Serial animowany dla dorosłych "Nie ma jak w rodzinie" otrzymał już 4. sezon. Czy jest równie świeży i dobry, jak premierowe odcinki?
Dużo mniej zabawny, inteligentny i dosadny. 4. sezon „Nie ma jak w rodzinie” – recenzja
Nie ma jak w rodzinie to amerykański serial animowany dla dorosłych, który został stworzony przez Netflix. Odpowiadają za niego Bill Burr i Michael Price. Całość osadzona została w latach 70. XX wieku, w niewielkim miasteczku w Stanach Zjednoczonych. Głównymi bohaterami jest rodzina Murphy – rodzice i troje dzieci. Widzowie mają okazję śledzić ich z pozoru zwyczajne życie, perypetie zawodowe, szkolne oraz obyczajowe. Jak to bywa w przypadku tego typu produkcji, serial bardzo lubi przerysowywać pewne sytuacje, puszczać oczko do widzów, którzy potrafią zrozumieć żarty osadzone w kontekście. Serial jest wulgarny, bywa brutalny oraz słodko-gorzki. Z sezonu na sezon twórcy starają się nieść z odcinkami jakiś komentarz społeczny, jakąś myśl i przekaz, który opisuje zarówno tamte lata jak i czasy obecne. Tym razem starali się chyba nawet bardziej. Aż za bardzo.
4. sezon Nie ma jak w rodzinie powraca z nowym spojrzeniem
Sezon 4. kontynuuje historię z poprzednich części. Bohaterów zastajemy właściwie tam, gdzie ich zostawiliśmy. Każdy z nich będzie starał się uporać z własnymi demonami. Główny bohater – Frank – musi zmierzyć się z powrotem niewidzianego od lat i znienawidzonego ojca, który dręczył go w dzieciństwie. Sue coraz bardziej obawia się tego, co stanie się po urodzeniu czwartego już dziecka, czuje, jak życie ucieka jej między palcami. Najstarszy syn, Kevin, próbuje odnaleźć swoją tożsamość muzyczną oraz prawdziwą miłość. Środkowy Bill chce wreszcie dorosnąć i uporać się z agresywnym ojcem i prześladowcami w szkole, a najmłodsza Maureen chce odnaleźć przyjaciół poza rodziną, z której czuje się coraz bardziej wykluczona. Bardzo przyziemne sprawy, prawda? I o to właśnie chodzi. W międzyczasie obserwujemy też starania Rosiego o zaznanie jakiejkolwiek równości rasowej oraz próbę pogodzenia się Vica z procesem starzenia się. W Nie ma jak w rodzinie nigdy nie chodziło przecież o wielkie twisty fabularne i niesamowitą historię, to przyziemność oraz szansa dla widza na odnalezienie odbicia samego siebie zbudowało ten serial.
Jak wspomniałam, serial bardzo chce nam przekazać kilka ważnych kwestii. Sezon skupia się głównie na trudnych relacjach synowsko-ojcowskich oraz na konsekwencjach niewłaściwych relacji z rodzicami, jakie niesiemy za sobą niemalże przez całe życie. Wszystko staje się jednak zbytnio przerysowane, za bardzo dosłowne. Niektóre sceny aż krzyczą do widza, który ma pojąć, że główny bohater wyjątkowo umiejętnie powtarza rodzicielskie błędy własnego ojca. Rozumiem, że na tym polegał żart, ale zabieg wystarczyło zastosować raz. Powtarzanie go wielokrotnie sprawia, że czuję, jakby twórcy traktowali mnie jak idiotkę. To samo można byłoby właściwie powiedzieć o problemach wszystkich pozostałych bohaterów. Nie wiem, czy twórcy chcieli podchodzić do tematu jak w BoJacku Horsemanie i czuli, że nie podołają, czy po prostu nie są w stanie wyczuć subtelnych granic.
Najnowszy sezon Nie ma jak w rodzinie nie jest już też taki śmieszny jak pierwsze odcinki. Można odnieść wrażenie, że twórcy chcieli nas rozbawić wyłącznie wulgarnością i przemocą, a przecież wcześniej potrafili być dużo bardziej kreatywni. Trudno jednak jednoznacznie stwierdzić, czy jest to wada. Jeżeli ktoś po animowanym sitcomie spodziewa się, że pozostanie właśnie taki od początku do końca, to może faktycznie poczuć pewien zawód. Ja jednak szybko przyzwyczaiłam się do tej mniej zabawnej formy i szybko zapomniałam, że może powinnam wręcz pękać ze śmiechu.
Sezon 4. Nie ma jak w rodzinie powinien wyglądać inaczej
Niektórym może nie spodobać się również fakt, że serial stał się ciut grzeczniejszy, trochę mniej bezczelny. Może twórcy bali się kogoś przesadnie obrazić? W kilku kwestiach naprawdę mogli pojechać po bandzie, a jednak to sobie darowali. Dla mnie to wada, jednak staram się zrozumieć tę zachowawczość. Rodzina Murphy jednak wciąż trzyma poziom. Można byłoby uznać ten sezon za przejście, czas na rozbudowanie charakterów postaci, takie przygotowanie i ciszę przed burzą. Jeżeli faktycznie tak jest – ucieszę się i będę niecierpliwie czekać na kolejny sezon. Jeżeli jedna okaże się, że to trwałe spowolnienie, z którego się już nie pozbieramy, cóż.. szkoda.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu