Recenzja

Nie ma lepszej gry o bohaterach filmów akcji. Po prostu nie ma. Recenzja Broforce

Paweł Winiarski
Nie ma lepszej gry o bohaterach filmów akcji. Po prostu nie ma. Recenzja Broforce
6

Zawsze miałem nadzieję, że któregoś dnia powstanie gra, w której spotkam wszystkich twardzieli występujących w filmach akcji z czasów mojej młodośći. Taka, w której nie liczy się opowieść, ale totalna rozwałka. Doczekałem się. Studio Free Lives zaczęło tworzyć Broforce jeszcze w 2012 roku, korzys...

Zawsze miałem nadzieję, że któregoś dnia powstanie gra, w której spotkam wszystkich twardzieli występujących w filmach akcji z czasów mojej młodośći. Taka, w której nie liczy się opowieść, ale totalna rozwałka. Doczekałem się.

Studio Free Lives zaczęło tworzyć Broforce jeszcze w 2012 roku, korzystając z mechanizmu wczesnego dostępu na Steamie. Oznaczało to, że za grę można było zapłacić jeszcze w trakcie trwania procesu produkcyjnego i dzięki temu grać we wciąż tworzony tytuł. Przyznam, że się na to nie zdecydowałem, choć kibicowałem Broforce i podglądałem jak rozwija się ta niecodzienna produkcja. Od dnia premiery ciężko jest mi natomiast znaleźć wieczór, w którym nie zaliczę przynajmniej dwóch etapów.

Powiew klasyki

Pierwsze, co rzuca się w oczy po włączeniu Broforce to pikselowa grafika. Z kilometra wręcz czuć tu 16 bitów i gry z Amigi, co już przy pierwszym kontakcie wywołuje masę wspomnień i podpowiada, by patrzeć na grę przez ich pryzmat. Ale to nie ma kompletnie sensu, Broforce tego nie potrzebuje. Już po pierwszym etapie zaczniecie bowiem przecierać oczy ze zdziwienia. Czemu nikt wcześniej nie wpadł na pomysł stworzenia takiej gry?

Broforce to dwuwymiarowa, „chodzona” strzelanka. Idea jest prosta - pokonując zastępy wrogów, musimy spacyfikować okolicę i dotrzeć do śmigłowca. Pierwszy smaczek, pamiętacie?

Wspominam o tym już na samym początku, bo nawiązania do filmów akcji to najlepsza rzecz w Broforce. Twórcom nie udało się (choć wątpię żeby w ogóle się starali) uzyskać licencji na wykorzystanie bohaterów znanych z ekranów kinowych, ale przecież można to obejść tak, jak od lat robi to Rockstar z samochodami w serii GTA. Wystarczy zmienić imiona bohaterów, pokazać ich w trochę karykaturalnej formie i gotowe. Mamy więc między innymi Rambro, Brobocopa, Brominatora, Bro in Black, Brochete, których odblokowujemy po konkretnej ilości uratowanych jeńców. Lista jest imponująca i jestem pewien, że nie będziecie mieli problemów z rozpoznaniem jakiegokolwiek z bohaterów. Płakałem, dosłownie płakałem ze śmiechu podczas każdego odblokowania zastanawiając się kto będzie następny.

Z każdą śmiercią przydzielany jest nam nowy heros z odblokowanej puli - losowo. Jest to o tyle ciekawe, że każdy z nich ma inny sposób walki i inny arsenał, dlatego też przy każdej próbie trzeba na nowo planować przejście poziomu i zastanowić się nad odpowiednim wykorzystaniem przydzielonych zdolności. Rambo (pozwólcie, że nie będę już używał growych imion) to maszyna do zabijania, która szyje z karabinu maszynowego jak szalona, a grupy wrogów załatwia granatami. MacGyver to już jednak inna para kaloszy - do dyspozycji ma stworzone przez siebie bomby małego zasięgu i trzy wielkie indyki nafaszerowane materiałami wybuchowymi, które wysadzają mniej więcej 1/3 ekranu. Sami widzicie więc, że chociażby przy takiej zmianie trzeba zupełnie inaczej podejść do planszy. To naprawdę świetny pomysł.

Totalna demolka

Większość elementów na planszach da się zniszczyć. Ale nie na zasadzie podświetlonych budynków czy przedmiotów. Da się zniszczyć praktycznie wszystko, łącznie z podłożem. Łatwo więc pozbawić się możliwości przejścia dalej, tworząc za dużą dziurę, której nie da się przeskoczyć. I w ferworze walki zdarzało mi się to dość często, pełno tu bowiem wybuchowych beczek, granaty latają nad głowami jak szalone. Wirtualna, rozpikselowana rzeźnia, w której wszystko jest możliwe.

System sterowania jest banalnie prosty i opanujecie go w pół minuty. Poza dwoma rodzajami broni, mamy też uderzenie z bliska, nasze postacie potrafią ponadto skakać i wspinać się po pionowych ścianach. Gra jest bardzo szybka, przez co mało tu czasu na zastanawianie się. Grać można samemu lub w kooperacji, choć sieciowe misje z nieznajomymi okazywały się dla mnie zbyt chaotyczne, ale przy ustawce ze znajomym na pewno będzie fajniej. Również na jednym sprzęcie do grania. Można też powalczyć przeciwko sobie - balans może nie jest najlepszy, ale to naprawdę masa frajdy.

Werdykt

Nie spodziewałem się, że „indyk” tak mocno mi się spodoba i tak mocno wciągnie. Oczywiście nie jest to gra na miesiące, choć z drugiej strony brak spiny na opowieść i możliwość wykręcania coraz lepszych wyników zachęca do przechodzenia plansz wielokrotnie. Grałem na OSX-ie i Windowsie - o ile w okienkach wszystko działało sprawnie, o tyle na Maku (El Capitan) nie widziałem na przykład obrazków po odblokowaniu nowego bohatera, gra wydawała się też działać wolniej na trójwymiarowej mapie, choć sprzęt był mocniejszy niż w przypadku Windowsa 10.

Klimat filmów akcji mojego dzieciństwa wylewa się jednak w Broforce hektolitrami, podobnie jak humor. Rozgrywka jest szybka, a system sterowania przystępny. Rozwałka natomiast totalna, gra świetnie nadaje się na odstresowanie po ciężkim dniu w pracy. Żałuję, że nie zagrałem w Broforce wcześniej - jeśli więc popełniliście ten sam błąd, powinniście do właśnie teraz naprawić. Grę kupicie na Steamie za 13,99€. Naprawdę warto.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

WindowsPCMacosxrecgry