w lipcu 2020 w „Clinical Infectious Diseases” i podpisanego przez 200 naukowców z całego świata, bylibyśmy na innym etapie epidemii, znacznie gorszym (na marginesie powstaje pytanie, czy nie za wcześnie zdjęliśmy maseczki). Nie ma też wątpliwości, że wcześniejsze stanowisko WHO utrwaliło się w świadomości powszechnej, zwłaszcza polityków, jako wygodniejsze, pojawia się bowiem problem nowy, dosłownie w innym wymiarze: trzeba coś robić nie tylko z zachowaniami ludzi, ale również z budynkami. Nowe, korygujące oświadczenie WHO dalej jest niedostatecznie zdecydowane.

Jak problem wygląda w szczegółach? Dwóch badaczy z Massachusetts Institute of Technology, chemik i matematyk, opracowało model wiążący wysokie prawdopodobieństwo zakażenia z czasem. Wynika z niego, że jeżeli w klasie szkolnej był ktoś zakażony, a klasa była wentylowana wyłącznie naturalnie (okna), to następna grupa dzieci może w niej przebywać bezpiecznie kilkadziesiąt minut; w klasie wentylowanej i mechanicznie, i naturalnie – kilka godzin. Podobny wynik daje używanie maseczki tam, gdzie wentylacji mechanicznej nie ma. Przy użyciu wszystkich środków, maseczek i obu rodzajów wentylacji, klasa jest bezpieczna przez 80 godzin (pod warunkiem, że się w niej nie śpiewa, a nawet nie mówi zbyt wiele). Inny badacz udowodnił, że nawet zwykły wentylator, ale dobrze ustawiony zabezpieczy dzieci przed zakażeniem – zakładając, że chory jest nauczyciel stojący przed klasą, wystarczy wentylator ustawiony w kierunku nauczyciela. W chińskiej restauracji – dla porównania – nie było w ogóle wentylacji naturalnej, a kierunki działania wentylatorów mechanicznych powodowały, że aerozole krążyły na środku sali. Problem jest, można powiedzieć, architektoniczny, ponieważ wentylacja najczęściej nie jest projektowana tak, by następowała całkowita wymiana powietrza w pomieszczeniu. Jeżeli nie ma innych możliwości, zdaniem badaczy wentylacje powinny być wyposażone w lampy utrafioletowe, których używa się w szpitalach. Profesor Morawska podkreśla, że problem jest może nawet bardziej społeczny niż techniczny. Nie powinno być żadnej taryfy ulgowej dla siebie ani współpracowników, którzy przychodzą do pracy z lekkim katarem, zaczerwienionym okiem, dwoma paczkami chusteczek, tak na wszelki wypadek. Pracodawca powinien zadbać o jakość powietrza w biurze – i przekazywać pracownikom wyniki regularnych badań.

Wietrzenie klasy wydaje się zabiegiem powszechnym, odruchowym, ale dane nie są pocieszające. Powietrze w 87% amerykańskich i 66 % europejskich klasach szkolnych jest poniżej dopuszczalnych standardów powietrza. Prezydent Joe Biden w ramach planu ratunkowego przeznaczył 123 miliardy dolary na poprawienie infrastruktury szkół, zwłaszcza wentylacji. Działanie wzorcowe, można powiedzieć, i fantastycznie odległe, skoro my jeszcze nie zaczęliśmy radzić sobie ze smogiem.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama