Felietony

Ostateczna porażka graczy. Gier już nikt nie uratuje

Patryk Łobaza
Ostateczna porażka graczy. Gier już nikt nie uratuje
Reklama

Inicjatywa „Stop niszczeniu gier” miała chronić prawa graczy i powstrzymać wydawców przed zdalnym wyłączaniem zakupionych tytułów. Mimo że stawką jest przyszłość cyfrowej własności, do tej pory udało się zebrać zaledwie pół miliona podpisów. Czy graczy naprawdę to obchodzi?

Patrzę na licznik podpisów pod inicjatywą „Stop niszczeniu gier” i robi mi się przykro. A potem trochę głupio. Bo oto mamy do czynienia z jedną z najważniejszych prób obrony praw graczy w historii europejskiego rynku gier – i co? Pół miliona podpisów. PÓŁ. Po ponad roku, z całej Unii Europejskiej. W czasie, gdy miliony Europejczyków codziennie uruchamiają swoje konta Steam, kupują gry cyfrowo i… godzą się na to, że nikt im niczego nie gwarantuje. Nawet prawa do tej gry, którą właśnie „nabyli”.

Reklama

Cyfrowa własność? Tylko teoretycznie

Inicjatywa „Stop niszczeniu gier” nie domaga się niczego rewolucyjnego. Nie chodzi o przejmowanie kodu źródłowego, darmowe wersje gier, ani o jakiś piracki raj. Chodzi o to, żeby wydawcy — skoro już sprzedali grę — nie mieli prawa zdalnie ją wyłączyć, bez pozostawienia po sobie choćby jednej funkcjonalnej kopii. A jednak ta bardzo skromna, zdroworozsądkowa prośba okazuje się... zbyt ambitna dla unijnych obywateli.

Mamy do czynienia z praktyką, która nie ma precedensu w innych branżach. Nikt nie może ci wejść do domu i zniszczyć lodówki, którą kupiłeś. Nikt nie może ci wyłączyć na odległość roweru, bo "nie masz już wsparcia technicznego". A jednak, w grach wszystko jest możliwe. Tytuł znika z serwerów i boom – gra bezużyteczna. To nie strata. To zniszczenie. Dla twórców, dla graczy, dla kultury.

Kultura, którą obchodzą tylko wyprzedaże

To wszystko brzmi dramatycznie, a może i trochę zbyt emocjonalnie. Ale jak inaczej pisać o tym, że gry – medium XXI wieku – są traktowane przez społeczeństwo jak zużywalne opakowania po jogurcie? Wielomilionowe produkcje znikają z dnia na dzień. Serwery zamykają się bez ostrzeżenia. Gry przestają działać, a ty zostajesz z ikoną, która prowadzi donikąd. A potem widzisz promocję na Epicu i wszystko inne przestaje mieć znaczenie.

Inicjatywa walczy o coś znacznie więcej niż tylko grę. Walczy o to, by cyfrowy zakup znaczył cokolwiek. Żeby wydawca nie mógł ci odebrać produktu, który już zapłaciłeś, tylko dlatego, że nie chce mu się dłużej utrzymywać infrastruktury. Ale okazuje się, że większość graczy w Europie nie chce mieć prawa do tej gry. Woli taniej, szybciej, więcej. A że zniknie po 3 latach? Trudno. Następna czeka na przecenie.

Unia się nie ruszy, jeśli nie ruszymy się my

Do osiągnięcia sukcesu potrzeba miliona podpisów. W chwili pisania tego artykułu jest ich 570 tysięcy. Nieco ponad połowa, a to i tak dzięki mobilizacji dużych streamerów, którzy obudzili się i zaczęli nawoływać do podpisywania się, bo kilka tygodni temu, sytuacja była jeszcze gorsza. Do końca zbiórki pozostał miesiąc. Teoretycznie wszystko jest możliwe — w praktyce... widzieliśmy już niejedną unijną inicjatywę obywatelską, która umierała po cichu z braku zainteresowania. Ta wygląda na następną. A najgorsze jest to, że to ostatni dzwonek na uratowanie gier wideo. Ostatnia taka inicjatywa i jeżeli teraz umrze, to możemy czekać latami, a może nawet dekadami na coś podobnego.

A szkoda. Bo kiedy ostatni raz zniknie twoja ulubiona gra i nikt jej już nie przywróci, może przypomnisz sobie, że miałeś kiedyś szansę coś z tym zrobić. I ją zignorowałeś.

Reklama

Bo najważniejsze było, żeby nie przegapić letniej wyprzedaży na Steamie.

Podpisy można jeszcze składać pod tym linkiem.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama