Felietony

Stawianie nowych biletomatów to dziś najbardziej nietrafiona inwestycja miast

Krzysztof Rojek
Stawianie nowych biletomatów to dziś najbardziej nietrafiona inwestycja miast
1

Nie lubię wyrzucać pieniędzy w błoto, ale jeszcze bardziej nie lubię, gdy moje pieniądze w błoto wyrzuca ktoś inny. Dlatego wkurza mnie, że miasto wciąż widzi przyszłość w biletomatach.

Na potrzeby tego tekstu cofnąć myślami nieco w czasie. Mamy rok 2010 i na ulicach miast zaczynają się pojawiać biletomaty. Na co pozwalają? Na zakup biletu i doładowanie karty miejskiej, czyli generalnie w temacie komunikacji zbiorowej na to samo co kioski. Zakup w nich był jednak dużo szybszy i zdecydowanie wygodniejszy, dlatego od samego początku cieszyły się dużą popularnością. Od tamtego momentu minęło 10 lat. Dziesięć długich lat. Zgadnijcie, jaki news dotarł do mnie nie tak dawno temu? Że warszawskie ZTM z dumą ogłosiło, że biletomaty znajdują się już w każdym tramwaju.

Szok.

Niedowierzanie.

Kierowca wstaje i klaszcze.

Nie chcę się wyzłaszczać na ZTM, bo to nie jest ich wina, ale fakt, że zajęło im ponad 10 długich lat umieszczenie biletomatów we wszystkich tramwajach i autobusach zakrawa o śmieszność. Bo przez 10 lat rzeczywistość uległa zmianie na tyle, że dziś biletomaty są... zbędne. Już czuję, że niektórzy się oburzają i piszą, że w tym czy tamtym miejscu biletomat był im bardzo potrzebny i okazał się przydatny. Doczytajcie jednak ten tekst do końca, a może przyznacie mi rację.

Stawianie kolejnych biletomatów komunikacji miejskiej to wyrzucanie pieniędzy w błoto

Dlaczego uważam, że stawianie kolejnych biletomatów jest bez sensu? Ponieważ zakup czegokolwiek z naszych kieszeni powinien być gruntownie przemyślany nie pod kątem "tu i teraz", a raczej obliczony na długofalowe korzyści. A przyszłość, czy tego chcemy czy nie, należy do zakupów przez aplikację. Taki zakup ma zdecydowanie więcej zalet - jest szybszy, wygodniejszy i nie zaśmieca środowiska wyrzucanymi kartonikami. I większość osób ma dziś telefony z pakietem internetowym pozwalającym na taki zakup. A co z tymi, którzy nie mają. No cóż, większość biletomatów w komunikacji miejskiej w Warszawie pozwala tylko na płatność kartą bądź zbliżeniowo i nie słyszałem, by ktoś podniósł larum w imieniu tych, którzy nie mają karty płatniczej bądź kont w banku.

Jeżeli nie chcecie uwierzyć mi, być może uwierzycie statystyce. Z raportu ZTM za rok 2019. wyraźnie widać, że spada liczba sprzedawanych biletów kartonikowych - w zeszłym roku sprzedano ich 53,5 mln takich biletów, o 12 proc. mniej niż w roku 2018. W tym samym czasie przez aplikacje mobilne kupiono 12,7 mln biletów - ponad 50 procentowy wzrost r/r. I to w mieście, gdzie o biletomaty dosłownie można się potknąć (wystarczy przejść się na Metro Politechnika, gdzie stoi 5 koło siebie). Podejrzewam, że w miastach o mniejszej liczbie punktów stacjonarnych ta transformacja przebiega jeszcze szybciej. Jeżeli tempo wzrostu/spadku popularności się utrzyma (a myślę, że wzrośnie) to już za 3 lata w Warszawie będzie sprzedawało się więcej biletów mobilnych niż kartonikowych. Jednak miasta zdają się tego nie widzieć i z uporem wartym lepszej sprawy stawiają kolejne biletomaty.

Inwestycje to coś długoterminowego, a nie rozwiązania na chwilę

10 lat temu biletomaty miały sens, jednak w 2019/2020 r. zdecydowanie nie jest to rozwiązanie przyszłości. Nie  mam pojęcia, ile kosztuje jeden biletomat, mogę to tylko estymować z kwot, na jakie ustalone są miejskie przetargi. Z przetargu w Białymstoku wiemy, że miasto za ponad 250 urządzeń chce zapłacić 22 mln zł z górką. Wychodzi prawie 90 tys. zł. za jedno urządzenie. Czy w ramach spadającego popytu na bilety kartonikowe takie urządzenia  mają szansę na siebie "zarobić"? Nie jestem o tym przekonany. Po prostu zdecydowanie wolałbym, by takie kwoty były przeznaczane na coś, co ma znacznie większe szanse posłużyć mi jako mieszkańcowi i podatnikowi przez kolejne lata. Ot chociażby rozwój aplikacji mobilnych (np. mPay) do tego stopnia, by dogoniła Skycash czy Jakdojadę. Przeszkolenie kontrolerów, którzy lubują się we wlepianiu mandatów osobom z biletami w aplikacji (chociażby w przypadku w którym złapią kogoś, kto jest w trakcie kupowania biletu tuż po wejściu do pojazdu) czy polepszenie działania strony umożliwiającej zakup biletu okresowego przez internet. Dla innych miast lista ta jest zapewne jeszcze dłuższa (w niektórych miejscach nie ma nawet oficjalnej aplikacji do kupowania biletów). Ba, jest wiele pomysłów, które zakup biletów by usprawniły. Np. kody QR na przystankach które aktywowałyby aplikacje z konkretnym typem biletu tylko do zatwierdzenia przez użytkownika. Wszystko to jest lepszą inwestycją niż kurczowe trzymanie się biletów kartonikowych.

"A co będzie, jeżeli zgubisz/rozładuje ci się telefon? Mandat jak w mordę strzelił" - powiecie. Okej, a co jeżeli zgubisz legitymacje studencką uprawniającą do zniżki? Albo w ogóle posiejesz gdzieś kartę miejską? Albo bilet kartonikowy zniknie gdzieś w plecaku? Ba, aplikacja Jakdojade pokazuje, wszystkie bilety wraz z datami zakupu, więc proces ewentualnej reklamacji jest dzięki temu prostszy niż w jakiejkolwiek innym przypadku. Poza tym przyznajmy szczerze - argumenty przeciw kupowaniu biletów przez aplikacje są takie same odkąd taki pomysł po raz pierwszy zagościł na naszej ziemi. I jakoś nie przeszkadza mu to przekonywać do siebie coraz większej grupy ludzi.

Mamy 2020 rok. Przez aplikację płacimy już rachunki, faktury czy opłacamy wizyty u lekarza. Tylko, że władz miasta chyba nikt o tym nie poinformował...

Źródło danych: raport ZTM

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu