Lost Soul Aside miało być jednym z hitów PlayStation na ten rok. Gra trafiła już do sprzedaży, ale szybko o niej zapomnimy. Niczym się nie wyróżnia i przepada na tle innych tego typu produkcji.

Kiedy Yang Bing w 2016 r. opublikował zwiastun z Lost Soul Aside na YouTube, wydawało się, że w branży gier może narodzić się prawdziwy fenomen. Jednoosobowy projekt chińskiego developera błyskawicznie zdobył ponad milion wyświetleń i zwrócił uwagę Sony. PlayStation dostrzegło potencjał w efektownej akcji inspirowanej Devil May Cry i Final Fantasy i zaoferowało wsparcie w ramach China Hero Project. Niestety, po 11 latach prac i milionowych inwestycjach, Lost Soul Aside okazało się przeciętniakiem, gdzie więcej jest niespełnionych obietnic, niż fajnej zabawy.
Sercem Lost Soul Aside ma być rozgrywka stawiająca na dynamiczną walkę. I już od pierwszych minut mamy mieszankę zachwytu z frustracją. System walki jest bez wątpienia najmocniejszą stroną – szybki, responsywny i różnorodny. Kaser, główny bohater, ma dostęp do czterech rodzajów broni białej, między którymi można przełączać się w płynnie w trakcie walk, łącząc ciosy w rozbudowane sekwencje. W walce towarzyszy nam mityczny smok Arena, który upatrzył sobie w Kaserze ucieczkę ze szponów złowrogiego imperium i postanawia nam pomóc. A robi to z użyciem kilku umiejętności specjalnych, które zadają dodatkowe obrażenia, ale wymagają naładowania dodatkowych pasków „magii”.
Lost Soul Aside. Fakt, duszy to nie ma
Jednak mali przeciwnicy to dopiero początek, bo walki z bossami, których tu nie brakuje, to spora część oferty Lost Soul Aside. Często są wymagające i zmuszają do adaptacji do wzorców ataków i kreatywnego używania umiejętności, ale ogólnie sprowadzają się do wyprowadzania tych samych ataków i nużącego zbijania paska energii. Potyczki z dużymi przeciwnikami przypominają nieco to, z czym mamy do czynienia m.in. w serii Bayonetta czy Ninja Gaiden, jednak szybko okazuje się, że rozgrywka szybko staje się monotonna. Eksploracja świata to liniowe korytarze z okazjonalnymi puzzlami, które polegają na prostym przesuwaniu elementów otoczenia, czy aktywowaniu przełączników – nic, co angażowałoby mózg. Elementy platformówkowe są wręcz koszmarne: skoki są często nieprecyzyjne, a kamera lubi szwankować w ciasnych przestrzeniach, prowadząc do frustrujących upadków. A trzeba zaznaczyć, że Kaser wody boi się śmiertelnie, że ekran gaśnie, nim się z nią spotkamy. Twórcom nie chciało się nawet zaimplementować animacji utonięcia, czy kontaktu bohatera z wodą.
Fabularnie też jest średnio. Historia opowiadająca o walce z demonami i wewnętrznymi konfliktami bohatera jest sztampowa, ze zwrotami akcji, które przewidzimy po pierwszej godzinie zabawy. Postacie drugoplanowe są płaskie, a dialogi pełne klisz. No bo ile można słuchać o przeznaczeniu i zemście. Gra trwa około 15-20 godzin, ale gdyby pominąć nużące pojedynki z hordami przeciwników, skróciłoby to rozgrywkę przynajmniej o połowę. A żeby w pełni poczuć klimat i rozmach potyczek, również musimy się trochę nacierpieć. Gra rozkręca się tak wolno, że może skutecznie znięchęcać.
Czy coś w tej grze jest dobrego?
Jednak rozgrywka to nie wszystko, by mieć hit. Skupmy się nieco na aspektach technicznych, bo tu też gra chciałaby pokazać swój potencjał, jednak więcej tu niedociągnięć i uproszczeń. Na PlayStation 5 Lost Soul Aside działa płynnie, w całkiem stabilnych 60 klatkach na sekundę w trybie wydajności, co jest kluczowe dla tak szybkiej rozgrywki. Jednak zdarzają się sytuacje, w których gra gubi klatki i trzeba czekać na kolejną aktualizację – a tych było już kilka.
Przełączenie się na tryb „grafika” podnosi rozdzielczość, ale nie rzuca na kolana pod względem samej grafiki. 30 klatek na sekundę, w tak dynamicznej produkcji całkowicie się nie sprawdza. Nie ma też żadnego wykorzystania VRR w konsoli, co irytuje, gdyż PlayStation głośno mówiło o tej funkcji, ale nawet nie potrafi wymusić na swoich partnerach, by je implementowali. Pod względem artystycznym, lokacje w Lost Soul Aside miejscami zachwycają, ale szybko okazuje się, że otwarte, puste przestrzenie w żaden sposób nie urzekają i z bliska wszystko wygląda tak, jakby zatrzymało się gdzieś na przełomie PS3/PS4.
Główny bohater, który wygląda jak żywcem wyjęty z Final Fantasy V z nową fryzurą, posiada cały zestaw dynamicznych animacji i stylowych ataków, które sprawiają, że czujemy się jak w hollywoodzkim blockbusterze. Niestety szybko okazuje się, że jest chyba najbardziej generyczną i nudną postacią, z jaką spotkaliśmy się w ostatnich latach. Ekipa mu towarzysząca również nie porywa, a szkoda – bo potencjał był spory. W końcu to próba połączenia różnych mitologii i historii, które odpowiednio poprowadzone mogą zachwycić zachodnich odbiorców. Patrząc i porównując to z materiałami sprzed lat, mam wrażenie, że twórcy musieli mocno ograniczyć swoje ambicje, tym bardziej że plotki sugerują, że w pewnym momencie, cała praca poszła do kosza i trzeba było zaczynać od nowa.
To miał być udany klon Final Fantasy. Nie wyszło
Od strony audio Lost Souls Aside również rozczarowuje. Muzyka skomponowana przez Yoko Shimomurę (kompozytorkę m.in. Final Fantasy XV, serii Kingdom Hearts, czy Street Fighter II) przepełniona jest orkiestrowymi motywami, które podkręcają adrenalinę podczas bossów. Jednak efekty dźwiękowe ataków brzmią płasko i powtarzalnie, a w bardziej dynamicznych potyczkach kompletnie przepadają i widać, że czegoś tu brakuje. Dialogi, dubbingowane po angielsku, są drewniane, z akcentami, które nie pasują do emocjonalnych scen. Przełączenie się na chińskie lub japońskie udźwiękowienie daje nieco inne wrażenie, ale wciąż – jest słabo i do innych produkcji bardzo daleko. Technicznie gra stoi na przeciętnym poziomie, ale nie wykorzystuje pełni mocy PS5, co w 2025 roku powinno być standardem.
Bardzo chciałbym lubić Lost Soul Aside, ale mam wrażenie, że to zaledwie smutna opowieść o rodzeństwie podana w taki sposób, że można mówić wyłącznie o zmarnowanym potencjale. Gra, która miała być chińskim odpowiednikiem Final Fantasy, okazała się kosztowną lekcją o tym, że pasja to za mało, by stworzyć hit. Yang Bing obiecywał krótką, skoncentrowaną przygoda, ale rozdmuchał ją do rozmiarów, których jego zespół nie był w stanie udźwignąć. Efekt? Przeciętniak za 299 zł, który raczej nie znajdzie swojego miejsca w sercach graczy.
- stabilne działanie w trybie wydajności
- efektowane walki
- płynne przełączanie się między ekwipunkiem
- ścieżka dźwiękowa
- fabuła, która niczego nowego nie wnosi do gatunku
- monotonne potyczki z tymi samymi wrogami
- fatalny angielski dubbing
- łamigłówki i elementy platformowe
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu