Urządzenia przenośne stają się dla coraz większej ilości ludzi pierwszy ekranem nie tylko do konsumpcji treści, ale nawet do pracy. Idealnym rozwiązan...
Urządzenia przenośne stają się dla coraz większej ilości ludzi pierwszy ekranem nie tylko do konsumpcji treści, ale nawet do pracy. Idealnym rozwiązaniem wydaje się, więc możliwość szybkiego podłączenia tabletu czy smartfona do większego ekranu. Jak sprawuje się to w praktyce? Jest różnie i nie zawsze wygodniej, choć technologia daje duże nadzieje na przyszłość. W końcu rok mobile ma jeszcze nadejść…
Do testów dostałem najnowszy monitor Philipsa oznaczony kodem 239C4QHSB. W skrócie: ma on 23 – calową matrycę IPS o rozdzielczości 1080p, wbudowane w podstawkę głośniki, po jednym wyjściu HDMI i D-Sub, a także obsługuje technologię MHL. Nic z tych rzeczy nie wyróżnia go jednak na polu konkurencyjnych konstrukcji. Wyjątkiem jest tu technologia Miracast, pozwalająca na bezprzewodową transmisję obrazu w jakości FullHD i dźwięku 5.1 wprost na monitor z urządzenia przenośnego – smartfona, tabletu czy laptopa. Czy Miracast jest warte dodatkowych pieniędzy?
Przede wszystkim tej technologii należy się pochwała za to, że nie wymaga ściągania żadnych zewnętrznych aplikacji producenckich, a jej obsługę ma zaimplementowany Android od wersji 4.2 i Windows 8.1 (w przypadku wcześniejszych wersji systemu, konieczne jest zainstalowanie specjalnych sterowników od Intela).
Bez mrugnięcia okiem?
Mimo, że wszystko ma się dokonywać automatycznie, to ja jednak musiałem się nieco nagimnastykować. Intuicyjnie sądziłem, że opcję podłączenia odnajdę w ustawieniach WiFi, a konkretnie w opcji WiFi Direct. Gdy jednak chciałem z niej skorzystać to urządzenia się rozpoznawały, ale po kilku próbach rozpoczęcia transmisji obrazu rozłączały.
Poszperałem trochę w sieci i spróbowałem kolejnej opcji – Ekranu Cast – w menu Wyświetlacz. Tym razem poszło bez problemów i nie zrażony wcześniejszym niepowodzeniem zacząłem testy Miracasta w praktyce. Część z nich możecie zobaczyć na poniższym filmiku.
Jakoże przypadły one akurat na Wielkanoc, to postanowiłem, że pokażę rodzinie zdjęcia ze świątecznego stołu bez potrzeby podpinania kabli i przenoszenia plików, a przesyłając obraz wprost na monitor. I właśnie do takich, mało dynamicznych sekwencji przesuwania zdjęć czy oglądania filmików Miracast pasuje najlepiej.
Opóźnienia nie grają wtedy żadnej roli, a można się cieszyć obrazem na większym ekranie i z lepszą jakością dźwięku. Podobnie sytuacja wygląda np. przy przeglądaniu Internetu. Miracast świetnie sprawdziłby się w sytuacji niezbyt dobrego samopoczucia, kiedy chcielibyśmy cały dzień zostać w łóżku, bo telefon działałby wtedy po prostu jak dotykowy pilot.
Kiedy płynność ma znaczenia
Niestety już w przy przewijaniu stron internetowych nieco irytujące zaczynają być opóźnienia. Największą rolę grają one oczywiście w grach. Jeśli pasjonujemy się czymś innym niż szachy czy warcaby, to Miracast niezbyt dobrze spełnia swoje zadanie, choć po przyzwyczajeniu się można nawet czerpać radość z grania w takie Plants vs. Zombie.
Sprawdziłem już komórkę, pora więc na laptop, a konkretnie Lenovo Y580 z zainstalowanym najnowszym Windowsem. W tym przypadku połączenie jest banalne, bo następuje przez dodanie ekranu w menu Urządzenia, wywoływanym kombinacją Win + C i trwa kilka sekund. Później niestety jest jednak gorzej, bo Philips nie chciał mi się przestawić do swojej natywnej rozdzielczości, a także kilkukrotnie zrywał połączenia.
Koniec końców, Miracast to jednak bardzo przyjemna koncepcja, ułatwiająca w wielu sytuacjach życie. Nie nadaje się absolutnie do laptopów, które wciąż najwygodniej łączy się kablem – tu mamy dwie możliwości: HDMI i D-Sub - ale już do prostego streamingu zdjęć czy filmów jest najlepszym obecnie wyjściem. Oczywiście w każdym przypadku pozbycie się plączących się przewodów może kolosalnie polepszyć ogólne doświadczenie związane z korzystaniem z najnowszych technologii, jednak kiedy przychodzi płacić za to opóźnieniami, albo zrywanymi połączeniami, to rachunek wydaje się prosty i niekorzystny dla Miracasta.
A jeśli bardzo chcemy streamować obraz z komórek na monitor w przypadku grania, to zawsze możemy skorzystać z technologii MHL. Wtedy jednak znowu musimy się męczyć z kablem.
IPS-em się nie rozczarujesz
A co z najnowszego Philipsa zostaje po odjęciu tej technologii? To wciąż bardzo dobry monitor o świetnym i eleganckim wykonaniu. Ciekawie zwłaszcza prezentuje się stopka, która inaczej niż w przypadku konkurencji, pełni rolę nie tylko podstawki. To właśnie w niej znajdują się wszystkie złącza (których mogłoby być więcej…) i głośniki. Te ostatnie zwykle położone są po bokach wyświetlacza, tu jednak ich przeniesienie wydaje się bardzo dobrym rozwiązaniem, bo i na jakość emitowanego dźwięku narzekać nie można.
Pozostając dalej w temacie stopki, warto stwierdzić, że umożliwia ona regulację nachylenia wyświetlacza, ale niestety już nie jego wysokości…
Sama matryca jak już wcześniej wspomniałem została wykonana w technologii IPS i oferuje bardzo dobre i żywe kolory, a także świetne kąty widzenia, czyli tak naprawdę to, do czego monitory z podobnej półki cenowej już dawno nas przyzwyczaiły. Właśnie... cena. Ta, została ustalona na 1249 złotych – dość wysoko.
Chyba jednak kable…
Nieco taniej można nabyć monitory o podobnych parametrach, które jednak pozbawione są obsługi technologii Miracast. Mimo to istnieją bardzo proste sposoby, aby ją zastąpić w postaci minikomputerków na Androidzie, niewiele większych od zwykłego pendrive’a, które wystarczy podłączyć do portu HDMI. W wielu przypadkach może to nawet wyjść taniej.
Często jednak złącza są na wagę złota, a tutaj dostajemy wszystko w komplecie, bez konieczności wyszukiwania dodatkowych sprzętów. Philips może przydać się osobom, dla których urządzenia mobilne są podstawowym narzędziem pracy. A jak pokazują badania, w najbliższym czasie zdecydowana większość osób na stanowiskach kierowniczych w firmach będzie korzystała ze smartfonów i tabletów jako swojego pierwszego ekranu. Wtedy taki dodatkowy sprzęt z technologią Miracast przy biurku może okazać się na wagę złota. Ja jednak cenię sobie bardziej pracę na urządzeniach stacjonarnych i dlatego sam na zakup takiego monitora był się skusił.
Krakowskim targiem przyznaję mu jednak, mocne 8 z niewielkim minusem.
http://youtu.be/q3Nmm_TpXWg
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu