Recenzja

Nie otwieraj oczu - recenzja. Jestem wkurzony, że Netflix znów to zrobił

Konrad Kozłowski
Nie otwieraj oczu - recenzja. Jestem wkurzony, że Netflix znów to zrobił
42

Filmowe premiery Netfliksa nabrały rumieńców w końcówce roku. Za nami debiut filmu braci Coen, walczącej o Oscary "Romy", a już niedługo pojawi się "Nie otwieraj oczu", które mogło stać się moją ulubioną produkcją z tego roku i na które wszyscy bardzo liczyli. Niestety, wyszło jak zwykle.

Nie napiszę "a nie mówiłem", bo nie przekreślałem szans nowego filmu Netfliksa i aż do seansu spodziewałem się, że "Nie otwieraj oczu" nie popełni błędów poprzedników i nie będzie kolejnym tytułem przy którym na wygórowanych oczekiwaniach się zakończy. Zastrzegam - nie jest aż tak źle, jak wiele osób mogłoby się spodziewać. "Bird Box", bo tak brzmi oryginalny tytuł filmu, broni się kilkoma dobrymi pomysłami i udaną realizacją kilku z nich. W efekcie mamy do czynienia z produkcją, która pokazuje jak łatwo można zepsuć chwytliwą ideę, mając nawet do dyspozycji tak dobrą obsadę. Ale od początku.

"Nie otwieraj oczu" vs "Ciche miejsce"

"Nie otwieraj oczu" może wielu osobom skojarzyć się z filmem "Ciche miejsce". Takie skojarzenia są jak najbardziej na miejscu, a niektórzy uważają, że Netflix po prostu zamówił coś podobnego do produkcji Johna Krasinskiego. Ile w tym prawdy? Trudno ocenić, ale jako wielki fan "A Quiet Place" byłem uradowany, że powstanie horror o podobnych podstawach i jego premiera odbędzie się jeszcze w tym roku. W "Cichym miejscu" to każdy drobny dźwięk kosztował ludzi życie - kreatury nieznanego pochodzenia atakowały ich w mgnieniu oka, dlatego ci którzy przetrwali, musieli dostosować się do nowej, bezdźwięcznej rzeczywistości. Tutaj mamy podobną sytuację, ale z jedną różnicą - musimy unikać korzystania ze zmysłu wzroku, ponieważ jeśli ujrzymy zagrażającą nam kreaturę, popełnimy samobójstwo lub... tutaj zostawię was w niepewności, byście mogli przekonać się o tym sami podczas seansu.

W odróżnieniu od "Cichego miejsca", film wyreżyserowany przez Susanne Bier ("Nocny recepcjonista") ukazuje nam początek końca świata jaki znamy. Takie odkrycie kart sprawia, że lepiej znamy historię, ale niekoniecznie nadaje to całości dobrego wydźwięku, bo wszystko dzieje się dość szybko i nagle, a także bez szerszej perspektywy, więc można mieć pewien niedosyt. Od samego początku towarzyszymy bohaterce Sandry Bullock o imieniu Malorie, prawdopodobnie po to, by poznać jej charakter jeszcze sprzed tragicznych wydarzeń, a to ma nam pozwolić dostrzec jej przemianę. Jest w ostatnim miesiącu ciąży, a w dniu zagłady zostaje uwięziona w domu pełnym nieznajomych.

Wśród nich pojawia się przywódczy Douglas (John Malkovich) oraz opiekuńczy Tom (Trevante Rhodes). Nie brakuje innych, typowych postaci, które uzupełniają skład ocalałych, jak samozwańcza policjantka po akademii czy wychudzony dwudziestoparolatek pełniący rolę tego nietypowego - można przewracać oczami obserwując ich zachowanie, bo tego typu sytuacje z łatwością znajdziecie w niejednym thrillerze lub horrorze. O występie świetnej Sary Paulson można szybko zapomnieć, niestety.

Nie wyglądają przez okna, nie wychodź bez opaski

Osoby pozostałe przy życiu skrywają się w domach z zasłoniętymi oknami, opuszczając lokum tylko w celu poszukiwania zapasów żywności. Nie chcę nazbyt wdawać się w szczegóły, ale nawet dzięki czujnikom i nawigacji GPS nie bylibyśmy zdolni do tak precyzyjnego prowadzenia auta z zasłoniętymi szybami, jak bohaterowie filmu, tym bardziej, że na drogach nie brakuje dodatkowych i nietypowych przeszkód - ulice są pełne między innymi ciał i w.

Dalszy przebieg fabuły jest niezwykle przewidywalny i zwyczajnie boli niewykorzystanie potencjału takiego aktora jak wspomniany Malkovich - nie wiem, dlaczego zgodził się na tę rolę. Sandra Bullock robi co może, by nawet w absurdalnych sytuacjach brzmieć i wyglądać wiarygodnie, ale chyba pisany w pośpiechu scenariusz na niewiele jej pozwala. Zgadza się, w filmie z łatwością dopatrzycie się sprzeczności i wyraźnego przejścia drogą na skróty. Większość spraw tyczy się oczywiście poruszania się po świecie z opaską na oczach, bo nie sposób nie zacząć dyskutować na temat tego, na ile faktycznie odbiera nam ona zdolność obserwacji otoczenia, skoro niektórym bohaterom przychodzi to z taką łatwością.

Sporo niewykorzystanego potencjału, ale mogło być gorzej

Prawdę mówiąc trudno mi jest wpisać "Nie otwieraj oczu" na listę horrorów. To dramat z elementami sci-fi i kilkoma scenami akcji. Po niepokoju i strachu w trakcie seansu "Cichego miejsca" nie ma tu śladu, podobnie jak po świetnie zbudowanym w tamtym filmie klimacie. Poza pomysłem na historię (scenariusz oparto na książce Josha Malermana), paroma scenami i występem Sandry Bullock, trudno mi doszukać się tu ewidentnych pozytywów tego filmu. Nie zmarnujecie dwóch godzin w trakcie seansu, bo "Bird Box" okazyjnie wzbudza pewne emocje i jest ładny wizualnie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że potencjał na ten film był znacznie, znacznie większy.

Ocena filmu "Nie otwieraj oczu" - 6,5/10

Premiera na Netflix 21 grudnia.

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu