Przeczytałem przed momentem artykuł opisujący eksperyment Joshua J. Romero, który postanowił sprawdzić jak głębokie jest nasze uzależnienie od produkt...
Z ciekawszych spostrzeżeń Romero:
- "Uzależnienie" od Google nie było wynikiem świadomej decyzji, a raczej naturalnego odkrywania nowych usług.
- Ogarnięcie jak wiele Google o nas wie i z jak wielu usług w praktyce korzystamy bardzo ułatwia Dashboard.
- Większość usług Google umożliwia wygodne eksport zgromadzonych danych do uniwersalnych formatów - niestety, czasem gubią się w trakcie detale.
- Niestety - Google Tasks nie dają jeszcze możliwości eksportu.
- Przeniesienie się na alternatywy, zajęło około tygodnia.
- Google umożliwia nawet edycję naszych - generowanych automatycznie - preferencji w kwestii wyświetlanych reklam.
- Umożliwia również zachowanie "na wieki" ciasteczek oznaczający opt-out z sieci reklamowych targetujących reklamy behawioralnie. Ale za to akurat trudno być wdzięcznym wobec zignorowania "Do not track".
Tak czy inaczej, wniosek jest jeden: Google nie boi się uciekających użytkowników, ponieważ oferuje dobrej jakości usługi i wie, że 99,9% użytkowników nigdy nie zdecyduje się na wysiłek szukania - niekoniecznie lepszych - alternatyw.
To zdecydowanie więcej, niż wielu konkurentów, dla których lock-in jest standardową taktyką.
Eksperyment mnie zaciekawił, ale zdecydowanie nie mam zamiaru go powielać. W przeciwieństwie do "privacy nuts" (trafne określenie znalezione gdzieś w sieci) wolę powierzyć swoje dane firmie, która nie próbuje mnie - na siłę - zamykać w swoim ekosystemie, której infrastrukturze ufam bardziej niż jakiejkolwiek firmowej jaką miałem okazję widzieć i którą naprawdę interesuje jedynie dostarczenie mi na tyle relewantnych reklam, abym w nie kliknął.
A nie sprzedanie mi pudełka ukraińskiej Viagry, albo udostępnienie mojego maila i telefonu spamerom za kasę, której Mountain View ma na tyle dużo, by nie ryzykować reputacji w imię skromnej garści dolarów.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu