VOD

Na takie House of Cards czekaliśmy - recenzja 5. sezonu

Konrad Kozłowski
Na takie House of Cards czekaliśmy - recenzja 5. sezonu
13

Zacięta batalia o fotel prezydencki trwa nawet wtedy, gdy Frank Underwood już na takowym zasiadł. Nie zdobył go w wyborach, lecz stosując charakterystyczne dla siebie metody. Tym razem musi zrobić to we właściwy, legalny sposób. Ale czy na pewno?

House of Cards to pierwszy i nadal pełniący rolę flagowego serial Netflixa. Być może nie definiuje już platformy w tak dużym stopniu jak niegdyś, gdyż oryginalnych produkcji wciąż przybywa, lecz to właśnie ten tytuł rozsławił Netflixa. Nawet przed pojawieniem się serwisu w Polsce wiele osób poznało go właśnie za sprawą House of Cards - każdy odcinek poprzedzony jest przecież planszą z logo platformy. Przed piątym sezonem dowiedzieliśmy się, że dotychczasowy showrunner - Beau Willimon - zrezygnował z pełnienia tej funkcji i czwarty sezon był ostatnim, za jaki odpowiadał. Choć rzeczywiście seria czwarta przywróciła House of Cards dawny blask, to jednak dało się wyczuć delikatne wypalenie pomysłodawcy serii.

Koniec konfliktu Underwoodów, koniec kłopotów House of Cards

Nigdy nie przepadałem za konfliktem wewnętrznym Underwoodów - o sile serialu świadczy siła najważniejszej pary bohaterów, a gdy są oni pochłonięci przeciągająca się walką między sobą, serial traci swój urok. W piatym sezonie House of Cards wracamy do tego, co działało w pierwszych dwóch seriach. Relacja Franka i Claire staje się coraz bardziej skomplikowana i jedcznośnie coraz prostsza - wszystko zależy od punktu widzenia. Suma sumarum sprawia to jednak, że widz bawi się świetnie przy każdym z odcinków. Następują drobne odstępstwa od tej zasady, ale skuteczność pary Underwoodów przekłada się na efektywność serialu.

Artystyczny majstersztyk

Wizualnie i dźwiękowo House of Cards to wciąż najwyższa półka, co nie powinno dziwić. Wszystkie kadry, ujęcia oraz zbliżenia są starannie zaplanowane i wyegzekwowane. To wciąż stare dobre House of Cards, choć nie brakuje kilku niespodzianek. Fabularnych również, ale o zaskoczeniach zapewne wolelibyście czytać, dlatego oszczędzę Wam tego. Nie można nie wspomnieć o muzyce - ta zawsze nadawała serii odpowiedniego klimatu i nie inaczej jest teraz. Pojawiają się sprawdzone melodie, ale nie brakuje kilku nowych dźwięków - efekt końcowy jest równie dobry, co przy wcześniejszych sezonach. Wielka szkoda, że wciąż na polskim rynku nie ułatwiono nam dostępu do fizycznych wydań ścieżki dźwiękowej serialu.

Największe wrażenie wywołuje przemiana jaka dokonuje się we Franku i Claire. Bohaterzy pozostają wierni swoi celom, lecz umiejętność dostosowywania się do okoliczności jest wykorzystywana na każdym kroku. Historie postaci drugoplanowych, w tym naszych dobrych znajomych, jak Doug oraz Seth, rozpisane zostały w odpowiedni, satysfakcjonujący sposób.

To stare nowe, dobre House of Cards

Wydarzenia nie wydają się mało realne, choć rzeczywiście granice tego, co niemożliwe w świecie serialu zostały po raz kolejny odrobinę przesunięte. Po raz kolejny silnym elementem są zagadnienia ze świata technologii - manipulacje i fake newsy rządzą naszą rzeczywistością i nie inaczej wygląda to w świecie Underwoodów.

Tęskniliście za brakiem czwartej ściany i kontaktem z głównym bohaterem? Uwierzcie mi na słowo - będziecie więcej niż zadowoleni.

Możecie być pewni, że Frank i Claire powrócą. To bardzo dobra wiadomość, bo - wciąż do tego powracam - od momentu spadku formy w sezonie trzecim serial dojrzewa z następnymi odcinkami serwując nam fantastyczną rozrywkę i zapraszając do świata, który z początku wydaje się nam odległy, by niedługo później okazać się bardzo zbliżonym do tego, co nas otacza na co dzień.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu