Gry

Motocross Madness – recenzja

Arkadiusz Ogończyk
Motocross Madness – recenzja
0

Kiedy Microsoft odświeżył dashboard Xboksa 360 sprawiając, że awatary graczy zmieniły się w postaci przypominające Mii od Nintendo, wiele osób liczyło, że zostaną one użyte nie tylko do dokupowania sobie ciuszków, ale i do gier. Niestety pozycji korzystających z takiego rozwiązania nie pojawiło się...

Kiedy Microsoft odświeżył dashboard Xboksa 360 sprawiając, że awatary graczy zmieniły się w postaci przypominające Mii od Nintendo, wiele osób liczyło, że zostaną one użyte nie tylko do dokupowania sobie ciuszków, ale i do gier. Niestety pozycji korzystających z takiego rozwiązania nie pojawiło się zbyt wiele. Teraz jednak możemy sprawdzić jedną z nich - Motocross Madness.

Cała filozofia tej gry zawiera się w jej tytule. Wskakujemy po prostu na motocykl przystosowany do jazdy po nieprzyjaznym, pełnym hopek, drzew i piachu terenie. Pędzimy tam przed siebie wykonując szalone ewolucje. Główne tryby gry to multiplayer i kariera. Ściganie się na serwerach (dla ośmiu graczy) zawsze jest zabawne i zdaje egzamin – kariera została podzielona na cztery odmiany pozwalające rozgrywać standardowe zawody, czasówki, zwiedzanie otwartych lokacji i wojnę na triki.

Trasy uginają się od skrótów, dopalaczy i złotych monet za które kupujemy kolejne usprawnienia, a wykonywanie coraz lepszych ewolucji pozwala nabijać poziomy doświadczenia. Innymi słowy – jeśli graliście kiedykolwiek w jakieś połączenie wyścigów i sportów ekstremalnych (np. w SSX) to doskonale znacie ten system. Motocross Madness nie stara się wprowadzić tu nic nowego poza arcade'owym podejściem do sterowania crossami, co nie zawsze wychodzi dobrze. Ledwo słyszalna muzyka i „rozrywkowi” zawodnicy będący kopią xboksowych avatarów odcinają się od klimatu potężnych maszyn, błota, potu, bólu i ryku silnika jakiego wielu osobom obecnie brakuje. Zamiast tego czujemy się, jakbyśmy ścigali się w Disneylandzie na plastikowych atrapach.

Nie jest jednak tak, że nie da się czerpać z tego przyjemności. Po opanowaniu „pływającego” modelu jazdy, w którym często tracimy pełną kontrolę nad motocyklem zabawa w trafianie w skróty (bo najczęściej są tak położone, że łatwo zamiast w nie, wjechać w drzewo czy barierkę) i wykręcanie jak najdłuższych ewolucji w powietrzu zaczyna nas wciągać. Zaliczamy więc wyścigi, by odblokowywać kolejne zmagania, kupić motor wyższej klasy, ulepszyć skrzynię biegów, wzmocnić silnik, kupić kask, rękawice, spodnie... i w końcu trafić na serwery. Niestety w sieci nie segreguje się graczy wg mocy ich maszyn, więc nie dość, że trudno znaleźć pełne lobby (w chwili obecnej, nawet w trybie quick match), to jeszcze jest spora szansa, że mając maszynkę z grupy D będzie się ścigało z kimś kto ma maszynkę klasy S. A to już nie jest fajne.

Warto zwrócić uwagę na grafikę i projekty tras – oba te elementy są wykonane na poziomie, który zdecydowanie wybija się wśród innych wyścigów z dystrybucji cyfrowej, zwłaszcza tych, które debiutują w cenie 800 Microsoft Points (ok. 35 PLN). Poza tym autorzy starali się odwzorować klimat ekstremalnych zawodów na modłę serii Dirt, gdzie całość jest oblepiona naklejkami, w tle widać latające balony i wszyscy dookoła wyglądają jakby przedawkowali napoje energetyzujące. Problem z takimi pozycjami jest taki, że choć otoczenie krzyczy „patrz, wszyscy bawią się świetnie!” to jednak ciężko jest się w to wczuć gdy sterujemy swoją karykaturą, która po każdym upadku (a tych jest zdecydowanie zbyt dużo) zbiera się kilka sekund zanim znów wsiądzie na motor. To częste przerywanie przejazdów potrafi irytować tak samo, jak spędzanie czasu przy kolejnej grze, w której każdy wyścig kończy się wyskoczeniem trzech wielkich ekranów pokazujących co wygraliśmy, co możemy kupić, jakie mamy doświadczenie... Wiem, że to było fajne podczas premiery Burnouta 3, ale to gra z 2004 toku i teraz zaczyna być po prostu nużące i nieciekawe. Czas poszukać nowego modelu nagród, znajdziek i bonusów, zamiast na ślepo kopiować rozwiązania, które już nikogo nie ruszają (mam nadzieję, że twórcy Race Driver Grid 2 i nowego Need for Speeda wykażą się w tej kwestii).

Najważniejsze jednak, że walka jest zacięta, a sterowanie pozwala szybko ogarnąć nasz wehikuł. W powietrzu wykonujemy triki przyciskami akcji, RT to gaz, LT hamulec. Jest jeszcze „driftowanie” pozwalające z większą prędkością pokonywać łuki – i to praktycznie wszystko. I jak zwykle się to sprawdza. Fajnie też, że jest możliwość gry na podzielonym ekranie, a samotne podboje są na tyle rozbudowane, że starczają na kilka długich godzin podczas których spokojnie przeszlibyśmy pełnowymiarową grę AAA za 200 złotych. Pod względem ilości zawartości nie mam się tu po prostu do czego przyczepić.

Motocross Madness nie jest grą, którą trzeba zdobyć jak najszybciej i się nią zachwycać. To przyjemny mały wyścig, z którym można spędzić trochę czasu jeśli czuje się niedosyt takich gier. Brak konkurencji na pewno jest też sprzyjającym czynnikiem, tak samo jak granie ze znajomymi. Polecam jednak sprawdzić demo przed zakupem, by przekonać się, czy ten lekki klimat przypadnie wam do gustu. Z odpowiednią muzyką, byłaby to jednak dużo lepsza gra... Więc jeśli macie przygotowany energetyczny soundtrack na dysku, to z pewnością wasze wrażenia wzrosną.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu