Fotografia

Mój super aparat w smartfonie może pastować buty bezlusterkowcowi Nikona

Tomasz Popielarczyk
Mój super aparat w smartfonie może pastować buty bezlusterkowcowi Nikona
0

Jestem zachwycony możliwościami fotograficznymi mojego smartfona (używam Huawei Mate’a 20 Pro). Byłem przekonany, że to w 100 proc. to, czego potrzebuję. Nikon Z7 rozwiał moje wątpliwości, zburzył dotychczasowy światopogląd i pokazał, że nic nie wiem o robieniu dobrych zdjęć.

Nie nazwałbym siebie specjalistą, jeśli chodzi o fotografię cyfrową. Przeczytałem kilka książek, obejrzałem kilkanaście kursów w sieci – głównie z myślą o fotografii produktowej. Na jej potrzeby zresztą też swego czasu kupiłem Nikona D5100, do którego dziś mam dwa obiektywy i lampę błyskową. W praktyce często nie chce mi się tego zestawu używać, więc zdjęcia do recenzji i artykułów robię smartfonem – efekt wychodzi podobny, biorąc pod uwagę, że potem i tak muszę je doprowadzić do rozmiarów rzędu 200-300 KB na potrzeby publikacji w sieci.

Co nieco jednak wiem, a Nikon jest mi szczególnie bliski, bo praktycznie na tej marce wyrosłem, jeśli chodzi o fotografowanie czymkolwiek, co nie ma kliszy. Tym bardziej ucieszyła mnie możliwość wzięcia udziału w warsztatach fotograficznych w Izraelu, gdzie oddano mi do dyspozycji pierwszy bezlusterkowiec marki Nikon (a właściwie jeden z pierwszych – obok tańszego modelu Z6). Nikon Z7 dosłownie mnie zmiażdżył swoimi możliwościami.

I nie mówię tutaj o liczbie ustawień i przycisków na obudowie. Tutaj producentowi udało się zachować względny porządek, przez co każdy, kto wcześniej miał do czynienia z aparatami tej marki, szybko ogarnie, co do czego służy. Bez problemu opanujemy zarządzanie trybami, dostosowywanie poszczególnych ustawień, ustawianie ostrości i wiele innych. To po prostu stary dobry Nikon, choć oczywiście nie znaczy, że żadnych zmian nie uświadczymy.

Korpus wykonano ze stopów magnezu, przez co sprawia on wrażenie naprawdę solidnego. Jest przy tym zaskakująco mały i poręczny – mierzy 134×100.5×67.5 mm przy wadze 675 g. Choć producent nie mówi tutaj o żadnej normie wodoszczelności to muszę przyznać, że aparat przetrwał solidną ulewę, po której był praktycznie cały przemoczony. Potem przez kilka godzin leżał w równie przemokniętym plecaku. Nie wpłynęło to w żaden sposób na jego działanie – przetrwał to.

Dużym zaskoczeniem dla mnie było zastosowanie slotu na karty pamięci XQD – to co prawda szybki standard, ale niezbyt powszechny, a przez to wymaga od użytkownika dodatkowych nakładów finansowych (chociażby kupna adaptera do portu USB). Szkoda, że mimo wszystko nie zadbano o obecność slotu SD, jako dodatkowego.

Kolejne zaskoczenie to bateria – teoretycznie to nowe ogniwo o oznaczeniu EL15b, a jednak z powodzeniem użyjemy tutaj starszych ogniw EL15. To będzie zdecydowanie dobra wiadomość dla osób przesiadających się z lustrzanek Nikona. Jedyna niedogodność jest taka, że starszych baterii nie naładujemy przez port USB-C w aparacie. Jak deklaruje producent na jednym ładowaniu zrobimy 330 zdjęć. Mi się udało zrobić ich nawet 350, co jest świetnym wynikiem.

A skoro o przesiadce ze starych lustrzanek mowa. Nikon wraz ze swoimi bezlusterkowcami wprowadził na rynek adapter FTZ, który kosztuje zaledwie kilkaset złotych, a pozwala nam z powodzeniem korzystać ze szkieł w formacie Nikon F. To duże udogodnienie, ale też póki co konieczność. Nie ma bowiem jeszcze zbyt wielu obiektywów Nikon Z (dosłownie trzy…) i szybko nie ulegnie to zmianie. Wymagający użytkownicy będą zatem zmuszeni wspierać się starszymi rozwiązaniami. Ma to niestety swoją cenę, bo aparat przez to staje się cięższy i dłuższy – mniej poręczny. Nie wpływa to na szczęście w żadnym stopniu na jakość fotografowania (choć podobno czasami ostrzenie trwa nieco dłużej).

Elektroniczny wizjer spisuje się fenomenalnie – głównie dzięki świetnemu powiększeniu. Nikon Z7 posiada też dwa ekrany, maleńki monochromatyczny panel OLED na górze oraz podstawowy 3,2-calowy wyświetlacz LCD o wysokiej rozdzielczości (producent mówi tutaj o 2,1 mln punktów) i świetnych kątach widzenia. Ten ostatni to oczywiście panel dotykowy, co zdecydowanie ułatwia nawigowanie po interfejsie. A skoro o tym mowa…

Przebrnięcie przez te wszystkie menusy z ustawieniami z pewnością zajmie sporo czasu początkującym użytkownikom. Znajdziemy tutaj jednak wszystko, co niezbędne. Mało tego, Nikon Z7 oddaje nam do dyspozycji naprawdę duże możliwości programowania przycisków na obudowie. Oczywiście możemy też dokonywać z poziomu aparatu retuszu zdjęć, a także tworzyć własne presety z ustawieniami dedykowane określonym zastosowaniom.

Dużym plusem są świetnie działające moduły łączności. Aparat posiada zarówno WiFi jak i Bluetooth, które pozwalają nam na bezprzewodową transmisję zdjęć. Doskonale współpracuje to wszystko ze smartfonem za pośrednictwem programu SnapBridge. Aplikacja potrafi synchronizować bibliotekę zdjęć w tle i robi to nawet po wyłączeniu aparatu (oczywiście użytkownik ma nad całym procesem pełną kontrolę, więc może tę opcję dezaktywować). Możliwe jest pobieranie fotografii w pełnej rozdzielczości, ale też automatyczne zmniejszanie – tak by były one np. od razu gotowe do opublikowania w serwisach społecznościowych. Naprawdę mile zaskoczyła mnie niezawodność tego rozwiązania. Na ogół takie aplikacje mają to do siebie, że działają… jakoś.

Jakość zdjęć i wrażenia

Jak wspomniałem, daleko mi do specjalisty, a więc nie czuję się na siłach do przetestowania czy zrecenzowania sprzętu tej klasy. Z przyjemnością jednak chciałbym się z Wami podzielić moimi wrażeniami z używania Nikona Z7 – a te są bardzo pozytywne.

Aparat włącza się błyskawicznie. Wykonywanie zdjęć nie wiąże się z żadnymi opóźnieniami. Łapanie ostrości to czysta przyjemność – Z7 radzi sobie z tym nawet w bardzo trudnych warunkach. I trudno się dziwić, bo do dyspozycji oddano nam aż 493 punkty AF pokrywające 90 proc. kadru, a także funkcję korygowania ostrości w obiektywie. Pochwalić trzeba też świetnie działający tryb zdjęć seryjnych. Daje nam on możliwość wykonania do nawet 9 klatek na sekundę. Szybkość działania nie budzi też najmniejszych zastrzeżeń później – gdy przeglądamy zdjęcia, kasujemy je lub poddajemy wstępnej obróbce.

Za stabilizację odpowiada 5-osiowy moduł matrycy i sprawdza się znakomicie. Szczególnie można to odczuć podczas rejestrowania wideo, ale oczywiście sprawdza się też przy fotografowaniu – szczególnie, gdy przełączymy się na tryb sportowy.

Rozdzielczość zdjęć zdecydowanie przewyższa moje potrzeby – matryca BSI CMOS 45,7 Mpix będzie natomiast z pewnością skarbem dla wszystkich pracujących z projektami wielkoformatowymi i nie tylko. Otóż pliki RAW wykonywane tym aparatem mają rozdzielczość 8256×5504 pikseli, a w dodatku mogą być zapisywane w formacie 12- oraz 14-bitowym z trzema różnymi poziomami kompresji.

Co jednak z jakością? Tutaj musicie mi uwierzyć na słowo lub sami ocenić zdjęcia. Te są niezwykle plastyczne, mają świetnie odwzorowane barwy oraz mnóstwo detali. I to zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Z7 doskonale radził sobie w praktycznie każdych warunkach – niezależnie, czy to był słoneczny dzień na plaży czy ciemna uliczka miejska w trakcie ulewy. Na wyższych wartościach ISO szumy były praktycznie niedostrzegalne – dopiero gdzieś przy 12 800 dało się je zauważyć.

Minusem mogą być pewne problemy ze śledzeniem obiektów. O ile w przypadku twarzy działa to dobrze. O tyle w trudniejszych warunkach oświetleniowych i przy innych ruchomych obiektach jest już gorzej. Niektórzy do minusów zaliczą też nieobecność lampy błyskowej – mnie osobiście jej nie brakowało wcale. Zaobserwowałem też pewne problemy z balansem bieli przy świetle żarowym – podejrzewam, że rozwiąże to jakaś aktualizacja oprogramowania. Póki co jednak lepiej ustawiać w takich sytuacjach balans bieli ręcznie. No i listę wad zamyka ten nieszczęsny slot na karty pamięci…

Smartfonom wstęp wzbroniony

Jakość fotografowania, jaką jest w stanie zaoferować nam bezlusterkowiec z najwyższej półki jeszcze długo pozostanie daleko poza zasięgiem smartfonów. Nie ukrywam, że było to moje pierwsze od dawna doświadczenie ze sprzętem tej klasy, a więc mój huraoptymizm trzeba zapewne traktować z pewnym dystansem. Nie zmienia to jednak z pewnością faktu, że Nikon stworzył fantastyczny sprzęt o ogromnych możliwościach, który z całą pewnością usatysfakcjonuje każdego.

Nikon Z7 to zdecydowanie sprzęt, który przerasta moje potrzeby. Przyznam szczerze jednak, że kusi mnie model Z6 i zarazem powrót do rozwijania się w kwestii fotografowania. Oba aparaty różnią się przede wszystkim rozdzielczością matrycy oraz… ceną. Za Z7 musimy zapłacić ok. 15 tys. złotych. Z6 to wydatek rzędu 9-10 tys. złotych. Jak widać zatem, jest to kategoria sprzętu znajdująca się zdecydowanie poza zasięgiem szarego Kowalskiego, ale też większości amatorów. Jeżeli jednak, tak jak ja, posiadacie starą lustrzankę i myślicie o przesiadce na bezlusterkowca - Nikon Z6 oraz Z7 zdecydowanie powinny Was zainteresować.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu