Elon ma ogromne problemy z samokontrolą. Tym razem Musk znalazł się w ogniu krytyki po wymianie ostrych słów z astronautą Andreasem Mogensenem, zasadniczo jego byłym pracownikiem. Poszło o los ekipy ze Starlinera i oskarżenia o... "porzucenie ich" w kosmosie i polityczne tło całej sytuacji.

Elon Musk jest znany z bezkompromisowych i ostatnio coraz bardziej kontrowersyjnych wypowiedzi. W rozmowie z Fox News zasugerował, że Sunita Williams i Butch Wilmore zostali "porzuceni" na orbicie z powodów politycznych. Szybko jednak odpowiedział mu Andreas Mogensen – duński astronauta, który pilotował misję Crew-7 (obsługiwaną przez SpaceX właśnie) na ISS. W swojej wiadomości napisał: "Cóż za kłamstwo". I się zaczęło.
Musk, zamiast wyjaśniać swoje stanowisko, sięgnął po wyzwiska, których nie powstydziłby się sprawiający problemy gimnazjalista. Nazwał Mogensena "niedorozwiniętym" i zarzucił administracji Bidena celowe opóźnianie powrotu astronautów.
Umówmy się jednak: Musk jest politycznie "ubrudzonym" już biznesmenem i takowe twierdzenia (których jego wyznawcy nie zweryfikują, a nawet jeśli — to uznają fakty za manipulację) po prostu mu się opłacają. Możliwości są dwie — albo tak źle znosi krytykę i rzuca wyzwiskami na prawo i lewo, albo... robi to celowo. Dlaczego? Bo może. Może kupić wszystko i wszystkich, kumpluje się z najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Kto mu zabroni?
Drama o Starlinera
Williams i Wilmore, jako uczestnicy testowej misji Boeinga na pokładzie kapsuły Starliner, mieli wrócić na Ziemię po zaledwie 10 dniach. Problemy techniczne sprawiły jednak, że ich powrót okazał się zbyt ryzykowny. NASA zdecydowała się więc przedłużyć ich pobyt do marca, by mogli bezpiecznie wrócić razem z misją Crew-9 na pokładzie Dragona od SpaceX. Starliner natomiast wrócił na Ziemię sam — co ciekawe, obyło się bez problemów. Niemniej, ryzyko wsadzenia astronautów do wadliwej kapsuły było zbyt ryzykowne.
Przedłużone pobyty astronautów na ISS nie są rzadkością. Frank Rubio z NASA między innymi spędził na stacji ponad rok z powodu awarii rosyjskiego statku Sojuz. W przypadku Williams i Wilmore’a decyzja NASA była podyktowana wyłącznie względami technicznymi i procedurami bezpieczeństwa.
Co więcej, Williams i Wilmore sami zaprzeczyli, jakoby czuli się porzuceni lub uwięzieni na orbicie. W wywiadzie dla CNN wyrazili zrozumienie dla owej sytuacji i podkreślili, że spodziewali się trudności związanych z testową misją Starlinera. W skrócie: byli na to przygotowani, zakładano taki scenariusz, nic wielkiego się nie stało. Swój czas na ISS wykorzystali dobrze, przeprowadzając różnorakie eksperymenty i konserwując starzejącą się stację orbitalną.
Musk, polityka i... ego?
O technicznych aspektach bolączek Starlinera i procedurach NASA wiadomo wszystko. Musk postanowił jednak wykorzystać to do zdyskredytowania poprzedników. Według niego administracja Bidena celowo opóźniała powrót astronautów. NASA natomiast tłumaczy, że decyzje dotyczące powrotu Williamsa i Wilmore'a były podyktowane wyłącznie kwestiami bezpieczeństwa.
W tle tej afery kryje się jeszcze jeden aspekt – ogromne kontrakty rządowe, z których Musk czerpie miliardowe zyski. SpaceX niedawno zdobyło umowę o wartości niemal 1 miliarda dolarów na zarządzanie deorbitacją ISS w 2030 roku. Sam Musk sugeruje natomiast, że proces likwidacji stacji powinien rozpocząć się wcześniej, aby skupić się na ważniejszych celach - choćby na Marsie. Pisaliśmy o tym na Antywebie - polecam kliknąć tutaj.
Problem w tym, że Musk, jako właściciel SpaceX, ma niepokojąco duży wpływ na decyzje dotyczące przyszłości amerykańskiej eksploracji kosmosu. Coraz częściej pojawiają się głosy, że jego osobiste ambicje i chęć dominacji w owym sektorze mogą zagrażać neutralności naukowych i technologicznych przedsięwzięć NASA.
Musk kontra porządek
Z perspektywy technicznej, argumenty NASA są niepodważalne – bezpieczeństwo astronautów to priorytet, a opóźnienie ich powrotu było najlepszym możliwym rozwiązaniem. Musk natomiast podniósł brązowe "coś" z ziemi, wrzucił to do wentylatora, zaczął wrzeszczeć na prawo i lewo, a przy okazji, wokół sytuacji roztoczył się przenikliwy smród. Jako główny dostawca technologii i usług dla NASA, ma bezprecedensowy wpływ na amerykańskie programy kosmiczne. Pytanie jednak, czy jego działania rzeczywiście przyczyniają się do ogólnego postępu, czy raczej zaspokajają tylko jego własne ambicje.
Co dalej z astronautami na orbicie?
Na chwilę obecną Williams i Wilmore pozostają na ISS i planowo wrócą na Ziemię w marcu 2025 roku. Ich dłuższy pobyt na stacji był okazją do zgromadzenia wielu cennych danych, które mogą wpłynąć na przyszłe misje. Co do Starlinera... Boeing ma z nim mnóstwo kłopotów. Pojawiły się nawet informacje o tym, że kosmiczny biznes tej firmy może zostać sprzedany innemu podmiotowi.
Co do ISS, Musk sugeruje wcześniejszą deorbitację stacji i skupienie się na eksploracji Marsa. Dla wielu naukowców stacja wciąż ma ogromną wartość jako laboratorium badań nad długotrwałymi pobytami w przestrzeni kosmicznej. Wyrzucenie projektu ISS do kosza, pominięcie programu Artemis i "cała naprzód" na Marsa to jednak bardzo niepokojący zwrot w kręgach administracji Trumpa: może się okazać, że ambicje całych Stanów Zjednoczonych to tak naprawdę ambicje jednego tylko człowieka. Jego Ekscelencji Elona Muska. Żyjemy w bardzo ciekawych czasach i... wcale nie powinno to nas cieszyć.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu