Recenzja

Najlepszy odgrzewany kotlet, w jaki grałem w tym roku. Recenzja i konkurs Gears of War: Ultimate Edition

Tomasz Popielarczyk
Najlepszy odgrzewany kotlet, w jaki grałem w tym roku. Recenzja i konkurs Gears of War: Ultimate Edition
21

Pierwsza część Gears of War mocno namieszała na rynku gier konsolowych. Gearsy wyznaczyły na wielu polach standardy i choć kolejne odsłony serii nie były już tym samy, to na dobre zapisały się w historii branży. Dziś fani mogą raz jeszcze wcielić się w Marcusa Feniksa i dać popalić obcym. Gra doczek...

Pierwsza część Gears of War mocno namieszała na rynku gier konsolowych. Gearsy wyznaczyły na wielu polach standardy i choć kolejne odsłony serii nie były już tym samy, to na dobre zapisały się w historii branży. Dziś fani mogą raz jeszcze wcielić się w Marcusa Feniksa i dać popalić obcym. Gra doczekała się mocnego odświeżenia i została powtórnie wydana pod hasłem Ultimate Edition, stając się prawdopodobnie najlepszym remasterem (a właściwie nieomal remake’m) tego roku.

Pisałem to już kilkukrotnie, ale się powtórzę – obecna generacja konsol remasterami stoi. W większości przypadków są to ponowne wydania gier sprzed roku czy dwóch ze wszystkimi dodatkami DLC i nieznacznymi poprawkami w grafice. Raz na jakiś czas trafia się perełka. Gears of War: Ultimate Edition to zupełne odejście od tej niechlubnej reguły. Microsoft nie tylko odświeżył graficznie, ale na wielu polach przebudował i zmodyfikował swoją produkcją na tyle mocno, by spełniała dzisiejsze standardy. I udało mu się!

Widowiskowa, filmowa kampania

Gears of War: Ultimate Edition w trybie dla pojedynczego gracza ma do zaoferowania dokładnie tę samą historię, co przed dziewięcioma laty. Dominic Santiago wyciąga Marcusa Feniksa z więzienia, po czym obaj trafiają w wir nieustającej, dynamicznej i pełnej adrenaliny wojny z rasą Locust, której przewodzi przerażający i okrutny generał Raam. Te 9-10 godzin zabawy wygląda jednak w Ultimate Edition zupełnie inaczej niż kiedyś. I nie mam na myśli tutaj jedynie dodatkowych dwóch poziomów trudności, które możemy wybrać na samym początku.

Ludzie ze studia The Coalition przebudowali grę kompleksowo. Zmieniono oczywiście tekstury. Te nowe nie tylko są bardziej współczesne, ale też mają wyższą rozdzielczość – 1080p. Oświetlenie nabrało większej dynamiki i jest bardziej intensywne, dzięki czemu ograniczono do minimum sytuacje, w których główny bohater znajdował się całkowicie w cieniu. To rozjaśnienie scenerii nie wpływa jednak na charakterystyczny ciężki klimat, który towarzyszy kampanii od samego początku do końca. Modele postaci zostały całkowicie odświeżone, co szczególnie widać w przypadku bohaterów pobocznych, czasem niemal zupełnie innych od pierwowzorów. Efekt jest bardzo przekonujący, bo postacie prezentują się naturalnie i są bardzo charakterystyczne. Miejscami ciągle kuleją animacje i mimika twarzy (będąca de facto również nowością), ale nie jest to aż tak rażące.

Zmieniły się również lokacje. Przebudowano wiele elementów, dodając niemal na każdym kroku znacznie więcej przestrzeni. W dalszym ciągu mamy do czynienia z „korytarzówką”, ale spektrum możliwości nieporównywalnie wzrosło. Możemy flankować przeciwników, zachodzić ich od tyłu, a także wykorzystywać nowe elementy otoczenia jako zasłony. Pojawiły się też nowe zjawiska: błyskawice, efekty pogodowe i im podobne. Otoczenie jest bardziej szczegółowe, dopracowane i wypełnione po brzegi atrakcjami. Nad tym wszystkim górują zupełnie odmienione tła, nadające poczucie głębi i skutecznie budujące klimat zniszczonej planety.

Na nowo wyreżyserowano też przerywniki filmowe. Zmieniły się kadry, ujęcia, a także pozycje postaci. Całość nabrała filmowego rozmachu, co wyszło jej zdecydowanie na dobre. Połączenie tego z ciężkim klimatem Gearsów daje ogrom satysfakcji i radości.

Dorzućcie do tego pakiet filtrów, wygładzone krawędzie i szereg innych efektów. Gears of War: Ultimate Edition może nie wyznacza graficznych standardów, jak kiedyś (w końcu wszystko działa dalej na leciwym Unreal Engine 3), ale zdecydowanie nie ma czego się wstydzić w zestawieniu z innymi współczesnymi grami. W tym wszystkim jednak najbardziej doskwiera to, że kampania działa w 30 kl/s. Dla odmiany w multiplayerze udało się wyciągnąć stabilne 60 kl/s. Dziwne.

Zanim jednak przejdziemy do trybu sieciowego, warto napisać kilka zdań o lokalnej kooperacji. Tak, podobnie jak w pierwowzorze, możemy zasiąść przed jedną konsolą z kolegą (koleżanką) i spuścić łomot obcym w duecie. Co więcej, każdy może z osobna wybrać dla siebie inny poziom trudności. Zabawa we dwójkę jest nawet bardziej niż wskazana, bo sztuczna inteligencja kompanów leży i kwiczy. Mam wrażenie, ze w tym aspekcie nie poprawiono absolutnie nic, a szkoda.

Warto również wspomnieć o różnego rodzaju „znajdźkach” oraz obszernej galerii komiksów, artworków, concept artów i innych smaczków, które możemy odblokowywać. W pierwszych Gearsach ten element był obecny tylko w wersji na PC.

Mocny multiplayer

W multiplayerze gracze mają do dyspozycji łącznie 19 map, a także kilka różnych trybów rozgrywki (egzekucja, deathmatch, król wzgórza - w dwóch wersjach, pojedynki i inne), z czego części nie była dostępna w oryginale. Element ten również dość mocno podrasowano, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że stanowi zaledwie dodatek do satysfakcjonującej kampanii. Niemniej warto zaznaczyć, że rozgrywka w multi odbywa się teraz na dedykowanych serwerach, co zapobiega uzyskiwaniu przewagi przez hostujących graczy.

Jeżeli dotąd nie mieliście styczności z multiplayerem w Gears of War, może Wam być trudno się tutaj odnaleźć. Nie przypomina on bowiem kampanii, gdzie wykorzystywanie zasłon podczas walki odgrywa kluczową rolę. Tutaj starcia są bardziej dynamiczne i wymagające. Na serwerach roi się od wyjadaczy, którzy szybko sprowadzają nas do parteru i tym samym niestety skutecznie zrażają.

Dlatego moim faworytem pozostaje co-op, którego można oczywiście również rozgrywać po sieci. Może nie jest to tak przyjemne, jak zabawa na jednej kanapie, ale i tak daje masę radości.

Najlepszy odgrzewany kotlet tego roku?

W mojej ocenie Gears of War: Ultimate Edition są obecnie najlepszym remasterem 2015 roku. A trzeba przyznać, ze trochę ich na konsolach obecnej generacji już się pojawiło. Podejrzewam, że do grudnia dostaniemy jeszcze kilka, więc niewykluczone, że któryś okaże się jeszcze lepszy.

Za Gears of War przemawia jednak jeszcze jeden element. Wszyscy, którzy przed końcem roku uruchomią Ultimate Edition, otrzymają bezpłatnie w listopadzie w ramach wstecznej kompatybilności cztery pozostałe odsłony serii: oryginalną jedynkę, dwójkę, trójkę oraz Judgement. To niepowtarzalna okazja, żeby zapoznać się z tą wspaniałą serią lub odświeżyć wspomnienia.

Dla posiadaczy Xboksa One lubiących shotery Gears of War: Ultimate Edition to trochę taki must have. Fani serii z pewnością mu nie przepuszczą. Pozostali mogą smiało strzelać w ciemno – myślę, że na pewno się nie zawiodą.

Konkurs

Mamy dla Was trzy kody na Gears of War: Ultimate Edition. Jeżeli chcecie otrzymać jeden z nich, napiszcie do niedzieli 30.09 do godz. 20:00 w komentarzu pod recenzją, dlaczego właśnie Wy. W poniedziałek wybierzemy najciekawsze odpowiedzi i rozdamy gry. Pamiętajcie tylko, żeby pisać na zarejestrowanych kontach Disqus – adres e-mail będzie podstawą weryfikacji przy odbiorze nagrody.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu