Seria Moto Z, a więc modularnych smartfonów Lenovo, rozrosła się o nowego przedstawiciela. Miałem okazję zobaczyć model Moto Z Play na własne oczy i przekonać się, co ma do zaoferowania. Czy po spektakularnej klęsce LG w segmencie modularnych smartfonów koncept Lenovo ma rację bytu?
Moto Z Play to solidny sprzęt. Konstrukcja smartfona wpisuje się w panującą ostatnio modę na łączenie dwóch tafli szkła aluminiową ramką. Podobnie jak w innych, tak i w tym przypadku efekt jest zadowalający. Obudowa nie tylko sprawia wrażenie bardzo solidnej, ale też dobrze leży w dłoni i fajnie wygląda. No… może poza jednym szczegółem – mam tutaj na myśli ten odstający obiektyw aparatu. Taka jednak już specyfika tej linii – w końcu produkowane moduły muszą pasować do wszystkich trzech Moto Z.
Zastosowany 5,5-calowy wyświetlacz AMOLED o rozdzielczości Full HD charakteryzuje się bardzo dobrymi parametrami i zapewnia pozytywne doświadczenia. Nasycone kolory, solidny kontrast, dobre kąty widzenia – trudno wskazać tutaj większe wady. Lenovo chwali się, że to najdłużej pracujący na baterii smartfon Moto. I faktycznie może tak być, biorąc pod uwagę ogniwo 3510 mAh wewnątrz. Smartfona napędza natomiast Snapdragon 625, który również szczególnie energożernym chipem nie jest. Specyfikację domykają 3 GB pamięci RAM, 32 GB pamięci wewnętrznej i oczywiście praktycznie czyściutki Android 6.0.1 na pokładzie.
Pod ekranem umieszczono czytnik linii papilarnych. Mnie osobiście ta lokalizacja nie przekonuje – jestem wielkim zwolennikiem skanerów na tyle obudowy (lub ewentualnie w przycisku na bocznej krawędzi, jak w Xperiach). To po prostu bardziej naturalne miejsce, gdzie zawsze trzymamy palec.
Co jednak z tymi modułami? Na IFA mogliśmy obejrzeć kilka z nich. Mnie szczególnie oczarował aparat z ksenonową lampą błyskową i 10-krotnym optycznym zoomem. Możliwości fotograficzne, jakie w ten sposób otrzymujemy, przebijają każdego innego smartfona obecnie dostępnego na rynku. To oczywiście nie wszystko. Spośród innych modułów możemy wymienić projektor, głośnik czy po prostu dodatkową baterię. Nie ma tego póki co wiele, ale sytuacja wygląda i tak dużo lepiej niż u LG, gdzie całe przedsięwzięcie zatrzymało się na zaledwie dwóch mało odkrywczych modułach.
Moduły w smartfonach Moto Z są montowane z tyłu za pomocą złącza magnetycznego. Na zdjęciach z pewnością dostrzegliście styki na tyle smartfona – to one odpowiadają za komunikację z modułami. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie stosunkowo mała użyteczność takiego rozwiązania. Pomijam już fakt, że właściwie każdy moduł niesamowicie pogrubia telefon czyniąc go mało poręczną, ciężko i nie mającą nic wspólnego ze zgrabnością i subtelnością cegłówką.
Moje obawy są szczególnie związane z tym, że moduł (lub, co gorsza, smartfon) może się samoczynne odczepić. Możemy chociażby zahaczyć nim o ubranie podczas wyciągania z kieszeni. Zastosowane magnesy nie są może jakoś szczególnie słabe, ale nie uchroniłyby nas przed tego typu sytuacją.
Lenovo idzie zatem po dość niepewnym gruncie. Z jednej strony wchodzi w segment, na którym nie udało się o wiele większemu i bardziej doświadczonemu na rynku mobilnym producentowi. Z drugiej tworzy konstrukcję, która beznadziejnie wygląda (nie mówcie, że którakolwiek Moto Z po podłączeniu któregokolwiek z modułów jest ładna) i budzi pewne wątpliwości związane z codziennym użytkowaniem. Póki co nie przekonuje mnie to.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu