„- Nie wiem kim jesteś, nie wiem czego chcesz. Jeżeli chcesz okupu, to mogę ci powiedzieć, że nie mam pieniędzy. Mam za to bardzo specyficzny zestaw u...
„- Nie wiem kim jesteś, nie wiem czego chcesz. Jeżeli chcesz okupu, to mogę ci powiedzieć, że nie mam pieniędzy. Mam za to bardzo specyficzny zestaw umiejętności. Umiejętności, których nauczyłem się podczas mojej długiej kariery. Umiejętności, które sprawiają, że jestem koszmarem dla ludzi jak ty. Jeżeli teraz wypuścisz moją córkę, to będzie koniec. Nie będę cię szukał, nie będę cię gonił. Jeżeli tego nie zrobisz, będę szukał, będę gonił i cię zabiję.
- Powodzenia.”
Co wspólnego ma kultowy cytat z filmu Taken (który swoją drogą polecam) z niezależną grą Monaco? Bohaterowie tego tytułu również mają bardzo specyficzny zestaw umiejętności i nie zawahają się go użyć. Różnica polega na tym, że nie szukają córki, a okazji do wzbogacenia się i zapewnienia sobie komfortowego życia.
Wyobraźcie sobie archetyp skradanki. Co w niej robicie? Nasłuchujecie, wypatrujecie, ogłuszacie wrogów, włamujecie się do komputerów, wytrychami otwieracie drzwi, itd. Wyobraźcie sobie grę, w której czterech graczy otrzymuje po jednej umiejętności i musi współpracować ściśle, w osiągnięciu celu. To właśnie jest Monaco.
Gra rozpoczyna się w więzieniu, z którego ucieka czwórka złodziei – Locksmith, Lookout, Cleaner i Pickpocket. Są to podstawowe postaci w które możemy się wcielać. Pierwsza z nich szybko otwiera zamki, druga świetnie „wyczuwa” niewidocznych przeciwników, trzeci może ich ogłuszać, a czwartemu towarzyszy małpka, która zbiera okoliczne kosztowności. Podczas zabawy odblokowujemy kolejną czwórkę, a są to: Mole (może się przebijać przez ściany), Gentleman (mistrz przebrań), Hacker (włamuje się do komputerów) i Redhead (zauroczy wrogów).
Współpraca jest więcej niż mile widziana. To jedna z tych gier, których twórca faktycznie miał pomysł na kooperację, a nie dodał jej na siłę, jako kolejny „bajer”. Najlepiej jest poruszać się w grupie, bo nigdy nie wiadomo kiedy przyda się umiejętność, jaką posiada dany członek zespołu. Niezbędne jest posiadanie zestawu głośnomówiącego, bo jakoś nie wyobrażam sobie pisania w trakcie ucieczki „trzecie drzwi na lewo!”. Wydarzenia potrafią następować po sobie bardzo szybko - niejednokrotnie uratuje Was odrobina refleksu i dobrej orientacji w terenie. Pod względem tempa rozgrywki, jak i prezentacji Monaco przypomina bardzo Hotline Miami.
Teoretycznie da się grać samemu, ale gorąco to odradzam, bo tytuł ten traci wtedy prawie cały swój urok. Nie ma komu podnieść nas z ziemi, kiedy dostaniemy baty od strażników, a samotne przemierzanie korytarzy wypełnionych wrogami i rozszyfrowywanie luk w ich trasach patrolowych jest bardzo jałowe. Są lepsze skradanki, w które możemy grać samemu. Na pocieszenie powiem, że wcale nie trzeba grać w czwórkę – wystarczy jeden partner, żeby Monaco nabrało rumieńców.
Muszę przyznać, że po kilku godzinach zaczęły mnie irytować pewne niedociągnięcia i umowności w rozgrywce. Kiedy po raz "enty" podchodzimy do tego samego zagadnienia, w końcu któryś ze współgrających zirytuje się i poleci na żywioł, biegnąc przed siebie, kolekcjonując kosztowności, żeby na końcu wejść do jakiejś kratki wentylacyjnej, w której jest już absolutnie nietykalny. Gdyby w jakiś sposób premiowano bardziej "skradankowe" podejście, to może takie sytuacje nie miały by miejsca. Nieco odziera to Monaco z klimatu i czystej przyjemności z rozgrywki, bo przecież nie chodzi o to, żeby biegać jak szalony i przebijać się "na pałę" przez kolejne pokoje.
Na duży plus muszę też policzyć charyzmatycznych bohaterów i dobre dialogi. Niezmiennie dziwi mnie, jak niezależni deweloperzy potrafią przy pomocy kilku pikseli wykrzesać z bohaterów swoich gier więcej emocji, niż gigantyczne firmy, mające do dyspozycji miliony dolarów i najnowszą technologię. Szybko zorientujecie się, że każda z postaci ma swój charakter i cechę przewodnią, coś co wyróżni go/ją z tłumu i stworzy ładunek charyzmy. Może nie będziecie turlać się ze śmiechu, ale z pewnością od czasu do czasu uśmiechniecie się pod nosem.
Jeżeli chodzi o oprawę audio-wizualną, to trzeba docenić, jak lekko deweloper łączy pixel-art z nieco nowocześniejszym podejściem. Niektóre elementy są bezczelną kaszą, natomiast inne są ostre jak żyleta. Łamie to w pewien sposób konwencję, piksele przestają bowiem być efektem stylizowania danej produkcji na starszą, niż jest w rzeczywistości, a stają się środkiem artystycznym. Jednym z wielu.
Z kwestii technicznych muszę zarzucić deweloperowi odpowiedzialnemu za Monaco pewną rzecz – brak wsparcia dla kontrolerów „third-party”. Krótko mówiąc – jeżeli do peceta podpinacie pada innego niż ten od Xboksa 360, to „sorry Winetou”, pora na zabawę z emulatorami. Pogrzebało to moje nadzieje na wspólną zabawę, wraz z kumplami, w jednym pokoju i przy jednym ekranie.
Czy Monaco jest warte polecenia? Z pewnością, ale z pewnymi zastrzeżeniami. To nie jest gra dla wszystkich – musicie lubić kooperację. Druga kwestia – musicie brać pod uwagę, że gra jest nieco chaotyczna. W tym szaleństwie jest metoda, ale nie każdemu będzie taki styl rozgrywki odpowiadał. Jeżeli Was to nie odrzuca, to z Monaco spędzicie w najgorszym wypadku kilka radosnych godzin, co jest i tak niezłym wynikiem, jak za cenę wyjścia do kina na film 3D i kupno średniego zestawu popcornu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu