Macie jakieś programy, których używacie codziennie i masę rzeczy wykonujecie w nich wręcz odruchowo? Niedawno rozłożyłem ręce i poczułem się jak dziecko we mgle, bo jakieś mądre głowy postawiły mi wszystko poprzestawiać.
W piekle jest specjalne miejsce dla tych, którzy zmieniają wizualny interfejs aplikacji
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Final Cut Pro X był jednym z programów pokazywanych na ostatniej konferencji Apple. To rozbudowana aplikacja do montażu wideo. Można ją lubić lub stawiać zdecydowanie niżej od Adobe Premiere - bo jest kolorowa, typowo applowska i stawia na wygodę. Nie znaczy to oczywiście, że nie używają jej profesjonaliści. Oczywiście X jest trochę inny niż poprzednie odsłony, ale takie The Social Network, The Girl with the Dragon Tattoo, czy John Carter to filmy zmontowane w programie od Apple.
Tak więc używam sobie FCPX już od długiego czasu, podoba mi się sposób dystrybucji (jedna opłata zamiast abonamentu), lubię jego interfejs, sposób w jaki podłącza się pluginy, standardowe opcje - choć oczywiście jak każdego programu musiałem się go kiedyś nauczyć. Jest za to kapitalnie wręcz zoptymalizowany pod system i komputer Apple i na tej samej konfiguracji Premiere działałoby po prostu o wiele gorzej. Krzysiek Gonciarz powiedział kiedyś, że każdy program do montażu jest dobry i tak naprawdę montażysta powinien zdecydować gdzie czuje się najlepiej.
Nie ukrywam, że pewne rzeczy podczas montażu filmów na AntywebTV robię już odruchowo, mam swoje sztuczki, skróty, cały czas podglądam tutoriale na YouTube ucząc się czegoś nowego, sam stworzyłem sobie pewne schematy pracy. Ale jak sami widzieliście na konferencji Apple, program uległ wizualnej zmianie, która podyktowana była nowym panelem dotykowym równie nowych MacBooków Pro.
Kto to projektował?
Dzień po konferencji, w AppStore pojawiła się łatka do FCPX. Nie jestem typem osoby, która aktualizuje wszystko od razu, pokończyłem więc rozpoczęte projekty, zrobiłem sobie na spokojnie kopię bezpieczeństwa w Time Machine i zainstalowałem nową wersję programu, którego używam po kilka godzin dziennie, codziennie.
Nie mam MacBooka Pro z dotykowym panelem i nie planuję go kupić. Mam jednak wrażenie, że Apple zapomniało o takich osobach i przygotowało aktualizację Final Cut Pro X biorąc pod uwagę tylko nowe funkcje dostępne z poziomu wspomnianego panelu. Nie wiem co jest takiego fajnego w przesuwaniu osi filmu palcem po płytce, a tym bardziej co w tym Pro, no ale przecież Apple wie lepiej.
Kilka zmian, przez które pogubiłem się od razu i praca stanęła w miejscu zanim jeszcze się w ogóle rozpoczęła. Zniknęła ikona odpowiedzialna za powiększanie i zmniejszanie osi filmu - można to zrobić dopiero otwierając specjalne okno. Super wygodne - zamiast prostej czynności, muszę wykonać dwie nieintuicyjne, w dodatku przy użyciu małego, nieprecyzyjnego suwaka. Problem rozwiązałem podpinając funkcję pod jedno z pokręteł myszki Logitech MX Master, ale przyzwyczajenie się do tego rozwiązania zajęło mi kilka dni - no i nie każdy ma takie pokrętło lub używa gestów w gładziku (montowanie na gładziku? bez przesady).
Często dodaję napisy/podpisy do filmów i zawsze znajdowałem je w lewym oknie inspektora, zaraz przy efektach i przejściach. Logiczne, wszystko w jednym miejscu. Kto by pomyślał, że jakiś geniusz przeniesie akurat tę jedną funkcję do działu biblioteki mediów. Ma to jakiś związek? Żaden, no chyba że pracujecie na dwóch monitorach i akurat tę sekcję włączacie na jednym z nich. Ja nie włączam, małej ikonki nie znalazłem, nakierował mnie na nią dopiero jakiś komentarz na jednym z forów poświęconych programowi. Oczywiście najpierw szukałem w Google, ale na stronie Apple dostępna była tylko instrukcja do wersji sprzed aktualizacji. Słabo.
Ale żeby było jasne
Inaczej traktuje się system, inaczej przeglądarkę, a inaczej aplikację, na której się pracuje. W procesie tworzenia wideo ważna jest intuicyjność, schematy działania, skróty. Adobe podobno nie jest lepsze (pozdrawiam Cię, Rock) - dodawany jednym przyciskiem efekt przejścia między plikami jest teraz wstawiany nie tylko między nimi, ale również na ich początku i końcu, przez co trzeba je ręcznie kasować. A to dodatkowa praca - niby drobiazg, ale wyobraźcie sobie, ile razy dziennie trzeba to zrobić. Takich bezsensownych zmian w obu programach można szukać i szukać, na pewno znajdzie się niejedna. I kompletnie nie widzę usprawiedliwienia na ich wprowadzenie. Czy osoby, które przemodelowują interfejsy i grzebią w funkcjonalności tego typu programów w ogóle konsultują się z osobami ich używającymi, czy wprowadzają je na zasadzie „o, to będzie fajne, tak mi się wydaje, dorzućmy/przerzućmy”. Albo - „o, w tamtym rogu jest pusto, przenieśmy tam jedną ikonkę, nie wiem od czego, ale tam będzie ładniej wyglądać”. Bo czasem mam wrażenie, że właśnie tak jest. A szkoda, bo aplikacja wydaje się (przynajmniej na moim komputerze) działać trochę szybciej (filtry, import plików, podgląd przy montażu) i wygląda schludniej, co przy kilku godzinach wpatrywania się w ekran naprawdę ma znaczenie.
„Ooo, blogierowi poprzestawiali ikonki w programiku i już się pogubił, co mnie to obchodzi?” - skomentuję za Was. Nie, moi drodzy. To nie Tinder do przesuwania dziewczyn w prawo i w lewo, Instagram do wrzucania zdjęć jedzenia i kotków, tylko kosztująca niemałe pieniądze aplikacja do profesjonalnych zastosowań. Niech sobie robią MacBooki Pro z panelem dotykowym do wstawiania emoji, po prostu go nie kupię. Ale psucie funkcjonalności dużego, dobrego programu to już duży powód, by zacząć rozglądać się za rozwiązaniami konkurencji. Tylko jak się okazuje, ona wcale nie jest dużo lepsza.
Photo: jazavac/Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu