Felietony

Nie daję Owsiakowi. Ja mu przelewam

Tomasz Popielarczyk

Jestem dziennikarzem z wykształcenia, pasji i powo...

Reklama

Internetowa rewolucja znajduje odzwierciedlenie w kolejnych sferach naszego życia. Otwieramy przeglądarkę i otrzymujemy niemalże nieograniczone możliw...

Internetowa rewolucja znajduje odzwierciedlenie w kolejnych sferach naszego życia. Otwieramy przeglądarkę i otrzymujemy niemalże nieograniczone możliwości. W jednej sekundzie możemy walczyć o wymierające gatunki pand, żeby w drugiej stać się przeciwnikiem islamizacji w Europie. Od poczucia spełnienia i satysfakcji dzieli nas jedno kliknięcie. Tylko czy aby czasem nie jest to ułuda?

Reklama

Truizmem byłoby stwierdzenie, że internet rozleniwia. Technologia sprawiła, że nie musimy ruszać się z domu, a coraz częściej nawet z fotela, żeby zrobić coś dobrego, coś wielkiego albo po prostu zamówić jedzenie. To wygodne, prawda? Jeszcze kilkanaście lat temu, żeby wesprzeć słuszną sprawę, konieczne było pokazanie się, wyjście na ulicę, zjednoczenie w jakimś klubie, grupie lub mającej regularne spotkania społeczności. Człowiek czuł, że robi coś dobrego, kiedy wieszał w mieście plakaty o zbiórce publicznej lub chodził po szkołach, zbierając słodycze na święta dla dzieciaków z ubogich rodzin. Dziś bycie aktywnym ma zupełnie inny wymiar.


Dziś pomaga się kliknięciem i to było najbardziej widoczne podczas niedzielnego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wchodzę na Twittera, a tam króluje hashtag #MasterCardGrazWOSP , bo MasterCard obiecał wypłacić 5 zł za każdy tweet (i retweet) nim oznaczony. Na Facebooku ludzie dzielą się linkami do stron wspierających akcję - wystarczy wejść, żeby pomóc. RSS-y donoszą o wirtualnej puszce na Allegro, w ramach której z poziomu aplikacji mobilnej możemy wrzucić do puszki dowolną kwotę i dostać wirtualne serduszko w ramach podziękowania. Wirtualna pomoc nabrała rozmachu i wręcz przesiąknęła internetową przestrzeń wokół mnie.

Mało tego, wirtualne były również wszystkie protesty i komentarze przeciwników akcji. Skrajne prawicowe środowiska i im podobne czuły się jak ryby w wodzie, publikując grafiki i komentarze oczerniające akcję. Fanpage typu "Nie daję na WOŚP" znowu odżyły i ze zdwojoną siłą atakowały zbiórkę, prześcigając się w podawaniu coraz to "gorętszych" statystyk dotyczących tego, jakie to pomaganie jest złe. Oczywiście nie pozostało to bez odzewu - echa tej wojenki jeszcze do dziś przewijają się w moich strumieniach. Wojenki wirtualnej, rzecz jasna.


Czy to źle? Czy jest cokolwiek niepoprawnego w tym, że zamiast wychodząc z domu w pogoni za wolontariuszem z puszką, uruchamiam aplikację na smartfonie i dokonuję szybkiego przelewu? Czy przepychanki słowne w mediach społecznościowych są gorsze niż organizowanie kontrdemonstracji paraliżujących miasto i ryzykowania zamieszkami? Na wirtualnym "daniu sobie po razie" przecież nikt nie ucierpi - mało tego, tłum uwielbiający igrzyska będzie miał widowisko i okazję do pokazania swojej aktywności poprzez kliknięcie lajka/serduszka/gwiazdki pod jednym albo drugim komentarzem. Jednak czy nie wydaje się Wam, że w tej postaci to wszystko wydaje się tracić swoją moc i siłę? Czy wirtualnapomoc nie daje przypadkiem wirtualnego poczucia spełnienia. Czy protestowanie poprzez lajkowanie postów i fanpage'y nie jest przypadkiem poszczekiwaniem małego teriera na stado wygłodniałych rottweilerów?

Nie jestem sentymentalny ani tym bardziej przywiązany do symboliki, jaką niewątpliwie są namacalne puszki i przyklejane serduszka. Jako geek pewnie powinienem cieszyć się z takiego obrotu spraw - w końcu internet stworzył nam tyle możliwości do pomagania i działania. Rzeczywiście tak jest - to niesamowite, jak wiele (tak dobrego jak i złego) możemy teraz zrobić zza komputera. I to zapewne sprawia, że wielu ludzi, którzy normalnie nie zdecydowaliby się nic zrobić, teraz po prostu klika, udostępnia, lajkuje - bo nie wymaga to od nich wysiłku, na który ich nie stać.

Reklama

Boję się tylko, że w momencie, gdy pojawi się konieczność do wykazania prawdziwą aktywnością, społeczeństwo zawiedzie. Zamiast pomóc okradzionej dziewczynie na ulicy, wrzucimy post potępiający złodziei, sprzeciw wobec polityki rządu wyrazimy lajkiem na Facebooku, a w razie alarmu powodziowego zamiast worków z piaskiem użyjemy hashtagów. A potem przyjdzie zaskoczenie: "jak to, przecież do tej pory się udawało".


Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama