Rynek audio jest bardzo specyficzny. Z jednej strony wydaje się stale rozwijać i akceptować rozwój technologii, podczas gdy z drugiej, nie pozwala klasycznym rozwiązaniom odejść w niepamięć. Jeśli sądzicie, że to sentyment, to się mylicie. To czysty pragmatyzm.
Na pewno wśród was znajdują się osoby, które tak jak ja, zawsze uwielbiały wycieczki do sklepów muzycznych w celu nabycia nowej płyty. Czasem szedłem tam z zamiarem kupna ściśle określonej płyty (lub kilku), jednak w przeważającej części wypadków traktowałem te wyjścia jak swojego rodzaju polowanie, z którego nigdy nie wracałem z pustymi rękoma. Zawsze udawało się trafić coś ciekawego. Czy to dzięki rekomendacji sprzedawcy - tak jak w dawnych wypożyczalniach kaset VHS - czy też na podstawie jednego znanego utworu, który gdzieś się zasłyszało. Czasem trafiał się doskonały album, czasem tylko dwa utwory były godne odnotowania, a nieraz dla samej książeczki warto było kupić daną płytę.
Nawet jeśli nie macie czasu na takie wyprawy do sklepu i płyty kupujecie drogą wysyłkową, to i tak musicie mi przyznać, że w samym rytuale otwierania opakowania płyty jest pewna magia, której nie da się zastąpić niczym innym. To tak jak z e-bookami i tradycyjnymi książkami. E-booki są bez dwóch zdań wygodniejsze w użytkowaniu, ale wygląd i dotyk okładki, faktura i zapach papieru.. tego żaden ciąg bitów nie zastąpi. Treść niby ta sama, ale odczucia diametralnie inne.
Z recenzowanym odtwarzaczem CD jest podobna historia, ale tylko częściowo. Bo choć odtwarzacz płyt kompaktowych wydaje się już powoli ustępować miejsca urządzeniom sieciowym, to ta istniejąca od lat osiemdziesiątych technologia jeszcze nie osiągnęła swojego kresu swoich możliwości.
Duży ten karton, chyba ktoś przez pomyłkę wysłał mi wzmacniacz.
To były moje pierwsze myśli po odebraniu przesyłki od kuriera, który już wydawał się siny od wysiłku. To musi być wzmacniacz. Odtwarzacze CD nie są przecież ciężkie.
Ten jest.
18,5 kg - dacie wiarę? Przecież to waży niemal tyle, co mój wzmacniacz! Pioneer ewidentnie nie oszczędzał na materiałach, gdy projektował to cudo. Sam wygląd już robi wrażenie, a co dopiero wnętrze.
Pioneer PD-70AE posiada wysokość i szerokość klasycznego wzmacniacza stereo. Ta waga i wymiary były konieczne, by wszystko zmieścić bez dróg na skróty i skutecznie odseparować laser od wibracji otoczenia. Wzmacniana obudowa z podwójnym dnem, solidna szuflada wykonana w całości z aluminium, dwa oddzielne zasilacze, pełne dual mono. To nie mogło być mniejsze i lżejsze. Nie bez konsekwencji.
Flagowiec
PD-70AE jest aktualnie najwyższym modelem odtwarzacza CD/SACD (Super Audio CD) firmy Pioneer, więc i rozwiązania ma najlepsze:
- Szuflada na płyty jest wykonana w pełni z aluminium i pokryta farbą antywibracyjną. Zawieszenie obudowy jest rozwiązane na zasadzie "pływającego".
- Za konwersję sygnału cyfrowego, do formy analogowej odpowiadają dwa przetworniki ESS SABRE 9026 PRO, po jednym na kanał.
- Za każdym z przetwornikiem jest całkowicie osobny tor audio, aby budowa była w pełni zbalansowana.
- Zarówno dla sekcji cyfrowej jak i analogowej jest osobne zasilanie.
- Trzy cyfrowe filtry do wyboru: slow, sharp i short.
- Opcja odłączenia wyjść niezbalansowanych (RCA), aby uniknąć niechcianych zniekształceń w wyjściach zbalansowanych (XLR).
- Możliwość podłączenia PD-70AE jako przetwornika cyfrowo analogowego, za pomocą gniazda koaksjalnego lub optycznego.
Zwróćcie uwagę na ostatni punkt. Funkcja ta znacznie rozszerza możliwości użytkowania PD-70AE. Możemy na przykład podłączyć do niego telewizor lub konsolę, bez potrzeby dokupowania osobnego przetwornika cyfrowo analogowego. Tak naprawdę, to jeśli komuś brakuje opcji streamingowych, takich jak Spotify, czy Tidal, to może po prostu kupić za ok. 200zł mini-streamer Google Chromecast Audio, podłączyć go kablem optycznym i mieć prawie wszystkie opcje muzyczne, jakie można wymyśleć.
Brzmienie
Dość technikaliów. Pora na najważniejszą kwestię, czyli odpowiedź na pytanie - czy ten odtwarzacz rzeczywiście brzmi jak 11 tysięcy złotych?
Mógłbym napisać, że tak i skończyć na tym recenzję. Tylko co by to komu dało? Rozumiem, że chcecie wiedzieć skąd taka opinia, więc opiszę to bardziej szczegółowo.
Bas jest fantastycznie dobrany ilościowo. Nigdzie nie wypycha się przed szereg ani nie stara się dominować reszty pasm. Jest bardzo zróżnicowany i posiada wzorową rytmikę. Doskonale buduje głębie utworów. Nie dudni, nie wlecze się, nie jest go ani za mało, ani za dużo. Doskonale było to słychać na całej płycie Daft Punk z filmu Tron. Słyszałem już wiele urządzeń, które poległy na tym albumie. Jedne nie potrafiły nadążyć z tempem, inne bywały nadgorliwe i choć rytm nie był dla nich problemem, to oddanie zróżnicowanej faktury dźwięku już tak. Szczerze mówiąc, to nie wiem czy słyszałem kiedykolwiek źródło z lepszym basem niż Pioneer PD-70AE. Nie wydaję mi się.
Średnie tony są idealnie trafione w punkt. Analityczne i muzykalne jednocześnie, z ogromną ilością informacji i fantastyczną rozdzielczością. Chrypka Roda Stewarta była słyszalna jak nigdy, podczas gdy w partiach chóralnych można było niemal liczyć ilość głosów. Nie ma nawet cienia fałszu ani podkolorowania w tym, co słyszymy. Gitary elektryczne brzmią tak zadziornie, jak byśmy się po nich spodziewali, a każdy klawisz fortepianu był bez problemu możliwy do rozróżnienia. Niesłychanie mi się podobały tak trudne do zdefiniowania "oddech i powietrze" między głosami i instrumentami. Zawsze mam problem z wyjaśnieniem tego innym ludziom, bo to trzeba po prostu usłyszeć. Sam zwrot "rozdzielczość" tego nie jest w stanie ująć. Gdybym miał więc komuś pokazać, co oznacza to określenie, to zrobiłbym to właśnie za pomocą tego odtwarzacza. To naprawdę było słychać z kliniczną wręcz precyzją. Żadnego zlewania się w jedno. Prawdziwa klasa.
Wysokie tony to kolejna rewelacja. Doskonale słyszalne, z idealną barwą, masą, a kiedy trzeba to i zwiewnością. Słuchanie ich to była prawdziwa przyjemność na tym odtwarzaczu. Dzięki nim przesłuchałem ponad połowę swojej kolekcji płyt w poszukiwaniu wszystkich tych drobnych niuansów, które za każdym razem uciekały mi na innych źródłach. Ponadto skrzypce jeszcze nigdy nie brzmiały tak emocjonalnie jak za pomocą PD-70AE.
Scena dźwiękowa, jak już częściowo wspomniałem, jest fenomenalna. Pioneer PD-70AE nie tylko buduje ją na hektary wszerz, ale też i wgłąb. Wrażenia trójwymiarowości są po prostu doskonałe. Rzadko kiedy można usłyszeć tyle planów, co tutaj.
Podsumowanie
Nie oszukujmy się - 10 999zł to dużo pieniędzy nawet jak dla audiofila. Jednak w zamian za tę niemałą kwotę otrzymujemy sprzęt bez sonicznych wad, doskonale wykonany i o szerokim spektrum zastosowań. Bez wątpienia jest to urządzenie dla tradycjonalistów, posiadających bogatą kolekcję płyt cd, z którymi nie chcą się rozstawać, a jednocześnie zależy im na najwyższej jakości dźwięku jaką dają najnowsze rozwiązania techniczne. Patrząc na kwotę nasuwa się pytanie, czy można użyć jeszcze lepszych komponentów i rozwiązań? Za wielokrotność tej kwoty pewnie można. Tylko kto to usłyszy?
Platforma testowa:
Wzmacniacz zintegrowany: Yamaha A-S1100
Kolumny podstawkowe: Dynaudio Excite X14
–
Tekst powstał we współpracy z marką Pioneer
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu