Felietony

O rosyjskich niedźwiedziach, ludzkiej pamięci i Google słów kilka

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

Reklama

Dobrze, że jest Internet. Takim zdaniem skwitowałem swoje poszukiwania tytułu pewnego obrazu, który nie pozwalał mi zasnąć kilka dni temu. Niestety, r...

Dobrze, że jest Internet. Takim zdaniem skwitowałem swoje poszukiwania tytułu pewnego obrazu, który nie pozwalał mi zasnąć kilka dni temu. Niestety, rozszyfrowanie obrazu i autora nie sprawiło, iż zasnąłem, jak niemowlak. Pojawił się kolejny problem – tym razem zacząłem się zastanawiać, czy faktycznie powinienem się cieszyć z obecności Google oraz całej Sieci...?

Reklama

Kilka dni temu rozmawiałem z dziewczyną o pewnym rosyjskim malarzu i niejako przy okazji przypomniał się nam obraz innego artysty. Swego czasu sporo o nim mówiliśmy, ponieważ wywoływał uśmiech na twarzy i sporo pozytywnych emocji. Przedstawiał niedźwiadki w lesie. Oboje pamiętaliśmy obraz, nawet bardzo dokładnie, ale żadne z nas nie było w stanie przypomnieć sobie nazwiska malarza albo tytułu obrazu. Rzecz działa się głęboką nocą w łóżku, więc logicznym wydawało się porzucenie tematu, przewrócenie się na drugi bok i zaśnięcie. Wiadomo jednak, że w takich momentach trudno zasnąć – pytanie, na które nie uzyskano odpowiedzi drąży umysł i nie daje spokoju.

Przez kilka, a może kilkanaście minut próbowałem przypomnieć sobie nazwisko autora albo tytuł obrazu. Bezskutecznie. W końcu nie wytrzymałem i postanowiłem poszukać odpowiedzi w Internecie. Dziewczyna była zaskoczona tym zrywem i spytała tylko, co się dzieje, a potem stwierdziła, żebym dał spokój, bo sporo czasu upłynie, nim znajdę odpowiedź. Nic bardziej mylnego – wpisałem w wyszukiwarkę trzy słowa (powtórzę: trzy) i za chwilę pławiłem się w informacjach dotyczących poszukiwanego obrazu oraz autora. Mały wysiłek, a ulga spora. Można to uznać za pełne zwycięstwo. Jest jednak pewne „ale”.

Przyznam, że po uzyskaniu informacji, których nie byłem w stanie wygrzebać z czeluści umysłu, głośno chwaliłem Sieć, wyszukiwarkę, Wikipedię – samemu sobie tłumaczyłem, jak wielki krok wykonała ludzkość i z jakim postępem mam do czynienia. Przecież to fenomenalne przykłady rozwoju naszej cywilizacji i potęgi ludzkiego umysłu. Na pstryknięcie palcami mam informacje, których mój ojciec czy dziadek musieliby (będąc w moim wieku) szukać godzinami, dniami, a może nawet miesiącami. Czy poszedłem spać z przekonaniem, że zmiany w ostatnich dwóch dekadach mają same zalety? Otóż nie.

Rozradowany zdobyciem tytułu obrazu w kilkadziesiąt sekund, przypomniałem sobie konkurs historyczny, w którym brałem udział naście lat temu. Pierwszy etap polegał na znalezieniu odpowiedzi na kilkadziesiąt pytań przygotowanych przez organizatora. Długimi godzinami siedzieliśmy z kolegą w bibliotece i przetrząsaliśmy kolejne książki, by móc odhaczać pytania z listy albo przynajmniej zdobyć jakiś trop do dalszych poszukiwań. Czy dzisiaj wyglądałoby to podobnie? Wątpię – odpowiedzi na tamte pytania pewnie mógłbym znaleźć w ciągu jednej godziny.

To bez wątpienia wspaniały postęp. Nie jestem przeciwnikiem zachodzących zmian – po prostu zauważam, że kiedyś osiągnięcie celu stanowiło znacznie większe wyzwanie. Szukanie odpowiedzi na pytania konkursowe zajęło sporo czasu, było męczące i nie udało się w stu procentach. Ale jednocześnie dawało dużo pozytywnej energii – przy każdym odhaczaniu rozwiązanej zagadki na twarzach pojawiał się uśmiech i można było mówić o sporej satysfakcji. Zalezienie tytułu obrazu w Google sprawiło, że doceniłem rozwój technologiczny i amerykańską korporację, a nie swoją pracę i umiejętności.

Na pocieszenie mogę oczywiście stwierdzić, że wyszukiwarka sama nie wskaże mi tytułu poszukiwanego obrazu - chociaż potrzebne są dwa-trzy słowa, to nie mogą to być słowa przypadkowe. Trzeba się zatem wykazać jakąś inwencją. Nadal wypadam blado w zestawieniu z maszyną, ale lepszy rydz...

Źródło grafiki: bibliotekar.ru

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama