Felietony

Niemieckie pseudoekologiczne lemingi zamknęły kolejne elektrownie atomowe

Krzysztof Kurdyła

...

42

Lemingi swoim zachowaniem nie zasłużyły, aby używać ich do politycznych porównań, ich samobójcze skłonności to popkulturowy mit. Za to niemieccy Zieloni, ich polityczni koalicjanci oraz duża część niemieckiego społeczeństwa zasługuje na to, aby to zwierzątko w tym micie zastąpić.

Niemcy wyłączyli wraz z nastaniem nowego roku trzy kolejne elektrownie atomowe, a do końca roku zamierzają wyłączyć pozostałe działające trzy obiekty tego typu. Tym samym Niemcy całkowicie pozbędą się energii atomowej ze swojego miksu. Nie dość jednak tego, ich politycy, szczególnie wariaci z partii Zielonych, próbują wespół z podobnymi im „eko-lemingami” z Austrii i Beneluksu utrącić lub osłabić inicjatywę Francji wpisania atomu na listę zielonych, pomostowych niskoemisyjnych źródeł energii.

To ostatnie przekładałoby się na dofinansowanie budowy takich obiektów, które ku zgryzocie Niemców i ich sojuszników planuje co najmniej kilka państw europejskich. Przykład Francji, która dzięki stabilnemu i niskoemisyjnemu prądowi z atomu wypada emisyjnie znacznie korzystniej  od stawiających na OZE i gaz, ale ciągle z musu wspomaganych węglem, Niemiec, nie jest w stanie niestety zdjąć klapek z ich oczu.

A przecież w obliczu ostatniego raportu IPCC czy wniosków po COP26 powinno to zrobić. Tym bardziej że Niemcy mają twarde dane pokazujące, że zostawiając atom w działaniu, węgla już dziś mogli się całkowicie pozbyć. Ale o tym za chwilę, sprawa ocieplenia klimatu to przecież nie wszystko, co w tej sprawie brane jest przez polityków i to „da liegt der Hund begraben”. Zacznijmy od nakreślenia pokrótce, w jakim miejscu obecnie cywilizacyjnie jesteśmy.

Ocieplenie

To, że klimat się ociepla, a właściwie trzeba by precyzyjniej to określić, średnia temperatura Ziemi rośnie, stało się jasne nawet dla klimatycznych denialistów. Ci przeszli obecnie na pozycje, w których opowiadają, że nie mamy jako gatunek z tym nic (lub niewiele) wspólnego; że zmiany będą dla naszej planety korzystne; względnie sama natura za jakiś czas to skoryguje na zasadzie ujemnego sprzężenia zwrotnego.

Oczywiście fakt, że temperatury rosną szybciej niż kiedykolwiek w historii oraz, dziwnym trafem, są skorelowane z ilością emitowanych przez naszą cywilizację gazów cieplarnianych, zupełnie ich nie przekonuje. Machnijmy jednak na to ręką, dla każdej logicznie myślącej osoby, mającej jako takie pojęcie o fizyce powinno być jasne, że nawet jeśli za ocieplenie odpowiada w większości natura, to i tak dla własnego interesu powinniśmy na ile się da, te zmiany łagodzić. Większa średnia temperatura nie oznacza bowiem, że klimat wszędzie się ociepli, tylko zaostrzy.

Będziemy mieć miejsca, w których średnie lokalne temperatury mogą mocno spaść, będziemy mieć takie, w których temperatury skoczą znacznie powyżej średniej. To, co odczujemy globalnie, to zwiększenie niszczycielskich siły zjawisk pogodowych, w atmosferze będzie „skumulowane” znacznie więcej energii, która będzie musiała znaleźć ujście.

Niezależnie od kierunku, w jakim zmienią się warunki lokalne, zaburzone zostaną dotychczas istniejące okresy wegetacyjne roślin, co wpłynie tak na produkcję żywności, tak roślinnej, jak i zwierzęcej. Zmiana klimatu wpłynie też na infrastrukturę, którą w relatywnie szybkim czasie trzeba będzie dostosować do nowych warunków.

Pokaż, czym oddychasz

Wiele miejsc na naszej planecie, szczególnie w krajach biedniejszych, w których nie dość, że paliwa kopalne dominują w miksie energetycznym, ale są jeszcze niezbyt dobrej jakości, cierpi się już dziś. Nie z powodu globalnego ocieplenia, ale zanieczyszczeń powietrza, którym oddychamy. Memiczny już przykład Krakowa, od kilkunastu dni królującego jako najbardziej zanieczyszczone miasto świata jest idealną ilustracją tego zjawiska.

Znane są też badania dzieci z Rybnika, jednego z najbardziej zanieczyszczonych miejsc w Polsce, które mają we krwii i organach więcej rakotwórczych cząstek i częściej zapadają na nowotwory niż ich rówieśnicy z państw zachodnich. To przykłady z Polski, ale takich miejsce jest więcej i generalnie każde z nich potrzebuje szybkiego odejścia od węgla, nawet bez globalnego ocieplenia.

Nie chodzi tu przy tym tylko i wyłączne zastąpienie elektrowni węglowych, ale o stworzenie stabilnego systemu, który umożliwi dalsze odchodzenie od energii z paliw kopalnych na niższych szczeblach drabinki energetycznej, gdyż za smog odpowiedzialne są w dużej mierze właśnie one. OZE, niezależnie od zaklęć ich fanatyków nie są tego w stanie zrobić tego ani szybko, ani na wystarczająco dużą skalę.

Geopolityka i bezpieczeństwo

„Last but not least”, w sprawie produkcji energii nie da uniknąć się kwestii związanej z bezpieczeństwem energetycznym poszczególnych krajów. Nie można oczywiście powiedzieć, że tego problemu Niemcy nie zauważają. Zauważają i chcą bardzo cynicznie wykorzystać, czyniąc z siebie dzięki Nord Stream 1 i 2 hub gazowy dla całego regionu na wschód i południowy-wschód od nich.

Już widać, po ostatnich przykręceniach kurka przez Rosjan, czym grozi pójście za przykładem naszych zachodnich, interesownych sąsiadów. Gdyby niemieckie słowa o solidarności europejskiej, chęci pomocy Ukrainie były szczere, nikt nie myślałby o lobbowaniu przeciw atomowi czy budowie gazociągów uniezależniających w sporym stopniu Rosję od państw, z którymi ta ma mniej lub bardziej nabrzmiałe konflikty.

Atom jest jedynym źródło energii, które jest w stanie uniezależnić i zabezpieczyć energetycznie państwa leżące w pobliżu Rosji na tyle, aby ta nie mogła narzucać im swojej woli lub destabilizować ich ekonomii przy pomocy „mataczenia” przy zaworach.

Biznes na „lemingach”

Całe to niemieckie szaleństwo uprawiane przez ich polityków nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie antyatomowa fobia sporej części niemieckiego społeczeństwa. Jej pierwotnych źródeł trzeba szukać jeszcze w czasach Zimnej Wojny, następnie podlał ją Czarnobyl, a w ostatnich dekadach dzieła zniszczenia dopełniła Fukushima.

To zadziwiające, jak na tak wykształcony naród (szczególnie, że Zieloni mają lepsze wyniki na zachodzie Niemiec) zjawisko, należy chyba oceniać w kontekście wyborców, jako coś w stylu zbiorowego szaleństwa, w stylu aktualnie rosnących w siłę ruchów antyszczepionkowych.

Pomimo braku naukowego sensu w twierdzeniach antyatomowych epigonów, piszących bzdury o niebezpieczeństwie związanych z nowoczesnymi elektrowniami, to ta grupa społeczna jest paliwem napędowym dla wspomnianych „Zielonych”, a jednocześnie wygodną wymówką dla polityków chcących robić szemrane biznesy z Rosją, kosztem całego regionu.

Jak duże korzyści są z nich oczekiwane widać choćby po dużej ilości polityków piastujących wcześniej najwyższe stanowiska państwowe, urzędu Kanclerza nie wyłączając, którzy przechodzą po zakończeniu politycznej kariery do pracy w firmach powiązanych z Gazpromem.

Unijna wojna o atom

Najbliższe lata będą więc ciekawym pojedynkiem na europejskiej arenie bloków krajów proatomowych, z niekwestionowanym liderem w postaci Francji, z Niemcami, Austrią i krajami Beneluxu, które z różnych względów od atomu pragną odejść, próbując narzucić to także reszcie kontynentu. Oś tego konfliktu może i tak niestabilną ostatnio Unię jeszcze bardziej rozhuśtać.

Jedyne, co wydaje się pocieszające, to że plan Niemiec na tyle mocno uderza w interesy sporej ilości krajów, że ta gazowa ofensywa zakończy się ostatecznie podobnie do poprzednich wojen wywołanych przez Niemcy. Niemniej, trzeba się spodziewać, że niedługo nastąpi nagły wysyp różnych antyatomowych postaw w krajach na wschód od Niemiec, oczywiści dyskretnie i sowicie wspomaganych tak zza Odry, jak i zapewne z Kremla.

Zbrodnia klimatyczna i nie tylko

Jakub Wiech, specjalista od spraw energetyki i jej transformacji z portalu energetyka24.com nazywa decyzję Niemiec zbrodnią klimatyczną. Pod tym osądem wypada mi się jedynie podpisać.

Jeśli zerkniemy na liczby, to są one naprawdę szokujące. W 2006 r. niemieckie elektrownie atomowe wyprodukowały ~165 TWh energii, czyli mniej więcej tyle, ile całe Niemcy w 2021 r. wyprodukowały z najbardziej szkodliwego węgla brunatnego (~108 TWh) oraz kamiennego (~54 TWh) łącznie.

Każdy większy spadek efektywności w produkcji z OZE, pociągał w tym roku konieczność skorzystania z brudnej energii. Produkcja z obu rodzajów mocno wzrosła, z OZE spadła, spadła też co ciekawe wyprodukowana ta przy pomocy elektrowni gazowych.

Najlepszym podsumowaniem dla tego absurdu, będzie chyba dzisiejsza wypowiedź Robert Habecka, ministra ds. klimatu i gospodarki (oczywiście z partii Zielonych), że Niemcy „prawdopodobnie nie osiągną naszych celów [redukcji emisji] na 2022 r., a nawet w 2023 będzie to bardzo trudne. Zaczynamy z drastycznymi zaległościami”. Zapomniał jedynie dodać, że zaległości tych on i szaleńcy z jego partii są współautorami i kamuflażem.

Belka w oku

Na marginesie pisania o fatalnych decyzjach Niemiec, nie można jednak nie wspomnieć o sytuacji drugiego, równie głupio rządzonego pod tym względem kraju. Mowa oczywiście o naszej Covidem, inflacją, a obecnie i ogromnymi podwyżkami kosztów energii płynącej Polsce. Niemcy robią może i idiotycznie, mogą sobie i innym narobić problemów, ale ich na to stać. Jakoś się, przynajmniej sami, z tego wszystkiego wygrzebią.

Warto tu wyraźnie wyartykułować, Polska w ramach uczestnictwa w systemie ETS sprzedała uprawnień do emisji CO2 za kilkadziesiąt miliardów złotych, to my byliśmy najbardziej uprzywilejowanym państwem w mechanizmie solidarnościowym oraz głównym beneficjentem Funduszu Modernizacyjnego. Co zrobiliśmy w czasie radosnego rozsprzedawania uprawnień? Popsuliśmy prawodawstwo odnośnie OZE, a kluczowy projekt elektrowni atomowej, która w naszej sytuacji jest absolutnie niezbędna, jak był bytem wirtualnym, idealnym wyłącznie do wstawiania „swoich” na stanowiska, takim pozostał.

Czytam sobie teraz, że niektóre skrajne środowiska postulują obecnie jednostronne wycofanie się z systemu ETS. Nawet pomijając absurdalność prawną tego postulatu, to jeśli nasi rządzący zdecydowaliby się na taki krok, metody na „rozliczenie” Polski ze śladu węglowego wymyślić trudno nie będzie.

Wystarczyłoby wprowadzić na przykład przepisy wymagające od kupującego cokolwiek na fakturę z PL-ką przed NIP-em wyrównania „kosztów” ETS, przy pomocy jakiejś „umiejętnie” wyliczanej opłaty, poświadczanej następnie certyfikatem ekologicznym dla firm spoza systemu... bardzo szybko produkcja i handel zaczną odpływać do innych państw.

Przy czym to koncept czysto teoretyczny, tak naprawdę, żeby wyjść z ETS trzeba albo wykoleić ten system całkowicie, na co chyba nie ma zbyt wielu chętnych, albo wyjść z Unii Europejskiej. To ostatnie może i jest mokrym snem zwolenników Konfederacji, ale zakończyłoby się dla nas podobnie jak wspomniane certyfikaty, wyrzuceniem naszych firm z łańcuchów producentów, w którym jesteśmy dobrymi, ale podwykonawcami.

Nadgraniczne pomniki głupoty

Patrząc na wszystko, co dzieje się obecnie po obu stronach Odry, można po prostu załamać ręce. Jedni swoje elektrownie atomowe burzą, drudzy nie budują (w polskie papierowe postępy i blok w 2033 r. nie wierzę). Być może ktoś kiedyś powinien pomyśleć, żeby postawić na obu brzegach tej rzeki jakiś pomnik energetycznej głupoty? Rządy obu krajów po prostu na niego zasłużyły...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu