Od pewnego czasu mówi się głośno o tym, że wracamy do kultury obrazkowej. Przez "my", rozumiem tu społeczeństwo, zwłaszcza w krajach wysokorozwiniętyc...
Od pewnego czasu mówi się głośno o tym, że wracamy do kultury obrazkowej. Przez "my", rozumiem tu społeczeństwo, zwłaszcza w krajach wysokorozwiniętych. Nie ma oczywiście sensu generalizować, ale da się zauważyć pewne trendy - popularność memów świadczy o tym, że coś jest na rzeczy. W ramach argumentu można też chyba przywołać wywiad, jakiego udzieliła minister spraw zagranicznych Australii. Posługiwała się emotikonami...
Na wstępie zaznaczę, że nie chodzi tylko o proste emotikony, ale też o te bardziej rozbudowane emoji - dzisiaj zacząłem zgłębiać ten temat i okazało się, że straciłem na tym polu kontakt z cyfrową rzeczywistością. Najwyraźniej starość puka już do moich drzwi. Ale wróćmy do tematu. Bohaterką wpisu jest Julie Bishop, minister spraw zagranicznych Australii. Pani polityk podobno jakiś czas temu odkryła wspomniane emoji i zaczęła ich często używać na Twitterze - zbiór wpisów znajdziecie pod tym adresem.
Czasem pojawiał się jeden znaczek, taki klasyczny i opisujący jakieś emocje, czasem z obrazków budowała zdanie. Kultura piktograficzna w rozkwicie. Postanowiono podkręcić ten temat i zorganizowano "komórkowy wywiad" z panią minister. Pytania pojawiały się na ekranie telefonu, odpowiedzi też były wysyłane z jego pomocą (chociaż obie osoby siedziały w tym samym pomieszczeniu). O ile osoba pytająca używała słów, o tyle szefowa australijskiej dyplomacji stosowała tylko obrazki. W ten sposób odpowiadała na pytania dotyczące innych polityków, stosunków międzynarodowych, jej życia.
Wspomnianych kwestii nie poruszano w sposób skomplikowany - pytania budowano tak, by można na nie odpowiedzieć z pomocą obrazka. Chociaż zaczynam się teraz zastanawiać, czy pani minister odmówiłaby odpowiedzi, gdyby pojawiło się skomplikowane pytanie? Przecież mogłaby się pokusić o dwa obrazki i tą krótką formą zamknąć temat w błyskotliwy sposób. Nie ma rzeczy niemożliwych, czego najlepszym przykładem wspomniany eksperyment. Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że to po prostu zabawa i Bishop mogła w ten sposób wyrazić dystans do swojego zachowania na Twitterze, pokazać, że potrafi być na luzie, ocieplić swój wizerunek (np. wśród młodszego pokolenia), to zastanawiam się, jakie mogą być konsekwencje takich wyczynów.
Niby nie jest to nic nadzwyczajnego, rzesze ludzi na całym świecie od dawna posługują się emotikonami i budują z nich zdania, pewnie nawet dłuższe rozmowy. W tym przypadku mamy jednak przykład dawany z góry. Skoro pani mister może tak udzielać wywiadu, to czemu inni nie mieliby zabawić się w podobny sposób? Nie chodzi tylko o polityków - chętnych pewnie nie brakowałoby wśród ludzi biznesu, celebrytów, aktorów itd. Na pierwszy rzut oka fajna zabawa. Na dłuższą metę trochę ogłupiająca. Boję się, że u nas ziarno padłoby na podatny grunt...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu